"Homecoming", czyli Hitchcock na nowe czasy. Recenzja serialu Amazona z Julią Roberts
Mateusz Piesowicz
4 listopada 2018, 20:02
"Homecoming" (Fot. Amazon Prime Video)
Co wyjdzie z połączenia klimatu starych thrillerów z nowoczesnym podejściem twórcy "Mr. Robot"? Odpowiedź przynosi "Homecoming" – serial równie stylowy, co wciągający. Drobne spoilery.
Co wyjdzie z połączenia klimatu starych thrillerów z nowoczesnym podejściem twórcy "Mr. Robot"? Odpowiedź przynosi "Homecoming" – serial równie stylowy, co wciągający. Drobne spoilery.
Utrzymany w starym stylu thriller, skupiający się na ludziach i ich problemach, nie piętrowych intrygach i twistach – tak zapowiadał swój nowy serial Sam Esmail. Dodając do tego jeszcze porównania do filmów Alfreda Hitchocka, twórca "Mr. Robot" zawiesił sobie poprzeczkę najwyżej, jak to możliwe. Po obejrzeniu "Homecoming" mogę jednak stwierdzić, że nie było to tylko czcze gadanie.
Spokojnie, nie oszalałem i pomimo całej mojej sympatii do Esmaila, nie zamierzam zestawiać go z mistrzem gatunku. Zresztą nie muszę, bo on sam zrobił to najlepiej, czerpiąc z jego twórczości (i nie tylko) garściami. Co jednak ważne – nie zrobił tego w stylu miernego naśladowcy, ale z uwielbieniem godnym prawdziwego miłośnika. To widać już w starannych ruchach kamery, perfekcyjnie dopasowanych kadrach i idealnie dobranej muzyce. Ale przede wszystkim w samej historii, która Hitchcockowskiego ducha rozumie wręcz idealnie.
Będąca adaptacją podcastu autorstwa Eli'a Horowitza i Micaha Bloomberga fabuła przeskakuje swobodnie pomiędzy dwiema płaszczyznami czasowymi, w których nasza uwaga skupia się na niejakiej Heidi Bergman (Julia Roberts). W 2018 roku pracuje ona jako terapeutka w Centrum Ponownej Aklimatyzacji Homecoming – ośrodku pomagającym byłym żołnierzom gładko wrócić do normalnego życia – gdzie jej podopiecznym jest m.in. młody weteran Walter Cruz (Stephan James). Cztery lata później główna bohaterka nie ma już z tym nic wspólnego, będąc kelnerką w podrzędnej knajpie i mieszkając z matką (Sissy Spacek) w małym miasteczku. Co się stało, że jej życie uległo takiej zmianie?
Z takim pytaniem wkracza w nie Thomas Carrasco (znakomity Shea Whigham), urzędnik z Departamentu Obrony badający starą skargę na poprzedniego pracodawcę Heidi. Czy kobieta naprawdę nie pamięta niczego z tamtych wydarzeń? Nie zauważyła nic podejrzanego? A może po prostu świetnie kłamie, kryjąc przy tym swojego byłego szefa, Colina Belfasta (Bobby Cannavale)? Jedyne, co wiemy na pewno, to że sprawa wygląda podejrzanie, a im dalej w las, tym nabieramy większego przekonania, że za murami idyllicznie wyglądającej placówki działo się coś, o czym nikt nie chce mówić.
"Homecoming" bardzo umiejętnie podsyca w nas to paranoiczne wrażenie (raz nawet budując wiarygodnie wyglądający spisek), które nie znika nawet, gdy orientujemy się, w jakim kierunku zmierzamy. A do tego dochodzi dość szybko, bo już w okolicach połowy 10-odcinkowego sezonu powinniście mieć na ten temat całkiem konkretne pojęcie. Czy to źle? Skądże. Jak zapowiadał Esmail – nie o twisty i niesamowicie skomplikowane konstrukcje fabularne tu chodzi, tylko o wplątanych w to wszystko ludzi i ich reakcje. Dzięki nim nawet rozwiązanie tajemnicy nie oznacza tutaj automatycznego końca, a jedynie kolejny wskakujący we właściwe miejsce element rozsypanej układanki.
Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że pomimo takiego podejścia, twórcy niczego sztucznie nie przedłużają. Półgodzinne odcinki okazały się idealnym formatem dla wciągającego dramatu (słyszysz, Netfliksie?), bo dzięki nim nie mamy ani wyraźnych przestojów, ani nagłej zmiany tempa, gdy akcja zostaje pchnięta naprzód. Naturalny, nie za szybki i nie za wolny rytm "Homecoming", pozwala z łatwością zanurzyć się w opowieści, zarazem czyniąc z niej idealną pozycję do binge-watchingu. Przewrotnie, bo zauważcie, jak każdy odcinek kończy się długim, zwykle statycznym ujęciem – swoistym zaprzeczeniem cliffhangera. Te są zbędne, bo nie potrzebujemy chwytliwej zachęty, by oglądać dalej. Nie trzeba uciekać się do tanich sztuczek, ponieważ serial oferuje dość atrakcji, żeby nie musieć polegać na szoku wywołanym przez kilka ostatnich sekund.
Wciągnąć mamy się znacznie wcześniej, zaintrygowani historią i zaczarowani jej wizualnym przedstawieniem. O to drugie nietrudno, bo Sam Esmail już przy "Mr. Robot" wielokrotnie udowadniał, że styl jest dla niego równie istotny, co fabuła i tutaj jeszcze to potwierdził. A może nawet przebił swoje dotychczasowe dokonania, bo tym razem nie poszedł w bijącą momentami z jego pierwszego dzieła dosłowność. O ile tam Esmail głośno demonstrował swoje umiejętności, jakby domagając się uznania, w "Homecoming" jest znacznie bardziej subtelny, dopieszczając ekranowe kompozycje z artystyczną wrażliwością.
Najlepiej widać to po eleganckich ujęciach z wnętrz kompleksu Homecoming, gdzie praktycznie każdy kadr nadaje się do oprawienia i powieszenia na ścianie. Ale pomysłowość twórcy nie kończy się na tym – dość powiedzieć, że sporą część serialu oglądamy w pionowym formacie obrazu (jakby została nakręcona komórką), co ma swoje doskonałe uzasadnienie, wynagradzając wcześniejsze niedogodności. Ścisły związek między formą a treścią w najlepszej postaci.
A to wszystko zostało okraszone kreacjami aktorskimi, wśród których bryluje oczywiście kolejna z wielkich gwiazd kina, którą skusił mały ekran. Julia Roberts wprawdzie kilka razy pokazuje tu swój firmowy uśmiech (z biegiem lat nie stracił ani grama na atrakcyjności), ale bywa, że na twarzy Heidi ma on zupełnie inny wyraz, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić. Aktorka uczłowiecza swoją bohaterkę w obydwu wcieleniach, nie czyniąc z niej ani trzymającej dystans terapeutki, ani pogubionej życiowo kelnerki. Choć jej pełny obraz składamy stopniowo z drobnych elementów, od samego początku łatwo ją polubić i kibicować. Nawet jeśli nie bardzo wiemy w czym.
Świetnie wypada także jej duet ze Stephanem Jamesem, zwłaszcza w trakcie rozmów w cztery oczy, gdy granice między terapeutką a pacjentem coraz mocniej się zacierają. Bez obaw, nie zmierzamy tu w stronę jakiegoś tandetnego romansu, to nie ten typ serialu. Co jednak wcale nie wyklucza pewnego rodzaju napięcia między tą znakomicie dobraną dwójką i znów, podobnie jak zabawy stylistyczne, bardzo się opłaca w końcowym rozrachunku.
Ten natomiast wypada dla "Homecoming" naprawdę korzystnie, bo to serial, który nie powinien rozczarować właściwie nikogo. Ani tych szukających dobrze skonstruowanej, ale nie nazbyt skomplikowanej rozrywki, ani tych wypatrujących czegoś głębszego. Miłośników trzymających w napięciu historii, ale też tych, którzy wyżej od intryg cenią sobie dobrze napisane postaci i inteligentne dialogi. Wreszcie fanów klasycznego podejścia do pełnych tajemnic historii, jak i widzów lubiących mieszanie konwencji i twórcze granie z ich przyzwyczajeniami (w tej kwestii bryluje zwłaszcza bohater Shea Whighama, daleki od typowego wizerunku było nie było rządowego agenta).
Do tego, choć cały sezon jest satysfakcjonującą i w gruncie rzeczy zamkniętą historią, pozostawiono w niej na tyle dużo drobnych wątpliwości i możliwych tropów, że od razu chciałoby się więcej. Zostaje więc tylko czekać na kontynuację (jest już zamówiona) i liczyć, że będzie równie dopracowana jak za pierwszym razem.
"Homecoming" można oglądać w serwisie Amazon Prime Video.