10 powodów, aby oglądać "Małą doboszkę" – serial na podstawie powieści Johna le Carré'a
Mateusz Piesowicz
11 grudnia 2018, 21:00
"Mała doboszka" (Fot. BBC)
Jeśli lubicie historie szpiegowskie, to nie możecie przegapić "Małej doboszki", która wystartuje już 12 grudnia o godz. 21:00 w Canal+. Powodów, by zobaczyć ten serial, jest jednak więcej – oto 10 z nich.
Jeśli lubicie historie szpiegowskie, to nie możecie przegapić "Małej doboszki", która wystartuje już 12 grudnia o godz. 21:00 w Canal+. Powodów, by zobaczyć ten serial, jest jednak więcej – oto 10 z nich.
Duży budżet, gwiazdorska obsada, międzynarodowy rozmach i scenariusz oparty na twórczości mistrza gatunku – wszystko to znajdziecie w "Małej doboszce", ale nie dajcie się zwieść pozorom. Najnowsza adaptacja powieści Johna le Carré'a to coś więcej niż telewizyjna superprodukcja. Serial BBC i AMC łączy w sobie scenariuszową precyzję, fascynującą historię i niespotykany w tym gatunku styl, tworząc jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Dlaczego warto zwrócić na nią uwagę?
1. John le Carré i ekranizacja to dobre połączenie
Człowiek, którego nazwisko jest synonimem autora powieści szpiegowskiej, to nie jest ktoś wymagający przedstawienia. Skupmy się zatem na ekranizacjach jego twórczości, których przez lata zdążyło się już trochę nazbierać. Pozostając tylko w tym wieku, mamy m.in. filmowe adaptacje "Krawca z Panamy", "Wiernego ogrodnika" czy "Bardzo poszukiwanego człowieka", a niedawno telewizyjną wersję "Nocnego recepcjonisty". Wszystkie dobre lub bardzo dobre, co pozwala na jeden wniosek – mimo upływu lat, powieści brytyjskiego pisarza ani trochę się nie zestarzały i wciąż świetnie sprawdzają się na ekranie. "Mała doboszka" nie jest w tym względzie wyjątkiem, ale musicie wiedzieć, że…
2. To nie jest "Nocny recepcjonista" bis
Nie da się mówić o "Małej doboszce", nie wspominając poprzedniego serialu na podstawie powieści le Carré'a, także w koprodukcji BBC i AMC. Problem polega na tym, że w tym miejscu podobieństwa pomiędzy tymi dwoma się kończą. O ile bowiem "Nocny recepcjonista" był serialowym blockbusterem w pełnym tego słowa znaczeniu, "Mała doboszka" to rzecz znacznie bardziej wyszukana. Ciągle historia szpiegowska co się zowie, ale już z wyraźnie autorskim podejściem i skupiająca się w większym stopniu na bohaterach, niż samej intrydze. Czy to znaczy, że gorsza? Absolutnie nie, ale z pewnością inna, więc nie liczcie na powtórkę z rozrywki.
3. Park Chan-wook, czyli reżyser nieoczywisty
A winny tej inności jest w dużej mierze reżyser, tak odległy od standardowego telewizyjnego wyrobnika, jak to tylko możliwe. Park Chan-wook to bowiem twórca, którego można bezsprzecznie określić mianem artysty, a już z pewnością filmowca o bardzo wyrazistym stylu. Ten, zaprezentowany przez południowokoreańskiego reżysera choćby w "Trylogii zemsty" czy "Służącej", wydawał się jednak kompletnie nie przystawać do ekranizacji le Carré'a. W końcu gdzie jego pełne pasji malowane kamerą obrazy, w których nieraz estetyka górowała nad narracją, a gdzie oparte na chłodnej czy nawet nudnej logice historie szpiegowskie?
Okazało się, że jedno do drugiego nie tylko pasuje, ale wręcz świetnie się uzupełnia. Włożony w sztywniejsze niż zwykle ramy artyzm reżysera dał się bowiem opanować, a szary świat wywiadu niespodziewanie nabrał barw. I to jakich! Odważny ruch (także dlatego, że to pierwszy kontakt Park Chan-wooka z telewizją) się opłacił. Chyba że spojrzymy na sprawę inaczej, uznając, że nie było to żadne ryzyko – wszak do kogo miała trafić nieoczywista historia szpiegowska, jak nie w ręce równie kontrowersyjnego twórcy?
4. Znana historia, ale nie do końca
Bo "Mała doboszka" bez wątpienia taką nietypową historią jest, choć zaczyna się tak, jak można się spodziewać – od wybuchu. Jest rok 1979, cel to dom izraelskiego dyplomaty w Niemczech Zachodnich. Zamachowcami są palestyńscy terroryści działający na zlecenie nieuchwytnego przywódcy, Khalila. Martin Kurtz (Michael Shannon) z izraelskiego wywiadu wie doskonale, że aby ich powstrzymać, musi dopaść tajemniczego lidera. Ale jak to zrobić?
I tu zaczyna się robić naprawdę ciekawie, bo trzymając się zasady o byciu "chirurgami, nie rzeźnikami", Kurtz organizuje zakrojoną na szeroką skalę intrygę. W jej centrum mają się jednak znaleźć nie doskonale wyszkoleni agenci, a… brytyjska aktorka, która dzięki swojemu talentowi ma przeniknąć do najbliższego otoczenia Khalila. Szalone! No chyba że znajdzie się odpowiednio zdolna, odważna i gotowa na wszystko wykonawczyni.
5. Florence Pugh kradnie show
Ot, ktoś taki jak Florence Pugh, która przyćmiła swoim występem partnerów o, na razie, znacznie głośniejszych nazwiskach. Wątpimy jednak, by ten stan rzeczy miał się otrzymać długo, bo 22-letnia aktorka, która wcześniej błysnęła rolą w filmie "Lady M.", ma wszystko, by zrobić ogromną karierę. Począwszy od niezwykłego talentu, dzięki któremu w jej kreacji trudno dopatrzyć się jakichkolwiek fałszywych nut.
Wcielając się w Charmian 'Charlie' Ross, udało jej się dokonać czegoś naprawdę niezwykłego – sprawić, że momentalnie uwierzyliśmy w całą tę skomplikowaną intrygę. Wystarczyła chwila w jej towarzystwie, by nabrać przekonania, że tak, ta dziewczyna jest w stanie wyprowadzić w pole każdego. Piekielnie inteligentna, zadziorna i wygadana, gdy trzeba delikatna i niewinna, a kiedy indziej zmysłowa i pewna siebie. Jak przy tym wszystkim Florence Pugh zdołała jeszcze obdarzyć swoją bohaterkę autentycznymi emocjami i wątpliwościami, pozostanie jej tajemnicą. Możemy tylko powiedzieć, że casting przeprowadzono idealnie – i w serialu, i do niego.
6. Shannon i Skarsgård, czyli superduet superszpiegów
Jeden jest mózgiem, bez którego genialnych planów nic nie mogło by się zdarzyć. Drugi zaprawionym w boju wykonawcą, który potrafi zrobić pożytek ze swego niekwestionowanego uroku. W obydwu przypadkach znów znakomicie trafiono z wykonawcami, bo i wąsaty Michael Shannon, i skrywający się za nieprzeniknioną maską Alexander Skarsgård w roli Gadiego Beckera, mogą tu pokazać swoje najlepsze cechy. My zaś możemy łatwo uwierzyć w kierujące nimi motywacje, które wbrew pozorom wcale nie należą do oczywistych, łatwych do rozszyfrowania, a nade wszystko, jedynych słusznych.
7. Świat pełen odcieni szarości
Bo musicie wiedzieć, że choć "Mała doboszka" jest opowiedziana w przeważającej mierze z izraelskiej perspektywy, absolutnie nie przyjmuje się tu tylko i wyłącznie racji jednej strony. Wręcz przeciwnie, niemożliwy do prostego rozstrzygnięcia konflikt jest wpisany w tę historię od samego początku, ponieważ John le Carré przyznawał, że pisząc powieść (została wydana w 1983 roku), sympatyzował i czerpał z doświadczeń obydwu jego stron. Twórcy serialu nie dokonali żadnych zmian pod tym względem, przez co "Małą doboszkę" nie sposób widzieć w czarno-białych barwach.
To nie ten rodzaj historii, w której źli są źli do szpiku kości, a dobrzy nie mają żadnej rysy na charakterach. Ba, tutaj nie raz i nie dwa zdarzą się momenty, gdy zaczniecie otwarcie kwestionować działania bohaterów, a ich metody wzbudzą w Was co najmniej niesmak. Uważajcie więc, z kim tu sympatyzujecie, bo nigdy nie możecie być pewni, czy przypadkiem nie jest tylko inną wersją tego samego diabła, przeciwko któremu walczy.
8. Romans czy gra?
Florence Pugh i Alexander Skarsgård są bez wątpienia piękną parą i twórcy "Małej doboszki" doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Po coś wszak wysyłali ich na romantyczne spotkania w cieniu starożytnych ruin, budowali aurę subtelnego erotycznego napięcia i uparcie sugerowali, że coś się zaraz wydarzy. Gdy już jednak miało do tego dojść, opadała kurtyna, a tajemniczy mężczyzna i kobieta stawali się agentem i szkoloną przez niego aktorką. Ale czy to na pewno znaczy, że nic pomiędzy nimi nie ma?
Tego pewni być nie możemy, bo "Mała doboszka" bardzo skutecznie gra naszymi przyzwyczajeniami i drażni oczekiwania, nie pozwalając im zbyt łatwo lub w ogóle się spełnić. Charlie i Gadi raz są namiętną parą, kiedy indziej dwójką profesjonalistów przygotowujących się do wystawienia perfekcyjnego spektaklu. Zależy im na sobie czy jednak nie? Czy wszystko to kłamstwa, czy gdzieś pod nimi skrywa się prawda? Właściwa odpowiedź wciąż się wymyka, ale nie ulega wątpliwości, że tak ekscytującego "romansu na niby" ze świecą szukać gdzieś indziej.
9. Szpiedzy jak z obrazka
I tak pięknego, powinienem od razu dodać, wciąż mając w pamięci mnóstwo zachwycających obrazów, jakie zostawiła "Mała doboszka" w mojej pamięci. Nie będzie ani grama przesady w stwierdzeniu, że to jeden z najpiękniejszych (najpiękniejszy?) seriali roku, a przypominam, że to ciągle historia polowania wywiadu na terrorystów. Jasne, osadzona w latach 70., ale czy dziś styl retro może jeszcze na kimś robić wrażenie?
Okazuje się, że tak, o ile tylko zostanie odpowiednio zaakcentowany. A w tym twórcy "Małej doboszki" są absolutnymi mistrzami. Od podkreślanych niby mimochodem drobnych detali scenografii, poprzez tętniące życiem kolory (sukienki Charlie!), aż po imponujące ujęcia w stylu nocnego Akropolu. Wszystko tutaj jest dowodem maestrii w wizualnej kompozycji, jakiej nigdy nie spodziewalibyśmy się po tego typu gatunkowej produkcji. To nie jest serial, który się tylko ogląda – jego się podziwia.
10. Historia niestety wciąż aktualna
Truizmem byłoby powiedzieć, że serial dotyka wciąż żywego problemu. Konflikt izraelsko-palestyński oczywiście stanowi jego istotną część i z pewnością można by mu poświęcić osobną analizę, ale w tym punkcie chodzi raczej o coś bardziej ogólnego. Mianowicie fakt, jak łatwo w różnego rodzaju starciach dochodzi do bezrefleksyjnego odczłowieczania drugiej strony. "Czy było warto?" – pyta "Mała doboszka", nie dając konkretnej odpowiedzi. I to jest kwestia, nad którą warto się pochylić zawsze. Bo bez względu na czasy, przekonania i ideologie nigdy nie straci ona na aktualności.
"Mała doboszka" startuje w środę 12 grudnia o godz. 21:00 w Canal+. Kolejne odcinki co tydzień, emisja po dwa odcinki.