Prześladowcy i prześladowani. "Heathers" – recenzja serialowej wersji filmu "Śmiertelne zauroczenie"
Kamila Czaja
16 lipca 2018, 16:02
"Heathers" (Fot. Paramount Network)
W USA "Heathers" skasowano jeszcze przed premierą. Trudno pojąć, czemu w Polsce HBO GO serwuje nam ten słaby serial. Recenzja zawiera spoilery z filmu i serialu.
W USA "Heathers" skasowano jeszcze przed premierą. Trudno pojąć, czemu w Polsce HBO GO serwuje nam ten słaby serial. Recenzja zawiera spoilery z filmu i serialu.
Serialowy remake "Heathers" przyniósł mi jedną korzyść: wreszcie obejrzałam pierwowzór, czarną komedię z 1988 roku, znaną w Polsce pod tytułem "Śmiertelne zauroczenie". I chociaż film zrobiłby na mnie pewnie większe wrażenie kilkanaście lat temu, to jeśli przyjmie się jego konwencję, można i dziś nieźle się bawić. Czego nie mogę powiedzieć o współczesnej przeróbce, która nie doczekała się nawet emisji w Stanach Zjednoczonych. Jednak w Polsce HBO postanowiło uraczyć nas tą młodzieżową "rozrywką".
Dla tych, którzy nie pamiętają "Przeklętego zauroczenia" z Winoną Ryder i Christianem Slaterem: to opowieść o grupie kilku dziewczyn o imieniu Heather, trzymających władzę w szkole średniej Westerburg w Ohio, a także o próbującej wyrwać się spod kontroli tej kliki Veronice Sawyer, która wpada z deszczu pod rynnę, gdy ulega wpływom zbuntowanego J.D. Od tego momentu film to jazda bez trzymanki, bowiem para nastolatków pozbywa się kolejnych wrogów, inscenizując ich samobójstwa.
Przez prawie cały pilotowy odcinek "Heathers" można mieć wrażenie, że to fabularnie prawie dokładnie to samo, tylko w nowych dekoracjach – i znacznie nudniej. Zresztą serial dba o to, żeby co jakiś czas mało subtelnie przypominać w rozmowach bohaterów, że to coś znanego w "nowym opakowaniu". Na początku jedyna wyraźniejsza zmiana dotyczy tytułowej grupy. Zamiast szczupłych, bogatych, popularnych dziewczyn rodem z licznych popkulturowych opowieści o amerykańskiej szkole średniej twórcy serialu proponują odwrócenie ról.
Nowym Westerburg High School rządzą Heather Chandler (Melanie Field), wcale nie szczupła nastolatka o drapieżnym image'u i armii fanów w mediach społecznościowych, w swoich krucjatach kierująca się przede wszystkim posuniętą do absurdu walką z dyskryminacją – przy czym sama zmienia się w agresora niszczącego innych. Jej świta to identyfikujący się jako osoba genderqueer Heath (Brendan Scannell) oraz mieszana rasowo lesbijka, Heather McNamara (Jasmine Mathews, "Sweetbitter"), która szybko zdemaskowana zostaje jako… osoba heteroseksualna. Są tu oczywiście także Veronica Sawyer (Grace Victoria Cox z "Pod kopułą") i J.D. (James Scully) – tak nijacy, że trudno nie tęsknić za Winoną i Christianem…
Odwrócenie sytuacji, gdy uciskani stają się uciskającymi, miało być pewnie odważne i przesuwać granicę satyry, ale wyszło to nieśmiesznie. Bezpardonowy atak na polityczną poprawność, zebranie w postaci Heather Chandler wszystkiego, co najbardziej wypaczone w walce o prawa mniejszości, to chwyt ryzykowny, a dla mnie trochę niesmaczny. Wprawdzie w krzywym zwierciadle ukazano też konserwatywną Betty (Nikki SooHoo), która dostaje tu większa rolę niż jej filmowy odpowiednik i przejmuje w pewnym momencie "rząd dusz" w szkole, ale to o wiele mniej brutalny obraz niż w przypadku Heather i jej przekonań.
Taką "odwagę" konceptu dałoby się jeszcze znieść, gdyby to wszystko składało się interesującą całość. Tymczasem pod koniec pilotowego odcinka okazuje się, że to jednak nie jest bardzo podobny do oryginału, ale znacznie słabszy remake, co już samo w sobie byłoby porażką. Otóż Heather Chandler tak naprawdę nie umarła w wyniki intrygi Veroniki i J.D.! Wraca do liceum jako "nowa twarz samobójstwa", a jak można domyślać się z okropnie przerysowanego finału 2. odcinka, w szkole dochodzić będzie do kolejnych, tym razem prawdziwych samobójstw, a nie, jak w filmie, do serii morderstw dokonywanych przez szalonego nastolatka, który chce zniszczyć system, i przez jego dziewczynę. A w "Heathers" dopisano też, jakby już nie było tam wszystkiego za dużo, wątek z dzieciństwa Veroniki i Betty, czyli zabójstwo ich przyjaciółki.
Mimo dosłownego powtarzania scen i dialogów z filmu oraz całej masy innych nawiązań do materiału źródłowego, z których część wypada nawet całkiem zabawnie (Shannen Doherty w roli matki J.D.!) to zupełnie inna historia, chociaż twórcy zdają się nie zauważać, że zupełnie zniszczyli ideę oryginału. Tu mamy satyrę na inne zjawiska, a do tego nieprzemyślany obraz nastoletnich samobójstw. Jeśli ktoś zgłaszał wobec "Trzynastu powodów" od Netfliksa zastrzeżenia dotyczące braku wrażliwości na delikatne społeczne kwestie, to powinien wiedzieć, że przy "Heathers" tamten serial to chodząca subtelność. Fakt, że po tak dużych zmianach obejrzenie filmu nie pozwala przewidzieć, co będzie dalej w remake'u. Problem jednak w tym, że mało mnie ten nowy rozwój wydarzeń interesuje.
Poza paroma ładnymi nawiązanymi pojawia się tu kilka niezłych określeń zaczerpniętych z nowoczesnych mediów – jak to, że ktoś niespełniający standardów głównej Heather jest "totalnie multi-cam". Ostatnie słowa rzekomej samobójczyni ze względu na użycie smartfona brzmią: "Sad emoji, pill emoji" – i tak są z namaszczeniem odczytywane. Niestety na dłuższą metę potencjał satyryczny niszczy w "Heathers" chęć prowokowania bez przemyślenia, kogo i po co chce się prowokować. Najlepiej chyba wszystkich i po prostu dla zasady.
W efekcie serial, który mógłby być kpiną ze szkolnych prześladowców, utwierdza liczne stereotypy i sam staje się opresyjny. Do tego wszystko trzeba tu bardzo wprost wyłożyć. Gdybyśmy przypadkiem nie zauważyli pomysłu ze zmianą obowiązującego modelu popularności, wyraźnie usłyszymy, że teraz nie chodzi o blondwłose cheerleaderki. Rozmowy karykaturalnego grona pedagogicznego mają ewidentnie służyć nie tylko obrażaniu wszystkich, ale i aż zbyt mocnemu zaznaczeniu, co się zmieniło. Dyrektor dziwi się więc: "Czyli grube dzieciaki mogą być teraz popularne?".
Na dodatek twórcom nie wyszły portrety postaci, a aktorzy nie ratują sytuacji. Fatalny jest Scully w roli J.D., więc nawet kiedy dostaje do wygłoszenia skądinąd trafne monologi o pokoleniu wychowywanym w bezwarunkowej miłości własnej, to recytuje je absolutnie beznamiętnie. Cox radzi sobie od niego lepiej (o to akurat nietrudno), ale niewiele ma do zagrania. Ryder w "Śmiertelnym zauroczeniu" dostała zdecydowanie bardziej skomplikowaną wersję bohaterki, którą jeszcze wzbogaciła aktorskimi niuansami. Zbierająca doświadczenie na Broadwayu Field jako Heather Chnalder wyróżnia się na plus i chociaż na początku gra trochę sztywno, to potem się rozkręca. Najlepszy w dłuższych monologach jest natomiast Scannell, który trochę pogłębia jednowymiarowość swojej postaci. Ale przy tak nieudanym scenariuszu lepszych aktorów tu szkoda, a słabsi tylko podkreślają wady całej produkcji
"Heathers" mogło stać się oryginalnym głosem w debacie o dzisiejszej tożsamości młodych ludzi, którzy wystawieni są na intensywne bodźce, jakich kiedyś nie było, a przy tym nadal poddani rówieśniczej presji, nawet jeśli zmieniła ona zewnętrzną powłokę. Jednak zamiast skupić się na pytaniach o to, czy każdy już w wieku 17 lat musi wiedzieć, kim dokładnie jest, serial Jasona Micallefa wybiera prowokacje. I przy okazji chce chyba zaimponować wszystkim, podobnie jak Heather Chandler, "nową twarzą samobójstwa". Z równym wyrachowaniem i równie słabą skutecznością. To kolorowa wydmuszka pozbawiona postaci, którym warto kibicować. A że większość udanych dialogów pochodzi tu z 1988 roku, to zdecydowanie lepiej sięgnąć po trzydziestoletni oryginał.
Kolejne odcinki "Heathers" w każdą środę w HBO GO.