"The Affair" zamyka pewien rozdział w finale 4. sezonu – recenzja
Marta Wawrzyn
23 sierpnia 2018, 20:33
"The Affair" (Fot. Showtime)
Po dwóch obfitujących w emocje odcinkach przyszedł finał 4. sezonu "The Affair" – zaskakująco spokojny i pozbawiony przełomowych wydarzeń. Teraz pytanie brzmi co dalej. Uwaga na spoilery!
Po dwóch obfitujących w emocje odcinkach przyszedł finał 4. sezonu "The Affair" – zaskakująco spokojny i pozbawiony przełomowych wydarzeń. Teraz pytanie brzmi co dalej. Uwaga na spoilery!
Po 3. sezonie krytykowałam "The Affair" za zbyt gwałtowny skręt w kierunku opery mydlanej, a teraz mogę tylko pochwalić Sarę Treem i spółkę za to, że udało im się ustrzec przed tandetnymi rozwiązaniami i wyprowadzić serial na prostą. Oczywiście, serialowi telewizji Showtime w tym momencie wciąż bliżej do melodramatu niż ambitnego dramatu psychologicznego, którym bardzo chciał być na samym początku. Ale emocje, które każe przeżywać swoim bohaterom – i nam przy okazji też – są prawdziwe, doskonale zagrane i mają oparcie w serialowej rzeczywistości. "The Affair" było i pozostaje przemyślaną układanką, która dokądś zmierza i w której (prawie) wszystko ma swój cel. To było w tym sezonie widać.
Finał 4. sezonu tej układanki jest o tyle zaskakujący, że Treem i jej scenarzyści nie poświęcili ani chwili na zastanawianie się nad przyczyną śmierci Alison (Ruth Wilson). Na dodatek utrudnili potencjalne śledztwo, bo zwłoki Alison zostały skremowane, po tym jak policja stwierdziła, że to było samobójstwo. I o ile my na Serialowej ostatecznie skłaniamy się ku wersji, że to było zabójstwo – na to wskazuje treść utworów Jasona Isbella z 9. odcinka, na które poleciła zwrócić uwagę twórczyni serialu – faktem jest, że nie wiemy tego na sto procent. Nie znamy obiektywnej prawdy. Znamy różne perspektywy, które możemy do woli rozgryzać.
A ponieważ finał do tej kwestii prawie w ogóle się nie odniósł – Ben (Ramon Rodriguez) pojawił się na pogrzebie oglądanym z perspektywy Cole'a (Joshua Jackson) i najmądrzejsze, co możemy na ten temat powiedzieć, to że Cole też go podejrzewa o najgorsze – pytanie brzmi, czy kiedykolwiek w ogóle poznamy prawdę. Pozostawienie nas z niedopowiedzeniem o tyle miałoby sens, że nie zawsze w życiu prawda wychodzi na jaw, a winni zostają ukarani. Niektóre zbrodnie pozostają nierozwiązane, a ci, których one w jakiś sposób dotykają, muszą dalej z tym żyć.
Z drugiej strony, obecność Bena na hipisowskim pogrzebie na plaży i sposób, w jaki patrzył na niego Cole, to sugestia, że sprawa absolutnie nie jest zakończona i że wręcz może być jednym z najważniejszych wątków 5. sezonu. O ile "The Affair" wiele spraw pozostawia otwartych do interpretacji, ta wydaje się zbyt istotna – a dokładniej, równie istotna, co morderstwo z 1. sezonu – aby ją pozostawić niedomkniętą na zawsze. Dlatego skłaniam się jednak ku wersji, że zagadka śmierci Alison zostanie ostatecznie i definitywnie rozwiązana – my poznamy pełną prawdę, bohaterowie dowiedzą się, że to nie było samobójstwo, a Cole dostanie zamknięcie, na jakie zasługuje.
Bo to właśnie on jest człowiekiem, którego ta śmierć uderzyła najbardziej. Noah (Dominic West), owszem, przeżywa to, co się stało, ale bardziej z własnych, jak zawsze egoistycznych pobudek. "Jesteśmy wielkimi szczęściarzami, że żyjemy" – mówi do Helen (Maura Tierney) w trakcie ich szczerej rozmowy pod szpitalem. I to jest najlepsze podsumowanie zarówno tego, jakim on jest człowiekiem, jak i jego "miłości" do Alison, z której w tym momencie za wiele nie zostało.
Noah zawsze najpierw myśli o sobie. To facet, który prześlizguje się przez życie i po którym, jak słusznie zauważył Anton (Christopher Meyer) w swoim wypracowaniu, koniec końców wszystko spływa. Nieważne, jak bardzo głębokie emocje myśli, że przeżywa – jego przekleństwem jest to, że to się szybko wypala i musi szukać nowych bodźców, żeby żyć. Alison go nie uszczęśliwiła i prawda jest taka, że nikt ani nic go nie uszczęśliwi. Ten typ tak ma, a Anton zdecydowanie nie powinien na to patrzeć z zazdrością. To nie żadna supermoc, to klątwa (i zarazem powód, dla którego Noah nie wygrałby konkursu popularności wśród widzów "The Affair").
Dla Cole'a Alison była wielką i jedyną miłością, więc to, co się z nim dzieje na pogrzebie – z jego perspektywy przypominającym jeden wielki żart – rzeczywiście łamie serce. Małżeństwo z Luisą (Catalina Sandino Moreno) rozpadło się po cichu, naturalnie i bez wielkich dramatów, a Cole został sam z kilkuletnią córką i matką, która kiedyś przeżyła to samo co on. Może tylko pytać Noaha, dlaczego mu to zrobił – Alison już nie zapyta. To bardzo gorzkie zakończenie dla człowieka, który zdecydowanie zasługuje na więcej.
Podobnie zresztą jest z Helen, która zostanie przy Viku (Omar Metwally) do samego końca i będzie powtarzać mu, jak bardzo go kocha, mimo że wiele wskazuje na to, iż kochała w życiu tylko jednego człowieka i był (jest?) nim Noah. Kiedy "The Affair" wróci z 5. sezonem, Vika już pewnie nie zobaczymy i ani my, ani Helen nie będziemy za nim aż tak bardzo tęsknić. To był dla niej tylko rozpraszacz – innego rodzaju niż dla Noaha Alison, ale jednak.
Telenowelowy twist z ciążą Sierry (Emily Browning) to jeden z tych pomysłów, co do których mam największe wątpliwości, ale na pewno zadziałał jako złośliwy chichot losu. O ile nie jestem przekonana, czy na takie zwroty akcji powinno być miejsce w serialach, które mierzą wyżej niż opery mydlane, o tyle doceniłam ironię tego rozwiązania. Zwłaszcza kiedy spojrzeliśmy na nie okiem Noaha, którego zdziwienie, że z Sierrą w łóżku wylądował nie tylko Vik, ale i Helen, było absolutnie urocze.
Końcowa rozmowa państwa Sollowayów to, obok wszystkiego, co dotyczyło biednego Cole'a, najmocniejszy punkt odcinka. Nie tylko dlatego, że ci dwoje naprawdę dobrze się znają, ale też ze względu na idealnie wybrany moment. Byli małżonkowie, którzy przez większość sezonu utrzymywali pasywno-agresywną relację, po prostu usiedli obok siebie na ziemi i zaczęli rozmawiać jak dwoje dorosłych ludzi. Bo teraz wreszcie mogli. Bo nie musieli już przejmować się tym, co drugie pomyśli, w końcu widzieli już siebie nawzajem z najgorszej strony. To w tym momencie dwójka ludzi, która nie ma absolutnie żadnych złudzeń.
Dla nich sprawy w pewnym sensie zatoczyły koło i kto wie, czy w finałowym sezonie nie zejdą się ponownie jako para w okolicznościach wskazujących, że żadne z nich już nigdy nie zazna prostego "i żyli długo i szczęśliwie". Trudniej sobie wyobrazić Cole'a z jakąkolwiek inną kobietą u boku.
Choć taki stonowany finał miał moim zdaniem w tym momencie sens – jestem wielką fanką finałów, w których chodzi bardziej o zamknięcie, niż o to, żeby widzom kapcie pospadały – dostrzegam w nim jedną poważną wadę. Mianowicie nie jestem przekonana, czy potrzebujemy w ogóle 5. sezonu. Sprawa wakacyjnego romansu została zakończona. Alison nie żyje. Cole przegrał, Noah przegrał i Helen też przegrała. Co tutaj zostało do dodania? Dziesięć odcinków układania spraw na nowo i definitywnego rozwiązywania zagadki śmierci Alison? Jedno i drugie dałoby się załatwić w kwadrans albo zostawić tak jak jest.
Mam wrażenie, że ten finał, po paru drobnych zmianach, mógłby być ostatecznym zamknięciem nie tylko pewnego romansu, ale także "The Affair" ogólnie. Ale może jednak nie dostrzegam potencjału, który jest w kolejnym rozdziale?