Sceptyk pośród duchów. Michiel Huisman opowiada nam o kulisach serialu "Nawiedzony dom na wzgórzu"
Marta Wawrzyn
21 października 2018, 20:02
"Nawiedzony dom na wzgórzu" (Fot. Netflix)
Znacie go z "Gry o tron" i "Treme", teraz został pisarzem i najstarszym z rodzeństwa w "Nawiedzonym domu na wzgórzu". Michiel Huisman mówi, co jest niezwykłego w horrorze Netfliksa.
Znacie go z "Gry o tron" i "Treme", teraz został pisarzem i najstarszym z rodzeństwa w "Nawiedzonym domu na wzgórzu". Michiel Huisman mówi, co jest niezwykłego w horrorze Netfliksa.
"Nawiedzony dom na wzgórzu" okazał się jedną z największych niespodzianek tej jesieni. Stylowy horror i mocny dramat rodzinny, stworzony, wyreżyserowany i wyprodukowany przez Mike'a Flanagana — reżysera takich filmów jak "Hush" czy "Oculus" — to uwspółcześniona adaptacja gotyckiej powieści Shirley Jackson z 1959 roku.
Serial całkowicie przeobraził opowieść znaną z książki, skupiając na historii rodzeństwa, wychowanego w starej rezydencji, która potem stała się jednym z najsłynniejszych nawiedzonych domów w Ameryce. Kiedy ich poznajemy, są już dorośli i rodzinna tragedia zmusza ich do stawienia czoła przeszłości. "Nawiedzony dom na wzgórzu" to 10 odcinków konfrontacji rodziny Crainów z duchami z dawnych lat, zarówno w sensie praktycznym, jak i emocjonalnym. Historia opowiadana jest na dwóch płaszczyznach czasowych, przenosząc nas z teraźniejszości do przełomu lat 80. i 90 — i z powrotem.
Z aktorami spotkałam się w Londynie, w klimatycznej kapliczce, jeszcze przed premierą serialu. Pierwsze pozytywne recenzje już się pojawiły, ale wciąż było trochę niepewności, jak serial zostanie przyjęty przez widzów. Fragmenty pozostałych wywiadów znajdziecie tutaj, a rozmowę z Michielem Huismanem, którą zrobiliśmy wspólnymi siłami z kilkorgiem dziennikarzy z różnych krajów europejskich, możecie przeczytać od początku do końca.
Jest w niej trochę dygresji, momentów, kiedy odbiegaliśmy od serialu Netfliksa, i spoiler z finału na samym końcu. A także nawiązanie do "Treme", które wtrąciłam w momencie kiedy już naprawdę nie dało się go uniknąć. Jeśli tylko zna się ten serial (a warto go znać), to patrząc na Michiela w wersji z zarostem, rozprawiającego o życiu z gitarą pośród winyli, mimowolnie wraca się pamięcią do Nowego Orleanu i świata stworzonego przez Davida Simona.
Od Sonny'ego z "Treme" — muzyka, który przybył do Nowego Orleanu z Amsterdamu — zaczęła się zresztą wielka amerykańska przygoda aktora pochodzącego z Holandii. Potem przyszło "Nashville", "Orphan Black" i rola Daario Naharisa w "Grze o tron", dzięki której stał się naprawdę rozpoznawalny. A teraz Michiel Huisman to Steven Crain z "Nawiedzonego domu na wzgórzu" — autor tytułowej książki, narrator, wprowadzający nas w całą historię, i brat, którego młodsze rodzeństwo zdaje się nienawidzić.
"Nawiedzony dom na wzgórzu" różni się od innych — zarówno serialowych, jak i filmowych — horrorów. Czy, mając już wcześniej doświadczenie w tym gatunku, zdawałeś sobie od początku sprawę, że to będzie strzał w dziesiątkę?
Michiel Huisman: Ostatni horror, jaki zrobiłem i jaki mi teraz przychodzi do głowy, to "Zaproszenie". Ale poza tym to nie mam wcale takiego doświadczenia w tym gatunku. Chyba że o czymś zapominam? Nie, raczej nie…
W "Nawiedzonym domu na wzgórzu", kiedy po raz pierwszy czytałem scenariusz, naprawdę spodobało mi się to, że nie był on typowym horrorem, ale też dramatem rodzinnym. I jedno z drugim cały czas walczy o pierwsze miejsce. Myślałem sobie, że to coś, co sam chciałbym obejrzeć. A czy wiedziałem, że to dobry pomysł? Nie. I nadal nie jestem tego wcale taki pewny. Ale naprawdę strasznie się cieszę, widząc pozytywne recenzje. To świetna sprawa, doceniam to.
Czytałeś książkę Shirley Jackson?
Tak, czytałem, chociaż nie było to potrzebne, bo adaptacja jest bardzo luźna i momentami nasz serial prawie nie przypomina książki. Ale jest też wiele momentów, kiedy składamy hołd książce i fajnie widzieć te odniesienia. Na przykład pierwszy odcinek zaczyna się od wstępu narratora i to, co ja tam czytam, to pierwsze cztery, pięć zdań z książki. Serial jest zainspirowany powieścią, ale pewne rzeczy poprzestawialiśmy i to moja postać jest też autorem książki. Ta zmiana może zaskoczyć na dzień dobry osoby, które znają książkę.
Poza tym mamy tu niezły przeskok w czasie — od lat 50., kiedy powstała książka, aż do XXI wieku, ze smartfonami, laptopami i całą resztą. Myślisz, że to jest coś, co Wam wyszło?
Tak sądzę… Rzeczywiście nie umieściliśmy akcji w latach 50., ale to wciąż jest przeszłość. To, co się dzieje w domu na wzgórzu, ma miejsce jakieś 30 lat temu, pod koniec lat 80. Ale kiedy jesteś w tej gigantycznej willi z duchami, pośrodku niczego, czujesz się jakby to były lata 50.
Kiedy patrzymy na bohaterów na początku, Ty jesteś tym najbardziej skrajnym sceptykiem. Jak podszedłeś do tego jako aktor — czy uważasz, że było Ci łatwiej czy trudniej, dlatego że Twój bohater jest taki, a nie inny?
To zabawne, że pytasz, bo tak się składa, że mnie dzięki temu było dużo łatwiej utożsamiać się z moją postacią.
Jesteś sceptykiem?
Tak, sądzę, że jestem sceptykiem. Trzymanie się myślenia w stylu "To jest tylko w mojej głowie, tych duchów naprawdę nie ma, te domy nie są naprawdę nawiedzone" to coś, co Steven i ja mamy ze sobą wspólnego. Ale oczywiście w serialu to się zmienia w trakcie sezonu i on jest zmuszony do zmiany nastawienia. W Stevenie naprawdę podoba mi się też to, że on jest na samym szczycie. Napisał kilka książek, które okazały się dużym sukcesem, i jego rodzina go za to nienawidzi. Wydawało mi się, że to pomoże mi stworzyć świetną postać.
Wyświetl ten post na Instagramie.Let's talk about #thehauntingofhillhouse. London, today. @netflixuk
Post udostępniony przez Michiel Huisman (@michielhuisman)
Uważasz, że Stevena da się lubić? Bo przyznam, że na początku ciągle tylko myślałam: "Kurcze, co za arogancki palant!".
Haha, to prawda!
A potem ruszyły kolejne wydarzenia i coś się zaczęło w nim zmieniać…
Z piątki rodzeństwa Steven wydaje się być tym, który wyszedł z tego najmniej potłuczony. Wydaje się być tym stabilnym. A w miarę jak sezon się rozwija, okazuje się, że to w ogóle nie tak. On jest bardzo przerażony, bo jest naprawdę przekonany, że jego rodzina cierpi na choroby psychiczne. Nigdy nie mówi tego głośno, ale najbardziej boi się tego, że on też jest chory. Także mam nadzieję, że w momencie kiedy staje się to jasne, widzowie będą w stanie zacząć mu choć trochę współczuć i martwić się o niego.
Steven osiągnął ogromny sukces jako pisarz, ale też bardzo dużo poświęcił dla swojej kariery. Jego życie osobiste to jeden wielki bałagan. Czy jako aktor, który gra głównie poza swoim rodzinnym krajem, też stawałeś przed takimi dylematami?
Cóż, myślę, że kiedy przychodziło mi wybierać między karierą a życiem osobistym, dokonałem wielu wyborów na rzecz kariery. Ale Bogu dzięki nigdy nie musiałem posunąć się tak daleko i zrazić do siebie przyjaciół i rodziny, tak jak to zrobił Steven, kiedy wypuścił swoją książkę. Na pewno jestem w stanie się z tym utożsamiać i zdarza mi się zastanawiać, co by było, gdyby to się przydarzyło mnie. Bo oczywiście ja też jestem w stanie zrobić bardzo wiele dla mojej kariery. Ale to byłby koszmar, znaleźć się w sytuacji, kiedy wydaje się, że masz wszystko, a jednak wszyscy cię nienawidzą. Nie potrafiłbym już się cieszyć swoimi osiągnięciami.
Wspomniałeś wcześniej, że Wasz serial to bardziej dramat rodzinny, niż horror, i rzeczywiście tak to działa. W pewnym momencie widz zaczyna mniej zwracać uwagę na aspekt horroru, za to przejmuje się tym, co się stanie z tą rodziną.
O, to super. Świetnie. Oczywiście miałem pewne obawy. Zastanawiałem się, czy to będzie działać. Czy da się zrobić serial, który jest jednocześnie horrorem i dramatem rodzinnym? Czy to będzie ekscytujące dla ludzi, którzy chcą tylko zobaczyć horror — i vice versa? Mam nadzieję, że to rzeczywiście działa.
Wyświetl ten post na Instagramie.I'm the TIN And the Hous here Get it? ;-) London.
Post udostępniony przez Michiel Huisman (@michielhuisman)
Jest też taki moment, kiedy ta historia się zmienia i do horroru dochodzi element thrillera ze śledztwem i swego rodzaju zagadką kryminalną. Czy była to dla Ciebie trudna zmiana, jako dla osoby, która miała do zagrania postać najmniej chyba świadomą, co się tutaj dzieje naprawdę?
Nie, nie do końca. Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że opowiadaliśmy historię rozległą, rozłożoną na 10 godzin i pełną retrospekcji. Zwłaszcza kiedy dotarliśmy do drugiej połowy sezonu i to się stało bardziej — nie myślałem w sumie o tym, ale to prawda — jak thriller, z pytaniem, co się właściwie wydarzyło. Pewnym wyzwaniem było śledzenie, co się kiedy wydarzyło i na której płaszczyźnie czasowej aktualnie jesteśmy. Ale największe wyzwanie przyszło później, na samym końcu. W 10. odcinku ujawnione zostaje coś takiego w związku z domem, co stawia wszystko do góry nogami.
W swoich pierwszych słowach w serialu czytasz początek książki Shirley Jackson, która napisała, że żaden żyjący organizm nie może istnieć zbyt długo w warunkach absolutnej rzeczywistości, nie popadając w szaleństwo, a dom na wzgórzu tak właśnie funkcjonował, aż stał się miejscem horroru pewnej rodziny. Czy można to Twoim zdaniem odnieść do naszej rzeczywistości, czy serial to tylko fikcja, która ma nam dostarczać rozrywki?
Seriale takie jak nasz i dobre filmowe horrory potrafią być tak przerażające, bo jesteśmy w stanie takie rzeczy sobie wyobrazić i wszyscy mamy jakieś koszmary. Sztuka naśladuje życie w pewnym sensie. Czy to jest odpowiedź na Twoje pytanie? Bo nie jestem pewny.
To było bardziej pytanie o to, czy sądzisz, że żyjemy w przerażających czasach.
Ach, o to Ci chodziło! Wygląda na to, że myślisz w dużo szerszych kategoriach niż ja. Tylko to ja gram w tym serialu i muszę tutaj kombinować, jak dać właściwą odpowiedź! (śmiech)
Na pewno różni ludzie różnie mogą do takiego serialu podejść. Dla kogoś to może być odbicie rzeczywistości, a dla kogoś innego oglądanie horrorów to ucieczka od rzeczywistości.
Coś jak eskapizm? Nie jestem pewny, czy dlatego chcemy oglądać straszne rzeczy. Czy przeciwna opcja nie byłaby bardziej logiczna — żebyśmy w takim momencie chcieli oglądać same pozytywne rzeczy? Może chcemy się w jakiś sposób w tym zatracić, niezależnie od tego, czy horror to bardziej to dla nas frajda, czy coś autentycznie przerażającego. Myślę, że to może być intensywne przeżycie, właśnie dlatego, że jesteśmy przerażeni.
Wspomniałeś wcześniej lata 80., które rzeczywiście są w serialu widoczne, choć bardzo się nie narzucają. Na przykład było pudełko śniadaniowe E.T. [takie jak to – red.], które na pewno pamięta wiele dzieciaków z lat 80.
O, a ja to przegapiłem! Zabawne, bo to coś bardzo w stylu Mike'a Flanagana.
Wydaje się, że po "Stranger Things" ludzie zwariowali na punkcie lat 80. Jak sądzisz, skąd bierze się ta nostalgia? Jak Ty wspominasz tamte czasy?
Cóż, wtedy tego raczej nie dostrzegałem, ale teraz je uwielbiam! (śmiech) Wychowałem się w latach 80. i patrząc z perspektywy czasu, to była dość spektakularna epoka. Dużo się działo, także w kinie, i to było coś innego. Być może ten powrót bierze się stąd, że wielu filmowców, którzy mają teraz około 30-tki, 40-tki, pamięta bardzo dobrze te czasy. Nie wiem. Ale na pewno w serialu jest więcej odniesień, a poza tym dom wydaje się bardzo starym miejscem. Także w momencie kiedy znajdziecie się w tym miejscu, stracicie poczucie, że jesteśmy we współczesności.
Zdjęcia do serialu trwały długo, bo aż dziewięć miesięcy. Jak to jest pracować przez tyle czasu nad jedną rzeczą, z tymi samymi ludźmi?
To naprawdę intensywne doświadczenie. Mam wrażenie, że po tych dziewięciu miesiącach staliśmy się jak rodzina. To też coś, co nasz reżyser, Mike Flanagan, naprawdę lubi. Wiele osób, które były zarówno w ekipie, jak i obsadzie naszego serialu, współpracowało z nim wcześniej. Ja byłem w tej grupie nowy, ale rozumiem, czemu ludzie wracają do jego filmów. To jak spotkania rodzinne.
A czy musieliście jakoś inaczej podejść do swoich ról, bo mieliście na planie dziecięcych aktorów, grających Wasze młodsze wersje?
Nie, niekoniecznie. Może trochę… W moim przypadku większość tych rzeczy wyjaśniło się na etapie scenariusza. Ale było kilka momentów, kiedy trzeba było bardziej się nad tym zastanowić. Na przykład w jednym odcinku ja ściskam swojego brata Luke'a, a potem moja młodsza wersja odtwarza to z młodszym Lukiem. Rozmawialiśmy więc o tym na zasadzie: "Zrobię to tak i tak, a potem ty wejdziesz i spróbujesz zrobić to tak samo". Ale to było tylko parę takich fajnych drobiazgów.
Co ciekawe, odszukałem moje zdjęcia z czasów, kiedy miałem 14 lat. Zupełnie nie wyglądam jak ja! Paxton Singleton, młody aktor, który mnie tutaj gra, dużo bardziej mnie przypomina. (śmiech)
Zmusili Cię do zgolenia brody do roli Stevena? Bo teraz znowu wyglądasz jak przed "Nawiedzonym domem".
Tak. I nie dawała się zgolić! (śmiech) A teraz tak właściwie hoduję ją z powodu czegoś nowego. Gdyby to ode mnie zależało, już bym się jej pozbył.
Nie podobasz się sobie z brodą?
Miałem ją już wystarczająco długo.
A powiesz, o jaki projekt chodzi? To coś, co robiłeś w zeszłym miesiącu?
Nie. To coś, co będę robić za chwilę.
Czy w tym momencie wiesz cokolwiek o 2. sezonie "Nawiedzonego domu na wzgórzu"? Jest w ogóle taka możliwość, że powstanie?
Nie wiem. Ale mam nadzieję, że tak.
Możliwości na pewno jest sporo, od kontynuacji po antologię. Ja się zastanawiałam nad książkami Stevena, jak "The Haunting of Alcatraz". W ten sposób można by opowiedzieć nową historię, ale pozostać wciąż z rodziną Crainów.
Tak, jestem w stanie to sobie wyobrazić. Ale też możemy na przykład wrócić do domu i to ja mógłbym być jego strażnikiem. Możemy też zrobić coś bardziej w stylu antologii. Podoba mi się taki pomysł — zapisz to koniecznie. (śmiech) Na pewno faktem jest, że ta historia bardzo wiele w sobie mieści.
Pogadajmy jeszcze o jednej z tajemnic z finału. Gdybyś miał swój Czerwony Pokój, co by się w nim znajdowało?
Pewnie moja rodzina. Choć z drugiej strony… Nie życzę im tego, więc raczej byłbym tam sam. Miałbym gitarę, kolekcję winyli i jakiś fajny gramofon. Dałbym sobie radę.
Czyli w praktyce będziesz jak Sonny z "Treme".
Hahaha, dokładnie! I wrócę na zawsze!
"Nawiedzony dom na wzgórzu" jest dostępny w serwisie Netflix.