"The Kids Are Alright", czyli urocze rodzinne retro – recenzja premiery nowego sitcomu ABC
Kamila Czaja
19 października 2018, 22:32
"The Kids Are Alright" (Fot. ABC)
Może nie rewolucja, ale na pewno miła niespodzianka. "The Kids Are Alright" jest kolejnym rodzinnym sitcomem w wersji retro, ale realizuje założenia gatunku z takim wdziękiem, że warto się temu poddać.
Może nie rewolucja, ale na pewno miła niespodzianka. "The Kids Are Alright" jest kolejnym rodzinnym sitcomem w wersji retro, ale realizuje założenia gatunku z takim wdziękiem, że warto się temu poddać.
Jesienne premiery stacji ogólnodostępnych coraz rzadziej mnie pozytywnie zaskakują. Sięgając po nowość tradycyjnej telewizji nauczyłam się więc przewidywać, że będzie mniej więcej tak, jak zakładam. Czyli słabo w porywach do średnio. Tym większą niespodziankę przeżyłam, kiedy po obejrzeniu pilotowego odcinka sitcomu ABC "The Kids Are Alright" uznałam, że chcę więcej.
Trudno mnie chyba winić za niewysokie oczekiwania. Kolejny rodzinny sitcom? Znowu retro? I to spod ręki Tima Doyle'a, który wprawdzie ma duże doświadczenie i pracował wprawdzie między innymi przy świetnym "Better Off Ted", ale częściej jednak przy komediach, których z premedytacją nie oglądam.
Tak, "The Kids Are Alright" to kolejny rodzinny sitcom retro, tym razem z akcją w roku 1972, charakteryzowanych przez narratora jako czas, kiedy nie było kasków rowerowych, a dzieci biegały bez nadzoru. Na dodatek, co serial sygnalizuje, to trudny moment dla Stanów Zjednoczonych, era Nixona, wojny w Wietnamie i Watergate. "Cudowne lata" po nowemu? Pewnie trochę tak, ale jednak na własnych zasadach.
Bohaterami serialu są członkowie irlandzkiej katolickiej rodzinny Clearych. I to bardzo liczni członkowie. Mamy tu rodziców, Peggy (Mary McCormack, "In Plain Sight") i Mike'a (Michael Cudlitz, "Southland", "The Walking Dead"), oraz ich… ośmiu synów. I chociaż przez parę pierwszych minut na ekranie króluje chaos, a widz głównie próbuje doliczyć się tych wszystkich dzieci, to jednak szybko przekonałam się, że wcale nie mamy do czynienia z sitcomową wersją piosenki "Every Sperm is Sacred" z "Sensu życia według Monty Pythona".
Przy całym tym katolicko-irlandzko-historycznym tle "The Kids Are Alright" to bowiem po prostu ciepła, ale nieprzesłodzona, za to całkiem dowcipna historia o fajnej rodzinie. I jak na zaledwie około 20 minut pilota prawie każdy Cleary zapisał się w mojej pamięci zaskakująco wyraźnie.
Długowłosy Lawrence (Sam Straley), który nie chce być księdzem. Eddie (Caleb Foote), który wolałby, żeby Lawrence jednak został księdzem, bo inaczej to jemu rodzice każą iść do seminarium. Frank (Sawyer Barth, "Public Morals") wiecznie podsłuchujący pod drzwiami. Joey (Christoper Paul Richards, "Billions") z "biurem" w domku na drzewie. Narrator całej opowieści, Timmy (Jack Gore, "Billions", a w dorosłej wersji głosowo sam Doyle), który bardzo chciałby się czymś w tym licznym gronie wyróżnić. William (Andy Walken), udzielający bratu wsparcia w najmniej spodziewanym momencie. I uroczo wystraszony Pat (Santino Barnard). Właściwie tylko niemowlę przemknęło przez ekran prawie niezauważone.
Każdy z wątków pilota mógłby się skończyć znacznie bardziej sztampowo, bo sprzeciw wobec przyszłości, której chcą dla syna rodzice, kwestie nastoletniego życia uczuciowego, kłótnie między braćmi czy próby oszczędzania na wszystkim to nie są tematy, których nie znalibyśmy z telewizji. Jednak twórcy postarali się tu o jakieś, mniejsze lub większe, odstępstwa od schematu. A największe polega chyba na tym, że członkowie rodziny, nawet w trudnych sytuacjach, próbują się nawzajem zrozumieć.
I chociaż zdarzają się scenarzyście ryzykowne żarty z finansowej sytuacji Clearych (w rodzaju powtarzania, że synowie nie mogą sobie pozwolić na astmę czy bycie wyjątkowym, bo to za drogo wyjdzie), to w praktyce Peggy i Mike dają dzieciakom poczucie bezpieczeństwa oraz szansę zostania w przyszłości, kim tylko zechcą.
Jest tu morał dość pewnie typowy dla rodzinnych komedii, ale podany nienachalnie, wręcz uroczo. A przy oglądaniu po paru minutach lekkiej dezorientacji widz może się złapać na poczuciu, że zna Clearych od dawna, bo tak naturalnie wszystko przebiega. Zresztą z perspektywy całego odcinka dochodzę do wniosku, że i ten początkowy chaos liczyłabym na plus "The Kids Are Alright". Bohaterowie żyją tu po prostu swoim szalonym życiem jak co dzień – to widz ma nadążać. W porównaniu z większością pilotów, które próbują łopatologicznie wszystko wyjaśniać, nowość ABC działa subtelniej.
Duża w tej subtelności i naturalności zasługa aktorów, a ci dziecięcy nie ustępują McCormack i Cudlitzowi. Dzięki dobrej chemii obsadowej pilot ma równocześnie świeżość wynikającą z nowych dla widza postaci i pewność siebie sitcomu emitowanego od lat, gdy już wszyscy na planie świetnie się znają. Nie widać tu charakterystycznego dla pierwszych odcinków docierania się ekipy i szukania własnego głosu. "The Kids Are Alright" wie, czym chce być. A taka wizja serialowego bycia mnie całkiem nieźle przekonuje.
Nie twierdzę, że to rewolucja. Ale mimo trzymania się gatunkowych ram sitcom ABC zapowiada się na cotygodniową dawkę dobrej zabawy i niegłupich wzruszeń w towarzystwie Clearych. Na pewno nieraz dostaniemy jakiś wątek, który znamy już z całej masy innych rodzinnych komedii. Ale mam wrażenie, że dzięki udanemu zarysowaniu postaci i kontekstu nie będzie mi to szczególnie przeszkadzać przynajmniej przez parę(naście) tygodni.