Tragikomedia małżeńska z twistem. "Forever" — recenzja serialu z Mayą Rudolph i Fredem Armisenem
Kamila Czaja
16 września 2018, 20:29
"Forever" (Fot. Amazon Prime Video)
"Forever" nie jest typową komedią o znudzonym małżeństwie, ale by się o tym przekonać, trzeba zobaczyć co najmniej dwa odcinki. A najlepiej od razu całość, bo po prostu warto.
"Forever" nie jest typową komedią o znudzonym małżeństwie, ale by się o tym przekonać, trzeba zobaczyć co najmniej dwa odcinki. A najlepiej od razu całość, bo po prostu warto.
June (Maya Rudolph, "Saturday Night Live", "Up All Night") i Oscar (Fred Armisen, "Saturday Night Live", "Portlandia") są małżeństwem od kilkunastu lat. Ona wciąż przekonana, że powinna osiągnąć w życiu coś więcej, on zadowolony z ustalonego i niezaskakującego niczym rytmu życia. Już pierwsze sceny "Forever", w montażu narastającego marazmu i reakcji bohaterów na sytuację, świetnie zarysowują problem, a potem rozdźwięk między oczekiwaniami June i Oscara tylko narasta.
"Forever" nie jest jednak wyłącznie serialem, jaki zapowiadano i jaki wyłania się z takiego streszczenia. Po drugim odcinku okazuje się, że twórcy mają pomysł znacznie bardziej oryginalny niż komediodramat o małżeństwie, które dopadła rutyna. To ważna informacja, bo pierwsze odcinki są najmniej udaną częścią "Forever" i mogą łatwo zniechęcić, więc zdecydowanie zalecam ocenę, czy oglądać dalej, dopiero na etapie odcinka trzeciego.
Zachęcam zresztą, by dać serialowi Alana Yanga ("Parks and Recreation", "Master of None") i Matta Hubbarda ("30 Rock") nawet dłuższą szansę. To, co najlepsze, jest bowiem dopiero w szóstym odcinku, w którym prawie nie widzimy bohaterów całej produkcji, za to pojawiają się Hong Chau ("Treme") i Jason Mitchell ("The Chi"). O ile "Forever" wydaje mi się ogólnie udaną propozycją, ale nie dziełem wybitnym, tak odcinek "Andre and Sarah" to jedna z najlepszych rzeczy w tym roku.
Pewnie dlatego, że najważniejsze dylematy, nękające też June, udało się tu skondensować w poruszającej opowieści o parze, która nie potrafi wykorzystać swojej szansy. Są to główne (w każdym razie te, o których można mówić, nie zdradzają zbyt wiele) pytania, które towarzyszą oglądaniu "Forever". Czy bycie z kimś "na zawsze" ma sens? Czy warto wyjść ze strefy komfortu i zaryzykować bez liczenia się z konsekwencjami?
To może mało oryginalny problem, takie odwieczne rozważania, czy postawić na wolność kosztem poczucia bezpieczeństwa, czy zadowolić się tym, że jest miło i bezpiecznie, nawet jeśli trochę nudno. Tak zbudowana opozycja między June i Oscarem sprawia, że "Forever" okazuje się raczej serialem do przemyślenia niż do przeżycia. Ale jak na krótką serię tych przemyśleń jest sporo.
Chwilami tylko chciałoby się, żeby serial był i do przemyślenia, i do przeżycia. A dałoby się, skoro za sterami siedzą tu twórcy współodpowiedzialni między innymi za "Master of None" i "30 Rock". W "Forever" zabrakło trochę emocji, jakby mówienie o urokach i wadach stabilizacji musiało być ze względu na temat właśnie nadmiernie stabilne w tonie. Pojawiają się tu elementy serialowej rzeczywistości, które można by jeszcze odważniej rozwinąć, ale twórcy wybrali krótki sezon i intensywne skupienie się na głównych bohaterach.
Dzieje się tu mimo wszystko dużo, prywatne problemy rozgrywają się w ciekawie zarysowanym świecie, a i drugoplanowe postacie wprowadzają nieco odmiany. W każdym razie niektóre, bo o ile sąsiadka Kase (Catherine Keener, "Show Me a Hero", "Kidding") to ważny dodatek i do fabuły, i do psychologicznego pogłębienia "Forever", o tyle część innych bohaterów służy chyba udawaniu, że mamy do czynienia z komedią.
Otóż najmniej chyba w "Forever" komedii. Obecność gwiazd "Saturday Night Live" oraz autorów seriali NBC sugerowałaby, że się pośmiejemy, nawet przez łzy, ale takiej opcji tu prawie nie ma. Zdarzają się zabawne dialogi, a scenki, kiedy June i Oscar się dogadują i rozmawiają o codzienności, to właściwie miniskecze, które można by oglądać niezależnie od serialu. Ale parę razy, gdy "Forever" próbuje włączyć jakiś bardziej sitcomowy żart, efekt pozostawia wiele do życzenia.
Najlepiej więc nie nastawiać się na komedię i docenić sposób, w jakim zbudowano postacie i ich drogę. Zwłaszcza Rudolph sprawia, że jej bohaterka jest w swoim niezdecydowaniu spójna. June napisano konsekwentnie w jej niepewności, czego naprawdę chce, i w przechodzeniu od przekonania, że należy jej się więcej, do przeświadczenia, że na nic nie zasługuje. Trochę mniej do pokazania dostaje tu Armisen, ale im bliżej finału, tym więcej warstw i w jego postaci odkrywamy.
Co ważne, mamy w "Forever" do czynienia z postaciami zdolnymi do autorefleksji. Czy bardzo odkrywczej? Chyba nie, ale za to realistycznej. Mimo zaskakujących zwrotów akcji "Forever" pozostaje blisko życia, poruszając problem uwięzienia w nawykach oraz granic, które warto przekroczyć, a do tego kwestię zmieniania się dla drugiej osoby wobec wierności sobie samemu.
A to wszystko w świetnej obsadzie, fantastycznie nakręcone (montaż, muzyka, zdjęcia) i mimo paru mankamentów z pomysłem, którego przewidzieć się nie da (raz jeszcze: oglądamy co najmniej do końca drugiego odcinka). Bardzo dobrze spędzone cztery godziny, nawet jeśli po seansie bliżej mi do zadowolenia niż zachwytu. Chyba że mowa o genialnym odcinku szóstym – ale to zupełnie inna historia.
"Forever" dostępne jest na platformie Amazon Prime Video.