Serialowa alternatywa: "Little Things", czyli wciągająca codzienność w Indiach
Kamila Czaja
24 listopada 2018, 20:04
"Little Things" (Fot. Netflix)
Uroczy serial o młodej parze mieszkającej razem w Mumbaju. "Little Things" to codzienne sytuacje, naturalne dialogi i zaskakująco dużo życiowej mądrości.
Uroczy serial o młodej parze mieszkającej razem w Mumbaju. "Little Things" to codzienne sytuacje, naturalne dialogi i zaskakująco dużo życiowej mądrości.
Przy całym narzekaniu na to, że Netflix stawia na ilość, nie do przecenienia jest rola, jaką pełni w rozpowszechnianiu seriali z różnych zakątków świata. Oczywiście i tu nie zawsze chodzi o popularyzację jakiejś genialnej produkcji, ale można się pogodzić z pewną dawką przeciętności, jeżeli w tej puli są perełki typu "Little Things".
Historia produkcji serialu przypomina nieco tę z HBO, które popularny serial internetowy "High Maintenance" przerobiło na półgodzinną komedię. Przy czym w przypadku indyjskiego "Little Things" Netflix po prostu wykupił i umieścił u siebie 1. serię, stworzoną przez Dice Media i dostępną wciąż na YouTube. A potem wyprodukował 2. sezon z dłuższymi odcinkami i nieco poważniejszymi tematami, ale na szczęście bez utraty tego, co decydowało o uroku krótszej, składającej się z pięciu około 15-minutowych odcinków pierwszej serii.
Fabularnie jest bardzo prosto. Kavya (Mithila Palkar) i Dhruv (Dhruv Sehgal) to dwoje dwudziestoparolatków mieszkających razem w Mumbaju. Oglądamy sceny z ich codziennego życia. Trochę pracy, masa mediów społecznościowych, dużo dylematów, skąd zamówić jedzenie i jak spędzić wieczór, a do tego dyskusje o nowoczesnych związkach.
Jeśli jednak komuś skojarzy się to z "Kasią i Tomkiem" ery Instagrama, to tylko ze względu na punkt wyjścia, czyli złożoną ze scenek z życia historię pary młodych ludzi. Tymczasem "Little Things", jeśli przyjrzeć się bliżej, bardziej przypomina "Master of None". Nie tylko ze względu na kwestie dotyczące hinduskiej kultury. Ani nawet nie dlatego, że Kavya i Dhruv w jednym z odcinków oglądają właśnie serial Aziza Ansariego.
Chociaż "Little Things" nie eksperymentuje formą jak "Master of None", to podobne są tu stopień empatii wobec bohaterów oraz dbałość o naturalność dialogów i sytuacji. Różne prywatne i zawodowe problemy pokazano z wielu stron, decyzje, które Kavya i Dhruv podejmują, nie biorą się znikąd, a przy całej kameralności serialu główna para funkcjonuje nie tylko w czterech ścian przytulnego mieszkania, lecz w ciekawym świecie kulturowym, rodzinnym i towarzyskim.
Brzmi to może dość poważnie, ale serial, który napisał sam wykonawca jednej z głównych ról, Sehgal, ma w sobie wiele lekkości i uroku. Nawet kiedy w 2. serii w relację bohaterów zaczynają wkraczać bardziej dorosłe problemy związane z pieniędzmi i planowaniem przyszłości, ogląda się to bez przygnębienia – za to z dużym zaangażowaniem i trzymaniem kciuków, żeby Kavya i Dhruv poradzili sobie ze wszystkim. Z dawnymi przyjaciółmi, którzy się zmienili, z niepowodzeniami w pracy, z pożyczkami i z wizją niedającej się dłużej odkładać dojrzałości.
"Little Things" zgodnie z tytułem to przede wszystkim hołd dla doceniania w życiu małych rzeczy. Dobrego posiłku, kolejnego odcinka "Gry o tron" albo meczu Liverpoolu, spotkania z rodziną, imprezy z przyjaciółmi. A równocześnie to, co ma dla bohaterów ma znaczenie, zmienia się z czasem, tak jak i oni się zmieniają. Kluczowe są dwa lata, które mijają między 1. serią (2016) a nowym sezonem (2018). O ile więc początkowe odcinki to głównie niezobowiązująca rozrywka, wgląd w świat młodych i w ich "problemy" (typu FOMO), o tyle kolejne odcinki pokazują, jak scenariusz dojrzewa wraz z parą, o której opowiada.
Bohaterowie sami przyznają, że nie są w żaden sposób wyjątkowi, ale gdy są razem, to czują się właśnie tacy. I dzięki temu wyjątkowe jest też "Little Things". Romantyczna historia bez spektakularnych gestów i wyznań, za to taka, w której kobieta i mężczyzna okazują się nie tylko parą, ale też najlepszymi przyjaciółmi. A nawet gdy się kłócą, to z miłością. Nieliczne, za to wielominutowe sceny konfliktów to zresztą jeden z największych atutów serialu, bo obie strony mają dużo racji, więc nieporozumienia nie są wcale łatwe do rozstrzygnięcia.
Zachwyca też wyważenie "Little Things" między uniwersalną opowieścią o młodej parze a zakorzenieniem w kontekście kulturowym. Czasem wydaje się, że żyjemy już całkiem w globalnej wiosce, a Kavya i Dhruv równie dobrze mogliby mieszkać w Londynie czy Nowym Jorku. A w innych momentach pojawiają się na przykład analiza różnic wynikających z dzieciństwa spędzonego w różnych częściach Indii, punkt widzenia starszego pokolenia czy hinduskie wesele przyjaciół Kavyi i Dhruv, które przypomina bollywoodzki film.
Naturalność scenariusza i aktorów, oparcie równocześnie na globalnej popkulturze i hinduskich realiach, urocze detale takie jak obrazki Kavyi czy świetna piosenka "Song for Survival" oraz pozornie zwykłe, a tak naprawdę zaskakująco mądre dialogi o byciu z kimś i o innych kwestiach z codziennego życia dwudziestolatków – nie tylko w Mumbaju… "Little Things" wydaje się niepozorne, ale jest absolutnie warte obejrzenia. Dla widzów tęskniących za "Master of None" to seans obowiązkowy, jednak można tę produkcję polecić z przekonaniem wszystkim tym, którzy lubią "gadane" filmy i seriale.
Oba sezony "Little Things" dostępne są na Netfliksie.