"Kroniki Times Square" — świat, od którego nie da się uwolnić. Recenzja finału 2. sezonu serialu HBO
Marta Wawrzyn
6 listopada 2018, 22:02
"Kroniki Times Square" (Fot. HBO)
Jeszcze więcej gorzkich zakończeń, przykrych śmierci i dowodów na to, że od pewnych rzeczy nigdy się w życiu nie uwolnimy — tak "Kroniki Times Square" zamykają kolejny świetny sezon. Spoilery!
Jeszcze więcej gorzkich zakończeń, przykrych śmierci i dowodów na to, że od pewnych rzeczy nigdy się w życiu nie uwolnimy — tak "Kroniki Times Square" zamykają kolejny świetny sezon. Spoilery!
Pamiętacie mastershot z Eileen (Maggie Gyllenhaal) wchodzącą do nowego klubu Vince'a (James Franco), od którego zaczynał się 2. sezon "Kronik Times Square"? Ile było w tym optymizmu, nadziei na przyszłość, wrażenia, że oto mamy przed sobą prawdziwych królów życia? "Inside the Pretend", czyli finał tego sezonu, kończy się bliźniaczo podobną sekwencją, tyle że z Vince'em. Nie jest to co prawda długie ujęcie, ale wszystko inne się zgadza — kamera śledzi wąsatego właściciela klubu 366, jak wchodzi do swojego przybytku, przemierza parkiet w kierunku baru i tylko minę ma jakąś zwieszoną. Niby nic się nie zmieniło, a zmieniło się wszystko.
2. sezon obejmuje wydarzenia z niecałego roku — od grudnia 1977 do sierpnia 1978. Opisanie w tym miejscu wszystkiego, co się w tym czasie wydarzyło, czy nawet napomknięcie, jak pokończyły się wątki poszczególnych osób, byłoby karkołomnym zadaniem, bo to ogrom zdarzeń, postaci, rozmów, miejsc, wykorzystanych utworów muzycznych. "Kroniki Times Square" mają dużo luźniejszą strukturę niż "The Wire" — owszem, mieliśmy kilka wątków przewodnich, jak kręcenie "Red Hot", działalność społeczna Dorothy i jej grupki czy uwalnianie się prostytutek od alfonsów, ale większość tego, co widzieliśmy, można określić jako "scenki z życia branży porno". Jeśli przyjmiemy, że "scenki" mogą być czymś tak koszmarnym i mrocznym, jak ma to miejsce w serialu HBO.
Pod tym względem zresztą ten sezon jeszcze przebija poprzednika. Choć oglądamy naszych bohaterów w czasach złotej ery porno w okolicach Times Square, mało kto faktycznie wygrywa w życiu i dostaje happy end. Za to śmierci jest więcej niż kiedykolwiek. Rok temu przeżyliśmy szok, kiedy z okna została wyrzucona Ruby (Pernell Walker), w tym roku marny koniec spotyka Dorothy (Jamie Neumann), która wróciła w to miejsce, żeby pomóc takim jak ona sama. To był z mojej strony szczyt naiwności, ale zakładałam, że po zabiciu C.C. (Gary Carr) zarówno ona, jak i Lori (Emily Meade) są już bezpieczne. Było dokładnie na odwrót — choć nie podano szczegółów na temat śmierci aktywistki, możemy założyć, że zamordowali ją alfonsi, po tym jak C.C. znikł. Paradoksalnie to on, dopóki żył, był gwarantem, że nic się jej nie stanie.
To chyba najboleśniejsza śmierć w całym serialu, i to nie tylko dla widzów. Abby (Margarita Levieva), która sama sobie wybrała ten świat i to życie, zaczyna rozumieć, że pewnych rzeczy nie da się naprawić. Vince z kolei orientuje się, że nigdy nie ucieknie nie tylko przed samym sobą — facetem, któremu marzyło się, żeby mieć wszystko naraz — ale też przed gangsterami, z którymi poszedł na układ. Podobny problem za chwilę pewnie będzie mieć Paul (Chris Coy), pomagający Toddowi (Aaron Dean Eisenberg) w otwarciu niezależnego teatru. Takie teatry to kosztowna rzecz.
Motyw niemożności ucieczki zarówno przed sobą, jak i przed tym miejscem, przewija się przez cały odcinek, czasem w lżejszej wersji (Frankie, czyli James Franco nr 2, i jego zamiłowanie do kradzieży ćwierćdolarówek), ale zwykle jednak w cięższej. Darlene (Dominique Fishback) może mieć normalną pracę, chodzić do szkoły i na randki z chłopakiem, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto ją rozpozna z filmu porno. Lori może jechać kabrioletem na śniadanie w południe w Los Angeles, ale wciąż będzie tą dziewczyną z The Deuce, która płakała i śmiała się u Leona (ależ to był popis Emily Meade!), kiedy dowiedziała się, że naprawdę jest wolna.
Eileen orientuje się, że zawsze już będzie Candy — dla gospodarza late show, swoich kolejnych facetów, rodziców i niestety też syna. Po sukcesie "Red Hot" powinny otworzyć się przed nią nowe możliwości i dokładnie tak jest. Ale też pewne drzwi się zamykają, i to dosłownie. Scena z dobijaniem się do domu i Adamem oglądającym wszystko z okna — podbite oko pewnie oznacza, że pobił się o nią z kolegami, którzy zorientowali się, czym zajmuje się jego matka — rzeczywiście rozdziera serce. Bo wiemy, że ona to wszystko robiła po to, żeby kiedyś mieć normalne życie ze swoim synem. Tyle tylko, że to się właśnie jej wymyka. Adam za chwilę będzie dorosły i pójdzie swoją drogą, a ona przemieni się w podstarzałą gwiazdę porno, której raczej nie uszczęśliwi to, że będzie spać na pieniądzach (bo prędzej czy później to właśnie ją czeka, prawda?).
Kwestie finansowe w przypadku "Red Hot" skończyły się dokładnie tak, jak przewidywaliśmy — film odniósł sukces kasowy (nagłówek "Variety" z finałowego montażu), ale jego twórcy nie zobaczyli ani centa, bo dzięki Frankie'emu panowie mafiozi mieli łącznie 125% udziałów. Eileen zyskała za to rozpoznawalność, co ma taką dobrą stronę, że może robić kolejne filmy. Kto wie, może kiedyś zostanie "prawdziwą" reżyserką? Skoro Larry Brown (Gbenga Akinnagbe) ma szansę zostać prawdziwym aktorem…
To, co gdzie indziej mogłoby być szczęśliwym zakończeniem — sukces zawodowy Eileen, premiera filmu w tym samym kinie, w którym w finale sprzed roku pokazywano "Głębokie gardło", Lori na schodach jak Linda Lovelace — w "Kronikach Times Square" ma gorzki posmak. I nie tylko dlatego, że to porno, a więc z definicji coś gorszego. Każde osiągnięcie wiąże się z kompromisami, wyrzeczeniami, układami, które sprawiają, że pogrążamy się coraz głębiej w bagnie. Obraz totalnej degrengolady jeszcze nigdy nie był tak żywy, jak w tegorocznym finale.
I raz jeszcze dostaliśmy tysiąc powodów, by podziwiać sprawność, z jaką David Simon i spółka ogarniają ten gigantyczny świat. Kiedy Rodney (Method Man) ginie podczas absurdalnej próby obrabowania apteki, strzela do niego Haddix (Ralph Macchio), który chwilę wcześniej siedział w barze i oglądał występ Eileen w telewizji, wspominając, jak zgarniał ją z ulicy. Nikogo nie dziwi, że ci dwaj się znają i zanim Rodney umiera, wymieniają parę uprzejmości. Potem zaś Alston (Lawrence Gilliard Jr.) mówi, że musiał dać temu pijaczynie awans, bo został postrzelony i teraz jest bohaterem. To wszystko naczynia połączone. Można się raczej zdziwić, kiedy ktoś kogoś nie zna albo czegoś nie wie. Na przykład Alston nie rozpoznaje od razu ciała Dorothy, ale oczywiście bardzo szybko zostaje ona zidentyfikowana i wieść o jej śmierci rozchodzi się po The Deuce.
42. Ulica i jej okolice to bardzo mały, gęsto zasiedlony przedsionek piekła. Łatwo tu o przypadkowe spotkania, nietypowe znajomości i wydarzenia, które w jakiś sposób łączą ze sobą ludzi, teoretycznie niemających ze sobą nic wspólnego. David Simon i George Pelecanos, dla których to już kolejny ambitny projekt, mają świetną pamięć i długą listę bohaterów, do których mogą powracać w ten czy inny sposób. Jak Andrea (Zoe Kazan), żona Vince'a, która pojawiła się w tym roku po raz pierwszy w finale, albo jego dzieci, teraz już starsze o pięć lat.
Nie wiemy dokładnie, o ile lat akcja przeskoczy do przodu w 3. sezonie "Kronik Times Square", już finałowym. Ale prawdopodobnie przynajmniej o cztery, pięć. Zgodnie z zapowiedzią, zobaczymy zmierzch tej radosnej epoki, kiedy w okolicach słynnego placu łatwiej było stracić życie, niż znaleźć turystyczną atrakcję. Serialowy Gene Goldman (Luke Kirby) już szykuje się do sprzątania, pod okiem burmistrza Eda Kocha, ale dopiero Rudy Giuliani dokończy dzieło w drugiej połowie lat 80. Możliwe, że serial pokaże nam jakiś wycinek jego ery, trwającej od 1983 do 1989 roku.
Na razie Eileen, Harvey i spółka mogą jeszcze żyć w przeświadczeniu, że najlepsze przed nimi. Kasety VHS, zgodnie z ich przewidywaniami, pozwolą zarobić ogromne pieniądze twórcom porno. I oni niewątpliwie znajdą się w grupie bogaczy. Być może za cztery czy pięć lat będą spać w złotych łóżkach, samotni jak nigdy dotąd. Trudno przewidzieć, co szykują dla nich Simon i Pelecanos, ale wiemy na pewno, że nawet jeśli bohaterowie osiągną sukces, zapłacą za niego ogromną cenę. Tak jest skonstruowany ten świat.
A skoro przy konstrukcji jesteśmy, odkąd pamiętam, uwielbiałam montaże muzyczne w finałach seriali Simona i spółki. To swoiste zaprzeczenie cliffhangera — zamknięcie pewnego rozdziału i zarazem pokazanie, że życie toczy się dalej, najczęściej przyjmując formę cyklu. Niełatwo będzie przebić ostatni taki montaż z "The Wire", ale ten najnowszy z "Kronik Times Square", z utworem "Mystery Achievement" The Pretenders to też cudeńko. Kilka minut przyniosło masę użytecznych informacji i zapadających w pamięć scenek (kolejny film Eileen, Larry na przesłuchaniu, Lori w Los Angeles, Abby i koperty pełne pieniędzy, Melissa z Joeyem — synem Jamesa Gandolfiniego, finałowe wejście Vince'a do klubu 366), które też mówią, czego mniej więcej powinniśmy oczekiwać dalej.
Niezależnie od tego, jak duży przeskok nas czeka, nie przeżyjemy szoku. Z serialu nie zniknie na pewno ani Darlene, ani Lori, ani Larry, nawet jeśli w międzyczasie zdąży zostać gwiazdą telewizji. Ci, których ukształtowało The Deuce, zawsze prędzej czy później tu wracają — z tarczą bądź na tarczy. Niektórzy oddali życie, próbując naprawić to miejsce, inni będą kontynuować ich dzieło, nie wierząc już, że cokolwiek da się tutaj naprawić. Życie będzie toczyć się dalej, zmienią się tylko stroje, fryzury i możliwości zarobku. Darlene, Lori, Loretta (Sepideh Moafi) i inne dziewczyny zyskały wolność i mogą zrobić cokolwiek. Niektórzy nasi znajomi pewnie zarobią górę pieniędzy, kiedy nie będziemy ich podglądać. Ale koniec końców wszyscy zawsze będą definiowani przez to miejsce.
"Kroniki Times Square" to nie tylko jeden z najlepszych obecnie emitowanych seriali. To także jeden z niewielu seriali, które nie zamierzają zostawać z nami w nieskończoność. Trzy sezony, niecałe 30 odcinków, dekada z życia bywalców nowojorskiego piekiełka — i koniec. To świetna sprawa, zwłaszcza w czasach kiedy zalewają nas dziesiątki godzin przeciętności. Oby wszystkie seriale były tak właśnie planowane. Po tym sezonie ambitna produkcja HBO tylko umocniła wysoką pozycję na mojej liście najlepszych tytułów ostatnich lat. I jestem pewna, że za rok będzie dokładnie tak samo.
"Kroniki Times Square" są dostępne w serwisie HBO GO.