"Riverdale" powróciło i znów jest cudownie absurdalne – recenzja premiery 3. sezonu
Nikodem Pankowiak
14 października 2018, 13:02
O 2. sezonie "Riverdale" wolałbym zapomnieć – poza drobnymi wyjątkami serial popadł w autoparodię i irytował zamiast cieszyć. Premiera 3. sezonu wskazuje, że zaczyna się powrót na właściwe tory. Spoilery.
O 2. sezonie "Riverdale" wolałbym zapomnieć – poza drobnymi wyjątkami serial popadł w autoparodię i irytował zamiast cieszyć. Premiera 3. sezonu wskazuje, że zaczyna się powrót na właściwe tory. Spoilery.
Ostatnie dni lata zwykle są dla młodzieży czasem niezmąconej niczym zabawy i chwytania ostatnich promieni słońca, zanim na dobre powróci się do nauki. Oczywiście w "Riverdale" wszystko musi być inaczej… Co prawda miejsce na zabawę się znalazło, ale oprócz tego nie mogło zabraknąć wojen gangów, procesów sądowych i kolejnych mrocznych zagadek. Można by rzec, że to dzień jak co dzień dla naszych bohaterów prowadzących życie dalekie od standardów przeciętnych nastolatków.
W premierze 3. sezonu "Riverdale" fabuła kręci się niemal wyłącznie wokół Archie'ego, który stanął przed sądem oskarżony o zabójstwo z zimną krwią. Spodziewałem się, że sam proces zajmie trochę więcej czasu, a tu jeden odcinek i po sprawie, finito.
Muszę jednak przyznać, że twórcy zaskoczyli mnie swoim pomysłem – żaden wyrok nie zapadł, jednak Archie w ramach ugody i wbrew zdrowemu rozsądkowi przyznał się do winy, przez co ma trafić na dwa lata do zakładu poprawczego. To nie pierwszy raz, gdy główny bohater zachowuje się idiotycznie w imię wyimaginowanego wyższego dobra, ale tym razem jego decyzja przynajmniej nie wzbudziła irytacji, a zaskoczenie, a to już bardzo duży postęp w stosunku do poprzednich sezonów.
Wygląda zatem na to, że zamiast w szkole, przez kolejnych kilka odcinków będziemy oglądać Archie'ego w poprawczaku, podczas gdy jego najbliżsi za wszelką cenę będą starali się udowodnić jego niewinność. Jego pobyt w zamknięciu może wprowadzić nową dynamikę w relacjach między bohaterami. Liczę na to, że po powrocie do świata żywych, do którego dojdzie zapewne prędzej niż później, Archie zastanie nieco inną rzeczywistość – taką, gdzie niekoniecznie to on musi być liderem.
Z trudami bycia przywódcą mierzy się za to Jughead, dowodzący najbardziej groteskowym gangiem motocyklowym w historii świata. Liczyłem na to, że scenarzyści w tym sezonie przejrzą na oczy i zaczną wygaszać wątek Southside Serpents, który jest ogromną betonową kulą u nogi "Riverdale", ale wygląda na to, że nic takiego się nie wydarzy.
Zdaję sobie sprawę, że serial ma być przerysowany, ale gang składający się z Jugheada, Betty czy Cheryl może jedynie powodować litościwy śmiech, bo to bardziej ekipa rodem ze "Scooby-doo" niż ludzie, których ktokolwiek mógłby się bać. Zresztą, wystarczy powiedzieć, że w tym odcinku wpadają oni w kłopoty z powodu małego pieska. To najlepsze zobrazowanie tego, jak poważny jest to gang.
Spore nadzieje wiążę za to z wątkiem tzw. Farmy, czyli sekty, do której należą matka i siostra Betty. W przypadku Alice indoktrynacja poszła bardzo szybko, może wręcz za szybko, by jej przemianę uznać za w stu procentach wiarygodną, ale z drugiej strony tempo możemy usprawiedliwić tragicznymi wydarzeniami, jakie dotknęły ją w poprzednim sezonie.
Można przypuszczać, że odkrycie, jakiego dokonał pod koniec odcinka Jughead, w jakiś sposób jest związane z sektą, a w kolejnych odcinkach poznamy ją zdecydowanie lepiej. Póki co widzieliśmy tylko, że jej członkowie są fanami niepokojących rytuałów z udziałem dzieci. Czy Król Gargulców jest z nimi w jakikolwiek sposób powiązany? Co to za rytuał, którego ofiarami padli Dilton i Ben? Mam wrażenie, że te kwestie będą napędzać serial w najbliższych tygodniach.
Na całe szczęście nie cały odcinek utrzymano w tak mrocznej konwencji. Choć nad Archie'em wisi topór, Veronica toczy wojnę ze swoim ojcem, a Betty musi znosić swoją szaloną matkę, bohaterowie znaleźli trochę czasu na relaks – wszakże to ostatnie chwile przed powrotem do szkoły. Z tej okazji wszyscy bawili się na imprezie w posiadłości Cheryl, która była dla twórców doskonałą okazją, by pokazać umięśnionego Archie'ego i bohaterki w strojach kąpielowych, bo przecież o nic więcej tutaj nie chodziło. Jeśli już scenarzyści chcieli zmieścić poważną rozmowę między Cheryl i Toni, naprawdę nie musieli robić tego w czasie imprezy nad basenem. Jednak to właśnie ten cudowny absurd, za który lubię "Riverdale", i którego tak brakowało mi w poprzednim sezonie.
Impreza była także doskonałą okazją dla twórców, by zgromadzić wszystkich drugoplanowych bohaterów w jednym miejscu i pokazać widzom, że wcale o nich nie zapomnieli. I tak oto dowiadujemy się, że Josie miała wakacyjny romans z Reggie'em, który ma zakończyć się wraz z wakacjami (zapewne się nie zakończy), Reggie ma mięśnie, a Kevin ledwo potrafi utrzymać swoją męskość w spodniach. Liczę na to, że skoro już obsada "Riverdale" tak bardzo się rozrosła, to twórcy mają także jakiś pomysł na bohaterów z drugiego planu i nie pozwolą im szwendać się bez celu po ekranie.
Ciekawie zapowiada się także starcie Veroniki z jej ojcem, szalenie groźnym gangsterem, który czuł się tak zagrożony przez nastolatka, że musiał posłać go za kratki. Widzieliśmy, że napięcie między nimi sięga zenitu i iskry będą sypały się pewnie przez cały sezon, a kluczową rolę w tym konflikcie może odegrać znajdująca się między młotem a kowadłem Hermione. Mam tylko nadzieję, że w tym natłoku mrocznych wątków i poważnych problemach twórcy nie zapomną o jednym – "Riverdale" to serial o nastolatkach i warto byłoby, aby przeżywali oni czasem także typowo nastoletnie problemy. Póki co premiera nowego sezonu daje nadzieję, że czasy nieszczęsnej Czarnej Maski już za nami i teraz będzie tylko lepiej. Oby!
"Riverdale" jest dostępne w serwisie Netflix. Nowe odcinki co czwartek.