"The Good Cop" to kolejny serial Netfliksa, którego nie potrzebujemy — recenzja nowości od twórcy "Monka"
Marta Wawrzyn
24 września 2018, 22:02
"The Good Cop" (Fot. Netflix)
Netflix wyprodukował procedural w stylu tych, na których wieszamy psy co jesień. I choć "The Good Cop" wypada nieco lepiej niż przeciętna nowość CBS, trudno powiedzieć, po co powstał.
Netflix wyprodukował procedural w stylu tych, na których wieszamy psy co jesień. I choć "The Good Cop" wypada nieco lepiej niż przeciętna nowość CBS, trudno powiedzieć, po co powstał.
Netfliksa we wrześniu głównie chwaliliśmy, także za świetnego "Maniaca" w oscarowej obsadzie. Ale wiadomo było, że ten stan nie utrzyma się długo, bo zawsze dla równowagi musi pojawić się jakiś "The Good Cop". Serial, który jest jak najbardziej oglądalny łamane przez całkiem znośny. A gdyby zaczynały się właśnie lata 90., to kto wie, może i stałby się hitem. Dziś za to wydaje się kompletnie nie mieć racji bytu.
W telegraficznym skrócie, "The Good Cop" jest proceduralem, opowiadającym o dwóch nowojorskich gliniarzach. Ojciec, Tony Caruso Sr. (Tony Danza, "Taxi"), właściwie już nim nie jest, bo ostatnie lata spędził za kratkami, wsadzony za korupcję. Syn, Tony Caruso Jr., w skrócie TJ (Josh Groban), wyrósł na jego dokładne przeciwieństwo — jest chorobliwie uczciwy, zasadniczy i praworządny. Do tego stopnia, że staje się to absurdalne. Kiedy ojciec wychodzi z więzienia, panowie zamieszkują razem i tak zaczyna się coś, co przypomina rodzinny sitcom.
Obie postacie są rodem wyjęte ze starej komedii ze śmiechem z puszki, to znaczy przerysowane aż do granic karykatury. Problem w tym, że to nie jest drugie "Brooklyn 9-9". Fabuła "The Good Cop", choć lekka, łatwa i przyjemna, z pewnością nie jest żartem. Jest zbiorem schematów, które widzieliście dosłownie we wszystkich proceduralach — mamy tu więc dwóch niedobranych gliniarzy, bardzo podręcznikowe "sprawy tygodnia" (jak to nazwać na Netfliksie?), charakterystyczne żarciki nad zwłokami, bolesną historię rodzinną z przeszłości i wreszcie relację młodszego policjanta z dziewczyną pt. "będą ze sobą czy nie będą?".
Innymi słowy, jest tu wszystko to, co dostarczało nam bezpretensjonalnej rozrywki w takich serialach, jak "Castle", "Mentalista" czy "Kości", a także to, co wałkowane jest w tasiemcach spod znaku "CSI" i "NCIS". Tyle że w lżejszej, komediowej oprawie, co też przypadkowe nie jest. Serial, który powstał na izraelskim formacie, na amerykańską modłę przerobił nie kto inny, jak Andy Breckman, twórca kultowego "Detektywa Monka". I jego charakterystyczny styl też tutaj widać.
"The Good Cop" przetwarza schematy z pełną świadomością, tu dorzucając suchy żarcik, tam przepisując na nowo dialog, który słyszeliśmy sto razy w innych serialach. Sympatycznym akcentem są nagłówki gazet pod koniec każdego odcinka, zapowiadające kolejne sprawy. Od razu chce się obejrzeć kolejny odcinek, nawet jeśli podejrzewamy, że odpowiedź na nagłówkowe pytanie będzie rozczarowaniem (aczkolwiek sprawa z Bobem Sagetem, kpiącym ze swojego wizerunku taty z "Pełnej chaty", nawet mnie wkręciła).
Serial wypada też przyzwoicie, jeśli chodzi o relacje między bohaterami. Danza i Groban wyciskają całkiem sporo z poplątanej relacji ojca i syna, swoje momenty ma także temperamentna Cora (Monica Barbaro, "UnReal"), partnerka TJ-a, w której ten oczywiście jest od pierwszej chwili zakochany. Na drugim planie pojawia się Isiah Whitlock Jr. z "The Wire", którego zawsze miło widzieć. Dziesięć odcinków w tym towarzystwie mija całkiem szybko, zwłaszcza jeśli w międzyczasie gotujecie obiad, robicie pranie albo sprawdzacie Facebooka. Bo to typowy serial do puszczenia w tle.
I w porządku, czasem takich "użytkowych" seriali też potrzebujemy. A dokładniej, potrzebują ich ci, którzy włączają telewizor po powrocie z pracy i zajmują się swoimi sprawami, czasem tylko zerkając na ekran. Korzysta z tego CBS, zalewając Amerykanów dziesiątkami tego typu "seriali do kotleta". Co taki relikt poprzedniej epoki robi na Netfliksie, gdzie seriale ogląda się jednak inaczej? Nie mam pojęcia.
A poza tym jest mi trochę szkoda, że Breckman i spółka nie poszli o parę kroków dalej, bo naprawdę się dało. W ostatnich latach takie produkcje, jak "Brooklyn 9-9" czy "Angie Tribeca", pokazały, jak fajnie można się bawić schematami z policyjnych tasiemców. "The Good Cop" niby zdaje się wiedzieć, że tak można, ale nigdy nie idzie na całość. Nigdy nie przyznaje wprost: tak, nasze sprawy kryminalne są głupie, dlatego tu dodamy drugie dno, a tam zakpimy sobie z widza. To serial, który zawsze musi zatrzymać się w pół drogi, przez co koniec końców rozczarowuje.
Zwłaszcza że nietrudno sobie wyobrazić, co można by stworzyć z tych samych składników, gdyby zaszaleć i spróbować to i owo choć trochę przedefiniować. Czyli z jednej strony bardziej z siebie zakpić i przyznać przed widzami, że właśnie zrobiliśmy w 2018 roku procedural jak z lat 90.; a z drugiej, spróbować powiedzieć coś o współczesnej policji i ogólniej, o współczesnym świecie, tak jak to robi chociażby "Brooklyn 9-9". Zwłaszcza Tony Sr., brudny glina, ale w sumie przyzwoity człowiek, wydaje się być naturalnym kandydatem na bardziej skomplikowaną postać, niż serial mu pozwala.
W zamian "The Good Cop" grzęźnie w kliszach, które znamy na wylot, jeśli tylko od czasu do czasu, choćby przypadkiem, zdarza nam się włączyć którykolwiek odcinek jakiegokolwiek procedurala. I wielka szkoda, że tak się dzieje. "One Day at a Time" udowodniło, że staroświecki format nie musi oznaczać nieświeżej treści. Breckman tej lekcji wyraźnie nie odrobił, serwując nam rozrywkę, którą od kasowanych po pilocie seriali CBS odróżnia tylko jedno: jest na Netfliksie, więc brniemy przez dziesięć odcinków w nadziei, że może jednak. A tu taka niespodzianka: jednak nie.
1. sezon "The Good Cop" jest dostępny w serwisie Netflix.