"Gotowe na wszystko" (8×14): Udany powrót do przeszłości
Marta Wawrzyn
27 lutego 2012, 22:02
Nie spodziewałam się już wiele po finałowym sezonie "Desperate Housewives", muszę jednak przyznać, że w końcu mnie zaskoczono. "Get Out of My Life" okazał się bardzo przyjemnym odcinkiem w starym stylu. Spoilery!
Nie spodziewałam się już wiele po finałowym sezonie "Desperate Housewives", muszę jednak przyznać, że w końcu mnie zaskoczono. "Get Out of My Life" okazał się bardzo przyjemnym odcinkiem w starym stylu. Spoilery!
Za co najbardziej lubiliście "Desperate Housewives" na początku? Jedni odpowiedzą, że za świetny czarny humor, inni, że za znakomite postaci, ja mówię, że za porządne, mroczne tajemnice, dzięki którym człowiek oglądał kolejne odcinki, obgryzając paznokcie. Odkąd to, co niegdyś straszyło, zaczęło śmieszyć, a to, co śmieszyło, już tylko nudzi, oglądam "desperatki" ze znacznie mniejszym zapałem niż kiedyś. Parę odcinków 8. sezonu udało mi się wręcz przespać.
Dlatego bardzo przyjemnym zdziwieniem był dla mnie odcinek 14., ten, w którym do Bree powrócił Orson. Oglądało się go prawie tak dobrze jak pierwsze sezony, a sprawiły to trzy rzeczy: nowe niebezpieczeństwo, w którym znalazła się Bree, powrót bliźniaków Scavo i – ha, tego się nie spodziewaliście, co? – związek jednego z nich z ciążą Julie oraz nawrót raka Karen.
Choroba starszej pani, jej chwilowe, miejmy nadzieję, rozstanie z Royem i przezabawne intrygi Gaby, mające na celu zatrzymanie jedynego człowieka, który jest w stanie zapanować nad jej z dziećmi, to wątek w dawnym stylu, wywołujący jednocześnie śmiech i łzy. Nie było tu patosu, nie było tu wielkich słów, była tylko minuta u lekarza – ale chyba ja odnoszę wrażenie, że Karen McCluskey umrze przed końcem serialu, a jej śmierć zapamiętamy na długo.
Bliźniaki Scavo, z których rozróżnieniem po tych wszystkich latach wciąż mam kłopot, wprowadzają do "Gotowych na wszystko" trochę niezbędnego chaosu. Jednocześnie twórcom serialu znów udało się mnie zaskoczyć: Preston ojcem? Prawdziwego dziecka!? To będzie zabawne, to będzie naprawdę zabawne, choć oczywiście cała historia nie jest pozbawiona gorzkiego aspektu.
I wreszcie Orson. Tak jak przypuszczało wielu fanów (OK, niektórzy wiedzieli z przecieków), były mąż rudowłosej perfekcjonistki, która po 50-tce postanowiła dorównać w seksualnych podojach Samancie z "Sex and the City", wrócił na Wisteria Lane. Tak jak przypuszczało wielu fanów, to on wysyłał koszmarne liściki, które o mało nie doprowadziły jej do samobójstwa. Ale prawda okazała się jeszcze gorsza niż wyobrażenia: Orson wrócił i przeraża tak jak przerażał kilka sezonów temu, kiedy wydawało nam się, że jest mordercą w żółtych, gumowych rękawicach. Wtedy okazało się to jedną wielką zmyłką, teraz jednak jego zamiary wobec Bree są już inne.
Nie wiem, czy mam rację, ale logiczne wydaje mi się, że on pojawił się, aby odpłacić się za upokorzenia, których od niej doznał. Wygląda na to, że ma plan, do którego przeprowadzenia długo się przygotowywał. Nie brakuje mu ani determinacji, ani opanowania. Bez problemu manipuluje bezbronną, opuszczoną przez koleżanki Bree. Choć niestety z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że rudzielec wyjdzie bez szwanku, to pewien dreszczyk emocji jest. Jak za dawnych czasów.
"Gotowe na wszystko" symbolicznie wracają do przeszłości – i jest to moim zdaniem udany powrót. Oczywiście, nie ma już tej świeżości, za którą uwielbiałam ten serial sześć czy siedem lat temu, ale nadzieję na godne pożegnanie z widownią wciąż możemy mieć. Bardzo bym tego chciała, bo pewne liczydło w sieci ostatnio mi pokazało, że to właśnie na "desperatki" zmarnowałam najwięcej życia: 7 dni i 9 godzin (!). Wolałabym nie uznać po wszystkim, że był to czas stracony.