10 powodów, aby oglądać "Młodego Sheldona" — świetny, zaskakujący spin-off "Teorii wielkiego podrywu"
Marta Wawrzyn
30 września 2018, 20:02
"Young Sheldon" (Fot. CBS)
Nie ma tu śmiechu z puszki, jest mnóstwo ciepła i melancholijnego uroku. Z okazji premiery "Młodego Sheldona" w Comedy Central — 1 października o godz. 21:00 — mówimy, czemu warto go zobaczyć.
Nie ma tu śmiechu z puszki, jest mnóstwo ciepła i melancholijnego uroku. Z okazji premiery "Młodego Sheldona" w Comedy Central — 1 października o godz. 21:00 — mówimy, czemu warto go zobaczyć.
"Młody Sheldon" właśnie zaczyna 2. sezon, a tymczasem dzięki Comedy Central możecie szybko nadrobić dotychczasowe odcinki. Spin-off "Teorii wielkiego podrywu" będzie pokazywany codziennie od poniedziałku do piątku o godz. 21:00. Start 1 października, na dzień dobry zostaną pokazane dwa odcinki, a potem serial będzie emitowany po jednym odcinku.
Zapraszamy do oglądania i podrzucamy 10 powodów, dla których warto dać mu szansę, nawet jeśli uważacie, że niczym Was nie zaskoczy. Bo jest dokładnie odwrotnie.
1. To nie jest "Teoria wielkiego podrywu" bis
W telegraficznym skrócie, "Młody Sheldon" jest opowieścią o dzieciństwie przyszłego doktora Sheldona Coopera, najbardziej ekscentrycznego z naszych ulubionych nerdów z "Teorii wielkiego podrywu", który dorastał w Teksasie w latach 80. i 90., wychowywany przez religijną matkę i nie do końca rozumiejącego jego wyjątkowość ojca. Skoro "Teoria wielkiego podrywu", to pewnie sto żartów na minutę, śmiech z puszki i zdecydowanie więcej komedii niż dramatu? Błąd.
"Młody Sheldon" to serial komediowy, który wyrósł z innego serialu komediowego i sam też opiera się w dużym stopniu na humorze sytuacyjnym, ale już od pierwszego odcinka (nasza recenzja tutaj) widać, że twórcy postanowili dać nam coś innego, niż się spodziewaliśmy. Raczej ciepły sitcom familijny z wyraźną nutką melancholii, niż kolejny serial, który sprawi, że będziemy umierać ze śmiechu. Zmiana tonu jest równie wyraźna, co zmiana otoczenia, ale to co najważniejsze pozostaje bez zmian: ten dzieciak, którego dziwne przygody oglądamy, to nasz Sheldon Cooper. Już w wieku 9 lat genialny, wyróżniający się w dosłownie każdym gronie i mający problemy ze zwykłym funkcjonowaniem wśród zwykłych ludzi. I tak, dotyczy to także jego rodziny.
2. Sheldon Cooper, jakiego nie do końca znacie
Po 11 sezonach "Teorii wielkiego podrywu" z pewnością wiecie, że doktor Cooper ma bardzo różne wspomnienia z młodości. Kiedyś nawet powiedział swojej dziewczynie, Amy Farrah Fowler, że jego dzieciństwo to było piekło, co jednak nie wydaje się tak do końca prawdą. Ale prawdą jest, że kiedy jesteś małym geniuszem i mając 9 lat, wybierasz się razem ze swoim głupkowatym bratem do szkoły średniej, twoje życie nie jest wcale łatwe, lekkie i przyjemne (brata zresztą też, ale to już inna historia).
Oglądając szkolne i rodzinne perypetie małego Sheldona, łatwiej zrozumieć dużego Sheldona, to znaczy przestać postrzegać go jako mocno przerysowanego nerdowskiego everymana, a zacząć widzieć skomplikowanego człowieka, którego ukształtowało także to, że urodził się w prowincjonalnym, religijnym Teksasie, miał taką a nie inną rodzinę i był jednym z tych niezwykłych dzieci, którymi dorośli niekoniecznie potrafią odpowiednio pokierować. Całe to rodzinne pomieszanie z poplątaniem przebija się z zupełnie zwykłych historii, obrazujących, jakim outsiderem był ten dzieciak i jak trudno było mu znaleźć wspólny język zarówno z innymi dziećmi, jak i z dorosłymi. Ale oczywiście serial to nie jedna długa psychoanaliza, to wciąż komedia, tyle że nieco smutniejsza i inna od "Teorii wielkiego podrywu".
3. Iain Armitage – mały człowiek, który potrafi góry przenosić
To, że "Młody Sheldon" okazał się udanym serialem, w dużym stopniu zawdzięczamy rewelacyjnemu castingowi. Iaina Armitage'a prawdopodobnie dobrze kojarzycie z roli Ziggy'ego, syna Jane z "Wielkich kłamstewek". W obsadzie pełnej oscarowych gwiazd mały aktor wciąż był w stanie przykuć wzrok i rozłożyć widzów na łopatki swoim urokiem i inteligencją. A w spin-offie "Teorii wielkiego podrywu" praktycznie dzieli i rządzi.
To jego serial, od początku do końca. To on musi go udźwignąć pod względem emocjonalnym (a jest co dźwigać!) i to on musi wydobyć głębię z dziwnych przygód niezwykłego dzieciaka, które prawie nigdy nie są (tylko) tym, czym się wydają, bo najczęściej skrywają jakieś drugie dno. Brak zrozumienia i akceptacji, który od małego towarzyszył chłopcu, prześcigającemu inteligencją wszystkich — dzieci w swoim wieku, rodziców, nauczycieli, lokalnego pastora — to nie jest coś, co można zagrać ot tak.
A Iain Armitage właśnie to robi — zakłada koszulę z kołnierzykiem i muszkę, bierze do ręki "dorosłą" teczkę i przemienia się w małego ekscentryka, po którym od razu widać, że jest niezwykły i rozumie z życia znacznie więcej, niż jakikolwiek dzieciak w tym wieku. Nie wiemy, jak on to robi, ale moglibyśmy go oglądać bez końca.
4. Jim Parsons w roli narratora
Bez mała doskonały casting to jedna z kilku rzeczy, które łączą "Młodego Sheldona" z "Cudownymi latami", kultowym, przynajmniej dla takich starych pryków jak my, serialem o dorastaniu Kevina Arnolda, w którego wcielał się Fred Savage. Ale inspiracje sięgają głębiej — oba seriale to dość melancholijne, osadzone w przeszłości historie o dojrzewaniu, opowiadane z punktu widzenia dorosłych już bohaterów. Ten zabieg, polegający na tym, że dorosły człowiek patrzy z perspektywy lat na swoje przygody z dzieciństwa i je komentuje, mając już wiedzę i doświadczenie na temat tego, jak działa świat, wiele zmienia.
W przypadku "Młodego Sheldona" ma to też takie znaczenie, że narratorem w serialu mógł zostać Jim Parsons, którego komentarze do perypetii bohatera w wersji granej przez Iaina Armitage'a bardzo często stanowią prawdziwą wartość dodaną. Doktor Cooper nieczęsto pokazuje nam się od refleksyjnej strony w "Teorii wielkiego podrywu" i tutaj nadrabia to z nawiązką.
5. Nostalgiczna podróż do lat 90.
Kolejna świetna sprawa to podróż do przeszłości sama w sobie. "Młody Sheldon" rozpoczyna się w 1989 roku, w momencie kiedy główny bohater jest 9-latkiem. A to oznacza, że trzeba było zbudować cały serialowy świat od zera. Ci widzowie, którzy sami byli dziećmi w latach 90., przekonają się, że dorastanie w tym czasie we wschodnim Teksasie to nie jest coś, z czym nie możemy się utożsamiać. Podobne gadżety, pierwsze komputery, ta sama muzyka — wielu z nas poczuje, że to świat, który nie jest aż tak odległy od tego, co my pamiętamy z dzieciństwa.
6. "Nie jestem wariatem, matka mnie przebadała"
Matka Sheldona, która kiedyś wysłała go na badania, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z jego zdrowiem psychicznym, to tak naprawdę temat na osobny artykuł. Zasadnicza, energiczna kobieta, której miłość do nijak niedającego się zrozumieć syna jest równie wielka i absolutna co wiara w Boga, skupia na sobie uwagę, kiedy tylko się pojawia na ekranie. I to nieważne, czy w starszej, czy w młodszej wersji. W "Teorii wielkiego podrywu" gra ją Laurie Metcalf, a w "Młodym Sheldonie" wciela się w nią jej córka, Zoe Perry. To naprawdę fajny zabieg, który sprawił, że od razu mamy wrażenie, iż tak po prostu ją znamy.
A poza tym sama postać Mary Cooper jest świetna, przy całym swoim komediowym przerysowaniu — podobnie jak jej relacja z synem, którego kocha ponad życie, choć jego niezwykłość i ją czasem przerasta. Zresztą z wzajemnością, bo Sheldon może uważać religię za bzdury i nie traktować serio wszystkiego, co do niego mówi matka, ale miłości do niej nigdy by nie przekreślił.
7. Meemaw, czyli babcia, jaką wszyscy byśmy chcieli mieć
W przeciwieństwie do matki, babcia Sheldona, Connie Tucker, znana widzom bardziej jako Meemaw, jest bardzo rozrywkową kobietą. Taką, która pije, pali, gra w pokera i umawia się na randki, bo kilka lat wcześniej owdowiała i uważa, że już ma prawo. W "Teorii wielkiego podrywu" poznaliśmy jej starszą wersję, graną przez June Squibb. W "Młodym Sheldonie" gra ją Annie Potts, która tworzy portret najrozsądniejszej kobiety jeśli nie pod słońcem, to przynajmniej we wschodnim Teksasie. Nic dziwnego, że Sheldon często ucieka właśnie do niej, kiedy czuje się przytłoczony życiem.
8. Georgie i Missy — rodzeństwo z piekła rodem
Jeśli dorosły doktor Cooper wspomina swoje dzieciństwo jako piekło, to jest to w dużym stopniu zasługa rodzeństwa. Jego siostrę bliźniaczkę Missy (w "Młodym Sheldonie" graną przez Raegan Revord) i starszego brata George'a Jr. (w którego w spin-offie wciela się Montana Jordan) poznaliśmy w "Teorii wielkiego podrywu", ale dość przelotnie. Można było odnieść wrażenie, że nie za wiele go z nimi po latach łączy.
"Młody Sheldon" wyjaśnia, czemu tak jest — przyszły doktor fizyki po prostu nie ma z nimi za wiele wspólnego, a oni potrafią zdrowo przesadzić, kiedy się z nim droczą. Choć żadne z nich inteligencją nie dorasta bratu do pięt, oboje dużo lepiej radzą sobie w tzw. prawdziwym życiu, widzą, jaki nieporadny jest Sheldon, i wykorzystują swoją "normalność" jak mogą. Nic dziwnego, że Sheldon bardziej lubi Tama Nguyena (Ryan Phuong), kolegę, który pokazał mu świat komiksów i gier RPG.
9. Tragedia, której nie damy rady uniknąć
Jak wiemy z "Teorii wielkiego podrywu", Mary Cooper została wdową, kiedy Sheldon miał 14 lat, i musiała sama poradzić sobie z wychowaniem Sheldona i jego rodzeństwa. Choć do tej tragedii zostało dobrych kilka sezonów, w "Młodym Sheldonie" cały czas ją czuć. Relacja naszego bohatera z ojcem (Lance Barber) jest skomplikowana, bo żaden z nich tak do końca nie jest w stanie zrozumieć tego drugiego. Ale raz na jakiś czas trafiają się cudownie ciepłe momenty — jak ten, w którym panicznie obawiający się się bakterii Sheldon decyduje się zdjąć rękawiczkę i wziąć ojca za rękę podczas modlitwy, niczym zwykły dzieciak — które mówią więcej niż tysiące słów.
Wiedza o tym, że tata Sheldona za kilka lat umrze, bardzo dużo zmienia i czyni interakcje, które w innych okolicznościach byśmy uznali za sympatyczne, ale zupełnie zwyczajne, znaczącymi i w jakiś sposób słodko-gorzkimi.
10. To fajne, przemyślane uzupełnienie "Teorii wielkiego podrywu"
Choć "Młody Sheldon" to w mniejszym stopniu sitcom, a w większym mądry, refleksyjny, a czasem też depresyjny komediodramat, zagorzali fani serialu-matki znajdą tu bardzo dużo smaczków. Serial zgrabnie uzupełnia luki, zdradzając nam nowe informacje o Sheldonie Cooperze i pomagając odpowiedzieć na pytanie, dlaczego on jest taki, jaki jest. Zdarza mu się też informować widzów, co będzie dziać się z Sheldonem w przyszłości, w czasach, do których "Teoria wielkiego podrywu" jeszcze nie zdążyła dotrzeć. Albo wyjaśniać, skąd wzięły się pewne jego charakterystyczne dziwactwa — np. jak zaczął tworzyć umowy regulujące zupełnie zwyczajne relacje międzyludzkie.
Oglądając "Młodego Sheldona", łatwiej zrozumieć i polubić starszego Sheldona, który ma w sobie jakiś tragiczny pierwiastek. Jak gdyby od zawsze był skazany na wyobcowanie, niezrozumienie i samotność. Spin-off zmienia sposób, w jaki postrzegamy tego niebanalnego bohatera i pozwala jeszcze bardziej docenić jego przyjaciół, którzy czasem tyle znoszą z jego strony, że wydają się wręcz świętymi ludźmi. A do tego dostarcza emocji, o których pewnie nigdy nie sądziliśmy, że będą nam się kojarzyć z doktorem Cooperem.>
"Młody Sheldon" startuje w Comedy Central 1 października o godz. 21:00 z dwoma odcinkami. Kolejne odcinki (po jednym) będą emitowane codziennie, od poniedziałku do piątku, o tej samej porze.