Jeszcze więcej komedii romantycznej w "You're the Worst" – recenzja premiery 5. sezonu
Kamila Czaja
10 stycznia 2019, 20:02
"You're the Worst" (Fot. FXX)
Jedna z naszych ulubionych komedii wróciła z ostatnim sezonem, a twórcy "You're the Worst" chyba przypomnieli sobie, na czym polega siła tego serialu. Spoilery!
Jedna z naszych ulubionych komedii wróciła z ostatnim sezonem, a twórcy "You're the Worst" chyba przypomnieli sobie, na czym polega siła tego serialu. Spoilery!
Twórcy "You're the Worst" byli nam winni taki odcinek jak "The Intransigence of Love". Poprzedni sezon mimo dobrych momentów, zwłaszcza tych na początku serii i przy rewelacyjnym powrocie Gretchen do rodzinnego domu, okazał się trochę rozczarowujący. Stephen Falk testował, czy uda mu się odświeżyć serial rozstaniem kluczowej pary i daniem miejsca uwielbianym przez widzom postaciom drugoplanowym.
Na papierze wszystko grało. Łatwo argumentować, że Gretchen (Aya Cash) i Jimmy (Chris Geere) musieli przejść i taki kryzys, by uświadomić sobie, że w "najgorszości" są dla siebie stworzeni. I faktycznie wydawało się, że Lindsay (Kether Donohue) i Edgar (Desmin Borges) trochę marnują potencjał w roli wyłącznie kibiców w miłosnych perypetiach przyjaciół. W praktyce jednak wraz z rozpadem związku Gretchen i Jimmy'ego serial też się trochę rozpadł na ciąg chaotycznych wątków, z których niewiele zostało w pamięci widzów.
Finał 4. serii nie był wprawdzie wybitny, ale dał mi nadzieję, że w 5. sezonie wszystko będzie dobrze. O ile "dobrze" jakkolwiek pasuje do z premedytacją niedobrych postaci, które oglądamy na ekranie. I najnowszy odcinek, "The Intransigence of Love", nie zawiódł, chociaż przyznaję, że mój entuzjazm może być pewnie nieco zwiększony po prostu przez to, że się za Gretchen i Jimmym bardzo stęskniłam.
Ale i w najnowszym odcinku na naszą cudownie toksyczną parę trzeba się sporo naczekać. Chwilami żałowałam, że seriale już nas tak uodporniły na dziwność. Twórcy coraz częściej eksperymentują, w związku z czym widz po włączeniu odcinka widzi czasem zupełnie obcych ludzi. I gdyby nie to, że samo "You're the Worst" użyło kiedyś tego chwytu w historii sąsiadów Gretchen i Jimmy'ego ("LCD Soundsystem"), i gdybym nie miała na świeżo w pamięci choćby odcinka "Andre and Sarah" z "Forever", to pewnie zdziwiłabym się bardziej. A tak to po prostu spokojnie czekałam, aż rzecz się wyjaśni.
Początek "The Intransigence of Love" proponuje nam bowiem miłosną historię, ale na ekranie nie ma Gretchen i Jimmy'ego. Zamiast tego trafiamy w lata 90., do wypożyczalni kaset wideo, w której pracują fan niszowego kina, Jake (Morgan Krantz), oraz jego ekscentryczny kumpel, Ziggy (Brennan Murray). Gdy półką z wyselekcjonowanym przez Jake'a kasetami zainteresuje się Gemma (Caitlin McGee), mamy gotową komedię romantyczną. Albo melodramat, bo w tle wciąż jest irytujący chłopak Gemmy, Greg (Josh Ruben).
Po kwadransie dowiadujemy się, że to wszystko stanowi jeden z wariantów opowieści, którą Gretchen i Jimmy raczą skonsternowane kandydatki do zorganizowania upiornej parze ślubu. Z dużą zaletę trzeba uznać to, że pierwsze piętnaście minut ogląda się bardzo dobrze jako odrębną historię. Aktorzy są uroczy, schematy fabularne rozegrane zostają z wdziękiem, a do tego mamy totalnie absurdalne wejście w cyberprzestrzeń oraz kilka budzących sentyment rekwizytów i wytworów kultury lat 90.
Natomiast gdy już wiemy, o co chodzi, a bohaterowie zaczynają snuć coraz bardziej szalone wizje, w których występują już Cash i Geere, łatwo dostrzec w tej fikcji w fikcji, w mocno przejaskrawionych scenach rodem z najsłodszych romantycznych filmów to, co dla Gretchen i Jimmy'ego jako pary kluczowe. A taka oryginalna wersja przypomnienia nam, jacy są wyjątkowi, zadziałała na tyle dobrze, że nawet przez chwilę nie zatęskniłam za drugoplanowymi postaciami.
W różnych wariantach romantycznej historii tworzonej wspólnie na użytek słuchaczy poza zabawną warstwą kpiny i parodii pojawia się bowiem to, z czego głównych bohaterów dobrze znamy. Odejście do znanego, ale nudnego partnera, żeby nie ryzykować z kimś, kto mógłby okazać się zbyt trudny do porzucenia? Było. Złe wyczucie czasu, próby zagłuszenia uczuć, a najchętniej w ogóle unikanie zobowiązań? Też było. W innych dekoracjach i czasach, ale mechanizmy podobne.
Zresztą sama parodia to dodatkowa zabawa płynąca z seansu "The Intransigence of Love", bo można rozszyfrowywać kolejne nawiązania, doceniając ich ośmieszające wykorzystanie. Dużo radości sprawiła mi na przykład scena rodem z "Notting Hill", które wprawdzie bardzo lubię, ale które doskonale służy tu za przykład absurdalnych schematów romantycznych komedii. A do tego "Podziemny krąg" i inne atrakcje przełomu wieków. Plus oczywiście jazda bez trzymanki w wątku księżnej Diany.
Przejaskrawiony happy end opowiadanej fikcyjnej wersji pozornie nie pasuje do Gretchen i Jimmy'ego, ale przecież w nowym, ostatnim już sezonie bohaterowie zdają się zmierzać w stronę szczęśliwego zakończenia. Takiego na ich miarę, "zabałaganionego i skomplikowanego", jak stwierdza w pięknej przemowie Jimmy. Happy endu opartego na wyśmiewaniu ślubnego biznesu, ciągłej próbie bycia w centrum uwagi i wypijaniu morza darmowego szampana. A przy tym Gretchen i Jimmy znów świetnie się razem bawią, przy okazji bawiąc i widza. Oby ten odcinek zapowiadał wysoki poziom nowej serii i był znakiem powrotu naszej ukochanej (anty)romantycznej komedii do formy.