Najlepsze serialowe odcinki 2018 roku (miejsca 20 – 11)
Redakcja
28 grudnia 2018, 22:02
W czasach kiedy seriale pochłania się całymi sezonami, raz jeszcze doceniamy konkretne odcinki. Pierwsza część naszego rankingu jest tutaj, w drugiej znalazło się miejsce m.in. dla "Homecoming", "Pokoju 104" i "Ostrych przedmiotów".
W czasach kiedy seriale pochłania się całymi sezonami, raz jeszcze doceniamy konkretne odcinki. Pierwsza część naszego rankingu jest tutaj, w drugiej znalazło się miejsce m.in. dla "Homecoming", "Pokoju 104" i "Ostrych przedmiotów".
20. "Pokój 104" — "Arnold"
"Pokój 104" miał w tym sezonie kilka odcinków, które równie dobrze mogłyby trafić na tę listę. Ostatecznie jednak ani "Mr. Mulvahill" z kapitalnym Rainnem Wilsonem, ani rapujący Michael Shannon w "Swipe Right", ani nawet podwójna Mary Wiseman w "Josie & Me", nie zrobili na nas takiego wrażenia, jak pewien imprezowicz z trudem przypominający sobie wydarzenia poprzedniej nocy.
"Arnold" to doskonały przykład na to, jak w błyskotliwy sposób wykorzystać ograniczone możliwości oferowane przez produkcję braci Duplassów. Wyreżyserowany przez Juliana Wassa (dotąd zajmujący się komponowaniem muzyki filmowej debiutant) odcinek jest bowiem zamkniętym w czterech ścianach musicalem. Jego tytułowy bohater, grany brawurowo przez znanego z "Atlanty" Briana Tyree Henry'ego, budzi się w dobrze nam znanym pokoju, próbując śpiewająco odtworzyć swoje niedawne kroki. Wiemy, że zaczęło się od jednego piwa, a potem…
A potem działy się istne cuda, wśród których był i wokalny duet z Ginger Gonzagą ("Kidding") w kiczowatej otoczce, i więcej wpadających w ucho muzycznych kawałków, i końcowy twist, na który zdecydowanie warto czekać. Banalna historyjka połączona z niesamowitą zabawą formą i umiejętnościami wykonawców dała więc rezultat w postaci małej ekranowej perełki. Drobnostki, która w dwadzieścia minut poruszyła i zaangażowała w stopniu większym, niż wiele seriali przez całe sezony. Jeśli to nie jest telewizyjna magia, to już nie wiem, co zasługuje na takie miano. [Mateusz Piesowicz]
19. "Sorry for Your Loss" — "17 Unheard Messages"
"Sorry for Your Loss" od początku nas ujęło. Na tę opowieść o żałobie składa się dziesięć bardzo dobrych odcinków, z których część jest wręcz świetna. Warto pamiętać choćby o gościnnym występie Luke'a Kirby'ego podczas ucieczki Leigh do hotelu w "Welcome to Palm Springs". Jednak na naszą listę trafia odcinek, który najbardziej rozbił nas emocjonalnie. Przy czym zrobił to, co przecież dla serialu Kit Steinkellner charakterystyczne, delikatnymi, przemyślanymi środkami.
W "17 Unheard Messages" mamy szansę, by lepiej poznać Matta (Mamoudou Athie). Twórcy zaproponowali ciekawą formułę, w której kolejne scenki z jego życia wynikają z odsłuchiwanych przez Leigh wiadomości. Codzienność, praca, rysowanie komiksu, wyjścia ze znajomymi, rozmowy z żoną – to wszystko składa się na obraz człowieka z krwi i kości, a nie, jak wcześniej, ideału widzianego oczami tych, którzy za nim tęsknią.
To nie tylko lekcja, że ludzie są inni niż ich wizerunki tworzone przez bliskich. "17 Unheard Messages" daje też przejmujący obraz życia z kliniczną depresją, pokazując, że ludziom, którym obiektywnie dobrze się wiedzie, choroba nie pozwala się cieszyć życiem. Athie zagrał ten trudny odcinek fenomenalnie, balansując między rozpaczą, próbami nieobciążania innych swoją sytuacją a momentami nadziei, że może kiedyś jeszcze będzie lepiej.
"Sorry for Your Loss" to kameralna, empatyczna historia utraty. Jednak te atuty serialu w pełni doszły do głosu właśnie w odcinku, w którym widzimy wspomnienie zmagań osoby utraconej, a nie przejścia pogrążanej w żałobie rodziny. Nie ma tu jasnych odpowiedzi i prostych recept. Nie dowiadujemy się nawet, czy śmierć Matta była wypadkiem czy samobójstwem. Ale samo postawienie tego pytania komplikuje sytuację, przypominając, że nie można w pełni zrozumieć tych, których się najbardziej kocha. [Kamila Czaja]
18. "One Day at a Time" — "Not Yet"
"One Day at a Time" już drugi rok z rzędu udowodniło, że klasyczny sitcom ze śmiechem z puszki nie musi być jedynie wspomnieniem minionej ery telewizji. Bohaterowie produkcji Netfliksa to zdecydowanie coś więcej niż tylko kolejne sitcomowe maszynki do serwowania czerstwych dowcipów. Perypetie rodziny Alvarezów ogląda się na ekranie tak dobrze dzięki temu, jak autentyczne wydają się relacje między bohaterami, i nigdzie nie widać tego lepiej niż w finale drugiego sezonu – "Not Yet".
Suche streszczenie odcinka nie jest w stanie oddać tego, jak potężną emocjonalną siłę niesie ze sobą zwieńczenie fantastycznego sezonu. Opis "Lydia (Rita Moreno) w śpiączce po operacji odwiedzana jest w szpitalu przez rodzinę, przyjaciół, a nawet swojego zmarłego męża" brzmi jak materiał na wyciskacz łez, ale raczej w kiczowato-sentymentalnym tonie. Jednak dzięki pełnemu niuansów scenariuszowi Glorii Calderon Kellett i Mike'a Royce'a oraz jak zawsze pierwszorzędnej obsadzie w "Not Yet" nie da się wyczuć ani jednej fałszywej nuty.
Teatralna forma odcinka idealnie sprawdza się tutaj w tradycyjnej formule sitcomu. Chociaż śmiech w tle dla wielu widzów może być barierą nie do pokonania, to reżyserka Pamela Fryman wie dokładnie, jak użyć go dla najmocniejszego efektu. A raczej jak wykorzystać ciszę w najbardziej osobistych momentach wyznań, szczególnie ze strony Penelope (Justina Machado, której należą się wszelkie laury za ten występ).
Ostatecznie kiedy Lydia wypowiada w kluczowym momencie tytułowe "jeszcze nie" to naprawdę chce się bić brawo i wiwatować razem z publicznością. Tak sprawnie i świeżo posługiwać się przepracowaną już wielokrotnie telewizyjną formą jest niczym innym, jak tylko prawdziwym serialowym mistrzostwem. [Michał Paszkowski]
17. "Unbreakable Kimmy Schmidt" — "Party Monster: Scratching the Surface"
W 4. serii jedna z naszych ulubionych komedii wróciła do formy po nieco słabszym i trochę chaotycznym poprzednim sezonie. Wśród kilku świetnych odcinków największe wrażenie zrobił na nas ten, w którym równocześnie bardzo wiernie wykorzystano, jak i bezlitośnie ośmieszono dokumentalne produkcje Netfliksa (tu noszącego wdzięczną nazwę Houseflix).
Rozpoznawanie znajomej konwencji, DJ Fingablast i jego bezdenna głupota, przekomiczne wstawki z Titusem w rolach od strażaka po elfa, a do tego radośnie szarżujący w roli Dicka Jon Hamm i potraktowane z nabożną czcią lekcje puszczania kaczek… Było się przy "Party Monster: Scratching the Surface" z czego śmiać, a udane, typowe dla serialu gagi twórcy uzupełnili dopracowaną warstwą związaną z parodią dokumentalnego gatunku. Do tego dochodzą jeszcze rozbrajające zakulisowe ciekawostki.
Równocześnie ten odcinek "Unbreakable Kimmy Schmidt", zwłaszcza oglądany ponownie, poraża. Jeśli zajrzeć pod komediową powierzchnię, ujawnia się opowieść o niby przerysowanym przez konwencję, a jednak jakoś dziwnie realistycznym seksizmie. Manipulacja wersjami wydarzeń, dyskredytowanie ofiar z powodu ich wyglądu czy wieku, tworzenie męskich koalicji służących wybronieniu człowieka, którego wina jest bezsporna – trudno dziwić się reakcji Kimmy na tę kłamliwą opowieść, którą w dobrej wierze zaproponował naiwny Fingablast.
"Party Monster" przypomina, że kto ma media, ten według świata ma rację, nawet jeśli tak naprawdę jej nie ma. A że to wszystko scenarzystka Meredith Scardino podaje w komediowej formie, to świetnie się bawimy. Dopóki nie dopadnie nas refleksja. [Kamila Czaja]
16. "Wspaniała pani Maisel" — "Vote for Kennedy, Vote for Kennedy"
"Wspaniała pani Maisel" to jeden z tych seriali, które mają wyrównany poziom. Nagradzać powinniśmy raczej konkretne sceny, niż całe odcinki, no skoro już trzeba było wybrać cały odcinek, postawiliśmy na przedostatni w 2. sezonie. W "Vote for Kennedy, Vote for Kennedy" Midge zaliczyła jeden ze swoich najlepszych dotychczasowych występów — i tak się składa, że nie w klubie, a w telewizji. Spychana na coraz dalsze godziny, wystąpiła w momencie kiedy publika już nieco przysypiała (albo i całkiem porządnie chrapała) i cóż to była za komediowa petarda!
Pięć minut tuż przed północą, w trakcie których nasza bohaterka z wdziękiem odniosła się do zaistniałej sytuacji, odebrała mnóstwo fałszywych telefonów i zaimprowizowała dziesiątki cudnych momentów, za chwilę odmieni jej życie. O czym ona sama nie wie, denerwując się przez większość dnia, że show biznes znów pokazuje jej środkowy palec. I to właśnie z tych emocji Midge rodzi się niesamowita pani Maisel na scenie. Gdyby nie zemsta Sophie Lennon, jej występ byłby bezpieczniejszy, Shy Baldwin pewnie nie zwróciłby na nią uwagi i nie złożył jej później propozycji nie do odrzucenia.
Oglądanie tego odcinka ze świadomością, jaki jest ważny, sporo zmienia. Oglądanie go po raz pierwszy jest natomiast czystą przyjemnością — bo to i kulisy telewizji końca lat 50., i jak zawsze fenomenalna Jane Lynch w przerysowanej roli Sophie z Queens, i ten genialny, żywiołowy występ, który oglądamy nie tylko własnymi oczami, ale też oczami Susie, Abe'a i Rose, koleżanek Midge z pracy itd. Jest klimat, są emocje i jest poczucie, że dzieje się właśnie coś istotnego. [Marta Wawrzyn]
15. "High Maintenance" — "Globo"
Być może przez to, że "High Maintenance" tworzy portret współczesnego Nowego Jorku w tak lekki i przystępny sposób, łatwo jest przecenić to, jak znakomitymi obserwatorami są twórcy serialu, Ben Sinclair i Katja Blichfeld. Ich inteligentna i nieustannie zaskakująca oda dla różnorodnej miejskiej społeczności potrafi oszczędnymi środkami przedstawić wycinki z życia ludzi, którzy wydają się wręcz wyrwani z prawdziwego świata.
W swoim szacunku dla otaczającego świata i wyluzowanym tonie "High Maintenance" stanowi idealną odtrutkę na czasy, w których dobrych wiadomości jest zdecydowanie za mało. I taki właśnie promyk nadziei płynie z fenomenalnej premiery drugiego sezonu, w której nowojorczycy na rozmaite sposoby reagują na wieść o niespodziewanej tragedii.
Czy tą tragedią było zwycięstwo Trumpa czy może kolejny atak terrorystyczny w mieście doświadczonym już podobnymi traumami? Oczywiście, twórców tego niezwykle humanistycznego serialu bardziej niż odpowiedź na to pytanie interesują sami ludzie i ich osobiste reakcje i przeżycia. Razem z naszym przewodnikiem, dilerem marihuany granym przez Sinclaira, obserwujemy, jak wspólne przeżywanie tragedii wtrąca się w codzienne rutyny bohaterów, krzyżując im plany, ale też otwierając oczy na innych mieszkańców wielkiego miasta.
"Globo" stara się zareagować humorem na ponure czasy i zostawia widzów ze szczerze zdobytym poczuciem nadziei, którym promieniuje poruszająca finałowa scena odcinka. Mały chłopiec wracający ze swoim pracującym do późna tatą i balonik (czyli tytuł odcinka po hiszpańsku), który pasażerowie metra podają do siebie z uśmiechem na twarzach. Twórcy "High Maintenance" potrafią z precyzją i sprawnością posłużyć się ironią, aby zaśmiać się czasem z nowojorczyków, ale w finale "Globo" nie ma ani cienia kpiny czy żartu. To tylko i aż pozornie prosta i niezwykle wzruszająca laurka dla ich ukochanego miasta. [Michał Paszkowski]
14. "Kroniki Times Square" — "We're All Beasts "
Wybór najlepszego odcinka w serialu takim jak "Kroniki Times Square" to praktycznie niewykonalne zadanie. Produkcja Davida Simona i George'a Pelecanosa ma wybitnie niesprzyjającą dzieleniu jej na wyraźne fragmenty strukturę, przez co w pamięci zostają konkretne wydarzenia, postacie i całe wątki, ale już niekoniecznie historie zamknięte w ciasnym, godzinnym formacie. A przynajmniej jest tak przez większość czasu, bo akurat "We're All Beasts" stanowi piękny wyjątek.
Szósty odcinek 2. sezonu serialu zabiera nas bowiem w wyjątkową podróż po Nowym Jorku w towarzystwie Candy (Maggie Gyllenhaal) i jej ekipy, urządzających sobie swego rodzaju filmową partyzantkę. Tym trudniejszą, że nie chodzi rzecz jasna o "zwykły" film, a pornograficzną (i artystyczną!) wersję "Czerwonego Kapturka". Tematyka nieco więc utrudniała wszystkim zadanie, ale że dla chcącego nic trudnego, to dało się nakręcić swoje i w metrze, i nawet przy (na szczęście biernym) udziale policji. Cóż, nazwijmy to specyfiką miasta.
Co jest jednak w tym przypadku szczególnie warte podkreślenia to fakt, że mowa przecież o miejscu, które dotąd w żaden sposób nie było dla swoich mieszkańców przyjazne. W "We're All Beasts" dokonał się więc swego rodzaju symboliczny zwrot – oto niebezpieczne i ponure ulice stały się sceną dla prawdziwie bajkowej (w specyficzny sposób, ale jednak) historii.
Jasne, to tylko chwilowe, bo filmowi pionierzy nie wiedzieli jeszcze, że lada moment pretensje do ich dzieła zaczną zgłaszać tłumy "inwestorów". Wówczas nie miało to jednak żadnego znaczenia. Liczyła się czysta frajda z oglądania Czerwonego Kapturka ściganego w tłumie przez groźnego Wilka, którego w brawurowej scenie akcji zatrzymała policja. Mniejsza z tym, że tego akurat nie było w scenariuszu.
Tego rodzaju chwile są w "Kronikach Times Square" tak rzadkie, że nikogo nie powinno dziwić, jak bardzo zapadają nam w pamięć. A gdy wraz z nimi dostajemy wszystko to, za co normalnie ten serial uwielbiamy, to efekt musi być fenomenalny. Poprosimy coś podobnego w kolejnym sezonie! [Mateusz Piesowicz]
13. "Ostre przedmioty" — "Closer"
Subtelny, okrutny teatr telewizji rozgrywający się w środku słonecznego dnia. Odcinek, który prawdopodobnie w najmniejszym stopniu popchnął do przodu akcję w "Ostrych przedmiotach", a jednocześnie w największym stopniu pokazał, co jest nie tak z Wind Gap i jego mieszkańcami. Podczas hucznie obchodzonego lokalnego święta, Dnia Calhouna, dzieją się rzeczy przedziwne, i nie mam na myśli tylko tego, że ogródek Adory tonie w konfederackich flagach, a w mundurze południowców paraduje nawet szef miejscowej policji.
Na scenie trwa przedstawienie celebrujące odwagę gwałconej dziewczyny — a raczej dziewczynki, sądząc po uwadze Camille na temat "założyciela pedofila" — i nie tylko cała sytuacja, ale też sam akt gwałtu pokazywany jest bardzo dosłownie, zapewne ku przestrodze. Główną rolę oczywiście gra Amma, w białej sukience i na obowiązkowym haju, bo jak inaczej zagrać coś takiego?
Tymczasem jej starsza siostra wciąż wpada na swoich dawnych kolegów/gwałcicieli, którzy nie bardzo wiedzą, jak się zachować na jej widok. Poza tym dochodzi do bójki i licznych starć słownych, a nad wszystkim i wszystkimi wisi topór w postaci pewnego artykułu, który właśnie się ukazał. Atmosfera gęstnieje z minuty na minutę, a jeszcze absurdalniej robi się, kiedy Amma gdzieś znika, Adora dostaje widowiskowych spazmów, zaś Camille trafia do chatki w lesie, gdzie spotkał ją koszmar, kiedy była w wieku swojej młodszej siostry.
A sama impreza to przecież nie wszystko. Wcześniej mają miejsce upokarzające dla Camille sceny w przymierzalni z licznymi różowymi sukienkami w roli głównej, zaś na zakończenie tego wspaniałego dnia jej matka mówi jak gdyby nigdy nic: "Nigdy cię nie kochałam". Choć teoretycznie nie dzieje się nic, co w jakikolwiek sposób by nas zbliżało do rozwiązania sprawy kryminalnej, "Closer" to bardzo ważny rozdział. Niecała godzina wyśmienitego dramatu psychologicznego, która mówi wszystko, co da się powiedzieć i o Wind Gap jako "stanie umysłu", i o pokręconych relacjach Adory z obiema córkami. [Marta Wawrzyn]
12. "Forever" — "Andre and Sarah"
Komedia Amazona z Mayą Rudolph i Fredem Armisenem miała ciekawy pomysł na siebie i niezłe wykonanie, ale w historii raczej się wyraźnie nie zapisze. Sam odcinek "Andre and Sarah" to jednak coś zachwycającego i wyjątkowego. Dostajemy bowiem 35 minut opowieści prawie wcale niezwiązanej z głównymi bohaterami serialu. Pod koniec ujawnia się grana przez Rudolph June, a prawie od początku wiemy, że wydarzenia rozgrywają się w pobliżu miejsc, które znamy. Losy tytułowych Andre i Sarah będą też miały znaczący wpływ na to, co stanie się w kolejnych odcinkach "Forever". Ale najważniejszy jest tu niewiarygodnie wciągający romans postaci, których nie widzieliśmy nigdy wcześniej i których później już, niestety, nie zobaczymy.
Pierwsze urocze spotkanie, które ze względu na fakt, że dziewczyna jest zaręczona, nie rozwinie się na razie w coś więcej. Kolejną rozmowa po latach, która prowadzi do zdrady. Magiczny romans podszyty poczuciem winy. Koniec związku, chociaż wydawało się, że razem ta para zacznie wszystko od nowa. A potem bolesne przypomnienie, że czasem nie ma kolejnej szansy.
Wszystko to rozgrywa się w kameralnej scenerii domu, który bardzo trudno sprzedać. Przez większość czasu na ekranie są tylko grający Sarah i Andre Hong Chau i Jason Mitchell. Doskonałe dialogi autorstwa Alana Yanga i Colleen McGuinness , niesamowita chemia między bohaterami, słodko-gorzki przebieg wydarzeń i stylowa reżyseria Yanga – to wszystko składa się piękny 35-minutowy film, jeden z najlepszych melodramatów 2018 roku nie tylko w serialowej kategorii. [Kamila Czaja]
11. "Homecoming" — "Protocol"
To nie do końca tak, że ósmy odcinek "Homecoming" wyraźnie wybija się ponad resztę. Nie mamy jednak najmniejszych wątpliwości, że wracając pamięcią do produkcji Amazona, będziemy mieć przed oczami właśnie jego. W końcu to tutaj niezwykła forma serialu spotkała się z jego treścią w tak perfekcyjny sposób, że wciąż nie możemy wyjść z podziwu nad tym rozwiązaniem.
Mowa oczywiście o scenie z udziałem Heidi (Julia Roberts) i Colina (Bobby Cannavale) rozgrywającej się w byłym ośrodku Homecoming, aktualnie przekształconym w centrum spa. Scenie poprzedzonej nerwową bieganiną kobiety za tkwiącą w jej pamięci pustką, której nieznajome pomieszczenia za nic nie chciały wypełnić. Obserwując jej poszukiwania i wiedząc, że odpowiedzi na wszystkie pytania znajdują się dosłownie o krok, mieliśmy prawo wręcz irytować się na twórców, którzy z pełną premedytacją wciąż je od bohaterki odsuwali. I pewnie byśmy to robili, gdyby nie… pelikan.
A właściwie jego wyjątkowo irytujący rechot, który okazał się bodźcem, jakiego uśpiona część pamięci Heidi potrzebowała, by ujrzeć światło dzienne. Słysząc go, w jednym momencie wszystko stało się więc dla niej jasne, a my nie potrzebowaliśmy żadnych więcej wyjaśnień, że oto oglądamy prawdziwy przełom. Rozszerzający się kadr mówił wszystko. Podobnie jak spojrzenie Heidi, do której w jednej chwili wróciło mnóstwo wspomnień. Przeszłość i teraźniejszość nie potrzebowały już rozróżnienia, obrazek stał się kompletny.
Genialne w swojej prostocie, czyż nie? A jednocześnie nie mamy wątpliwości, że wpaść na to mógł tylko ktoś taki jak Sam Esmail – jeden z niewielu telewizyjnych twórców, który nie traktuje ekranowej formy wyłącznie jako efektownej ozdoby. [Mateusz Piesowicz]