Humor wart morderstwa. "Trial & Error" – recenzja finału 2. sezonu
Kamila Czaja
26 sierpnia 2018, 20:02
"Trial & Error" (Fot. NBC)
2. sezon serialu o zwariowanym miasteczku East Peck i popełnianych w nim zbrodniach przypomina, czemu bez "Trial & Error" świat byłby znacznie uboższym miejscem. Zachwycamy się Lavinią Peck-Foster i całą resztą. Spoilery!
2. sezon serialu o zwariowanym miasteczku East Peck i popełnianych w nim zbrodniach przypomina, czemu bez "Trial & Error" świat byłby znacznie uboższym miejscem. Zachwycamy się Lavinią Peck-Foster i całą resztą. Spoilery!
Jeżeli ktoś sądził, że już 1. sezon "Trial & Error" był zwariowany, to co dopiero powiedzieć o zakończonej właśnie 2. serii? Przy czym całe to szaleństwo udaje się w serialu fantastycznie, więc entuzjazm Mateusza po pierwszych odcinkach "Lady, Killer" podzielam też teraz, kiedy znamy już ostatnie dwa odcinki: "A Big Break" i "Barcelona".
Fabularnie wszystko poszło ostatecznie mniej więcej zgodnie z przewidywaniami. Lavinia została skazana, a potem uciekła. I nawet sztuczka z rzekomym synem, mająca skłonić ulubioną obywatelkę miasta do wyznania win, była raczej mało zaskakująca. Twórcy zadbali o to, żeby przy całym okrucieństwie pani Peck-Foster nie stało jej się nic złego, bo przecież i widzowie w jakiś przewrotny sposób ją pokochali. I w ogóle w "Trial & Error" przy całej ostrości pewnych diagnoz ma być miło i przyjemnie – więc było.
Ale przecież nie o surową sprawiedliwość czy tym bardziej nie o wiarygodność chodzi w serialu Jeffa Astrofa i Matta Millera. Ważne, ile żartów można zmieścić w zaledwie 10 krótkich odcinkach 2. sezonu, przy okazji zapewniając masę rozbrajających zwrotów akcji w sprawie morderstwa. Okazuje się, że można takich żartów upchnąć więcej, niż da się ogarnąć rozumem przy jednym seansie. Dzięki temu "Trial & Error" to serial, podobnie jak choćby "Unbreakable Kimmy Schmidt", do którego warto wracać, by sprawdzić, jakie fantastyczne gagi przemknęły niezauważone za pierwszym razem.
Na najwyższe uznanie zasługuje w serialu NBC powiązanie wszystkiego ze wszystkim. Coś, co wydawało się tylko absurdalnym żartem, może okazać się kluczowe dla sprawy (kwestie łosia i odwoływania niedziel). Poza tym wszystkie dziwaczne koncepty dotyczące specyfiki East Peck składają się na obraz miasteczka, którego nie da się wyrzucić z pamięci.
Nieważne, czy chodzi o weterynarza jako ginekologa, chłopców z flagami biegających przez samochodami prowadzonymi przez kobiety czy o utajnianie dokumentów przez włożenie ich w z góry zakreśloną foliową koszulkę. Każdy, choćby najbardziej absurdalny, element tu gra. W East Peck wszystko jest możliwie, nawet uroczysty pogrzeb łosia. A teraz nawet kobiety mogą zostać chłopcami od flag i biegać przed samochodem, ostrzegając przed kobietami za kółkiem!
Nie da się wymienić wszystkich żartów. Warto jednak przynajmniej docenić fakt, że dzięki inwencji twórców te same gagi powracają w nieco tylko zmienionej formie, a zamiast nużyć powtórkami, za każdym razem bawią bardziej. I wciąż sypią się kolejne (przez pomysł Dwayne'a na tatuaż DNR ze śmiechu prawie przegapiłam dalsze sceny). Poza tym "Trial & Error" potrafi świetnie wykorzystać format mockumentu, jak w dosłownie kilkusekundowej wstawce z Anne, jej warkoczykami i stoickim: "Na Bahamy".
Do tego dochodzi pomysłowa gra kamerą. Wiele wybuchów śmiechu u widzów wynika z nagłego odsłonięcia większego planu (tu na przykład Josh i łoś na stole wypychacza zwierząt). I jeszcze świetne detale, takie jak napisy, ulotki, plakaty, na które trzeba samodzielnie zwracać uwagę, bo tylko czasami wprost pojawia się wyjaśnienie jak w przypadku wytłumaczenia, że telewizja w East Peck nie zawsze jest "live", bo czasem jest "alive".
A przy tym "Trial & Error" to piękna satyra, nie tylko na East Peck. Lokalna homofobia, idiotyczny seksizm, łatwość ulegania zbiorowym zachwytom, odwrócone priorytety, stare przesądy, święta, chociaż nadają miasteczku wyjątkowość i bawią do łez, są przy okazji zdemaskowane, ośmieszone – a to przecież prawie tyle, co pokonane. Wykorzystana w ten sposób niepoprawność polityczna ma tu jednak tak słodką oprawę, że wszystko uchodzi serialowi na sucho. A przecież są tu żarty czasem nawet ostrzejsze niż te w "Crazy Ex-Girfriend" od The CW!
"Trial & Error" sprawdza się też dzięki fantastycznej obsadzie. Aktorzy nie mają zahamowań i grają nawet największe absurdy z takim zapałem i oddaniem, że nie ma tu fałszywych nut. Wszyscy w zespole Josha są cudowni i niezastąpieni, ale ze stałego składu wyróżniłabym przede wszystkim Jaymę Mays, która potrafi rozbawić samym wyrazem twarzy, ale osiąga też wyżyny kunsztu w bardzo slapstickowych scenach. Na dodatek zbudowała tu postać tak inną niż w "Glee", że przy każdym odcinkiem mnie tym zadziwia.
Natomiast sukcesu tej serii, czyli "Lady, Killer", nie byłoby bez tytułowej morderczej damy. Lavinia (Kristin Chenoweth), która nastała po oskarżonym w 1. sezonie Larrym (John Lithgow), błyszczy w każdej scenie. Na dodatek Chenoweth, wielka broadwayowska gwiazda, ma tu szansę pośpiewać – a i to stanowi przedmiot żartów, podobnie zresztą jak wzrost aktorki, a każdy tego typu śmieszny dialog upewnia widza w przekonaniu, że Chenoweth, podobnie jak Lavinia, jest gotowa na wszystko (nawet jeśli to nie ten serial).
Jeżeli już trzeba by się do czegoś w 2. serii "Trial & Error" przyczepić, to może do postaci Niny, która miała wprawdzie kilka mocnych momentów, ale jednak odstawała od reszty. Pomysł podcastu chwilami się sprawdzał, ale przy tylu rewelacyjnych żartach dałoby się bez niego żyć. Relacja Josha i Niny poprowadzona została bez przekonania, jakby twórcy nie chcieli drażnić fanów pary Josh – Carol Anne, do których się wprawdzie zaliczam, jednak z dwojga złego wolałabym ciekawy wątek z inną kobietą niż aż tak nijaki.
"Trial & Error" pod dwóch sezonach jawi się jako produkcja nastawiona głównie na humor. I to się sprawdza, bo NBC zafundowało nam jeden z najśmieszniejszych seriali ostatnich lat. Mniej tu natomiast, przynajmniej na razie, budowania złożonych relacji między bohaterami. Bohaterami, których nie da się nie lubić, ale na dłuższą metę pewnie warto by ich nieco pogłębić. Już teraz jednak widać, że gdyby twórcy dostali kolejne szanse, to mogliby zbudować w widzach silne emocje dotyczące tych postaci i ich losów. Wystarczy przypomnieć scenę, w której okazuje się, że Josh nie jest ojcem dziecka Carol Anne.
Produkcja Astrofa i Millera ma ogromny potencjał, by oprócz przezabawnej opowieści o miasteczku, zwariowanych sądowych procesach i grupce dziwnych ludzi stać się serialem, przy którym można się nie tylko głośno śmiać, ale i przejmować kolejnymi wydarzeniami dotyczącymi bohaterów. Może nawet serialem na miarę "Parks and Recreation"? Pod względem humoru już dorównuje wielkiemu poprzednikowi z NBC. Pytanie tylko, czy dane nam będzie się przekonać, co "Trial and Error" potrafiłoby jeszcze pokazać. Pomysł jest, 3. sezon najraźniej zapoznałby nas z konsekwencjami polowania na czarownice, do którego doszło w East Peck… w roku 1994. Czekamy z nadzieją!