Wyboista droga do sławy. "Samantha!" – recenzja brazylijskiej komedii Netfliksa
Kamila Czaja
15 lipca 2018, 16:02
"Samantha!" (Fot. Netflix)
Dawna gwiazda, która chce wrócić na szczyt. Żona i matka, która nie zawsze odróżnia rzeczywistość medialną od realnego świata. Poznajcie Samanthę – bohaterkę udanej komedii Netfliksa. Niewielkie spoilery.
Dawna gwiazda, która chce wrócić na szczyt. Żona i matka, która nie zawsze odróżnia rzeczywistość medialną od realnego świata. Poznajcie Samanthę – bohaterkę udanej komedii Netfliksa. Niewielkie spoilery.
Tytuł brazylijskiej komedii Netfliksa, którą stworzył Felipe Braga, zapisywany jest z wykrzyknikiem, bo główna bohaterka tak właśnie się przedstawia, oczekując, że jej imię wymawiane będzie z odpowiednim entuzjazmem. Jednak ten zapis odnieść można by do całego serialu, który wiele rzeczy przejaskrawia, wyostrzając zarówno kluczową dla produkcji postać, jak i inne wątki.
To nie zarzut, bo przesada pasuje do "Samanthy!". To opowieść o dawnej dziecięcej gwieździe, która zrobi wszystko, by wrócić na szczyt. Samantha (Emanuelle Araújo) wierzy, że sława jest jej pisana. To roszczeniowa, pewna siebie diva, tylko problem w tym, że mało kto podziela jej zdanie na temat miejsca, jakie zajmuje ona w brazylijskiej popkulturze. Od znajomej piosenkarka usłyszy wręcz: "Zadzwoniłabym, gdybym wiedziała, że żyjesz".
Kiedy były (chociaż to bardziej skomplikowane) mąż Samanthy, Dodoi (Douglas Silva, znany z oscarowego "Miasta Boga"), wychodzi z więzienia, jego obecność na początku też będzie po prostu szansą na zwrócenie uwagi mediów. Wszak "pary dobrze się sprzedają". Samantha i Dodai mają dwoje dzieci, feministkę z zapędami zbawiania świata, Cindy (Sabrina Nonato), i małego intelektualistę, Brandona (Cauã Gonçalves), które dzielnie uczestniczą w planach matki.
Oglądamy więc wysiłki Samanthy, by się przebić, a satyra na media stanowi jeden z największych atutów serialu. Chwilami miałam wrażenie, że oglądam "Lady Dynamite", ale z odporną na fakty bohaterką rodem z "Crazy Ex-Girlfriend". I o ile "Samantha!" nie jest aż tak dobra jak wymienione seriale, to zapewnia niezłą rozrywkę, kpiąc z wielu telewizyjnych i internetowych zjawisk.
Dostaje się programom z udziałem dzieci, a wstawki z lat 80. należą do najśmieszniejszych fragmentów brazylijskiej komedii. Współczesne media też zostają ośmieszone. Od reklam przez talent show (świetny odcinek 3) i absurdy kręcenia reality show. Udanie wypadają sytuacje, w których Samantha próbuje zrozumieć, że aby dziś być znanym, nie trzeba nic umieć – wystarczy sprawnie zarządzać profilem na Instagramie.
Tak ostra kpina z walki o sławę i zasad rządzących popkulturą to mocna część serialu. Absurd goni absurd. Mamy do czynienia z komedią, w której w ciągu pierwszych dwóch minut pilotowego odcinka słyszymy kwestię: "Nie jestem grzybkiem. Jestem człowiekiem". Warto patrzeć na dotyczące mediów detale, bo twórcy dbają o rekwizyty i gagi także na drugim planie, a łatwo je przegapić.
W świecie, w którym obraca się Samantha, trudno o jakąkolwiek autentyczność. Feministyczne przekonania można wykorzystać do egoistycznych celów i zdobyć rolę. Nawet lekcja, że warto być sobą i nie trzeba nikomu niczego udowadniać, okazuje się czasem towarem na sprzedaż. Granice między tożsamością a personą stworzoną na użytek mediów wciąż ulegają zatarciu, a śledzenie wyśmiewanych mechanizmów działających w wykreowanej rzeczywistości daje sporą przyjemność przy oglądaniu serialu.
Co ważne, mimo przejaskrawień i sitcomowości scenariusz "Samanthy!" został dobrze skonstruowany. Odcinki łączą się w spójną opowieść, wspomniane mimochodem na początku postacie czy rekwizyty wracają w zaskakujących momentach, a niektóre żarty bardzo inteligentnie rozwijane są przez cały serial aż do rozbrajającej pointy (warto śledzić choćby motyw producenta keczupu sponsorującego telewizyjne przedsięwzięcia).
Chwilami może irytować, że kiedy już się wydaje, że główna bohaterka wreszcie coś zrozumiała, to zachowuje się ona nagle jeszcze gorzej i bardziej bezwzględnie w swoim dążeniu do sławy. Jednak twórcy mają wszystko pod kontrolą i przyjdzie czas także na przekonujące zmierzenie się Samanthy z tym, jakie skutki mają dla innych ludzi jej wady. Dwa ostatnie odcinki (a cały 1. sezon liczy ich zaledwie siedem) to całkiem porządna dawka psychologii, chociaż nadal w komediowym wydaniu.
Do celebryckiej warstwy dodać trzeba wątki rodzinne, przy czym te często płynnie łączą się z tematem szukania sławy. Obok uczestniczenia w karkołomnych intrygach Samanthy jej mżż i dzieciaki dostają jednak czasem własne przygody. Dodoi, niegdyś znany piłkarz, szuka swojego miejsca w świecie, który przez 12 lat zdążył się zmienić. Cindy przeżywa momenty zwątpienia w to, że lubi się wyróżniać na tle skupionych na sobie i wyglądzie rówieśniczek, a Simon pisze autobiografię "prawie dziewięciolatka".
Dobre są sceny, w których bohaterowie na chwilę mają szansę odetchnąć od kamer. Wtedy widać kontrast między prywatnym a publicznym. Ciepło, które mimo trudności i konfliktów wyczuć można między członkami rodziny, stanowi przeciwwagę dla sztucznego świata mediów. Samantha to zresztą przy całym egocentryzmie całkiem fajna matka całkiem fajnych dzieci, a Dodoi ma szczere chęci nadrobienia straconego czasu.
"Samantha!" nie jest serialem bez wad. Chwilami stawia na wyświechtane sitcomowe schematy. Komedia nie grzeszy też subtelnością w mnożeniu przeszkód na drodze związku Samanthy i jej męża. Pewne nawiązania do konkretnych postaci popkultury są natomiast dość hermetyczne, jasne chyba wyłącznie dla brazylijskich widzów. Chwilami widać też budżetowe oszczędności – zwłaszcza kiedy trzeba pokazać jazdę samochodem przez miasto.
Zaledwie siedem krótkich odcinków to oczywiście za mało, żeby w pełni rozwinąć postacie i wątki. Stąd rzeczy siłą zdarzają się uproszczenia i fabularne skróty, które trudno w pełni usprawiedliwić konwencją. Ale mamy do czynienia z bohaterami, którzy mimo wad budzą sympatię, i z obrazem mediów, który budzi śmiech, nawet jeśli czasem podszyty grozą. Kibicowałam Samancie i Dodoi jako parze, dobrze się bawiłam przy kwestiach wygłaszanych przez ich błyskotliwe dzieci, podziwiałam scenariusz dopracowany pod kątem obnażania podkulturowych mechanizmów.
Polubiłam bohaterów "Samanthy!", w czym duża zasługa chemii między aktorami. Emanuelle Araújo ma charyzmę i wszechstronność zasługujące na dostrzeżenie poza Brazylią. Samantha mogłaby być karykaturą, a tak zagrana pokazuje wiele twarzy i obok irytacji wzbudza też sympatię. Reszta obsady również radzi sobie bardzo dobrze, i dotyczy to zarówno wykonawców głównych ról, jak i postaci pojawiających się na drugim planie czy zaledwie w epizodach.
"Samanthę!" na pewno nie każdy polubi. W pełni rozumiem, że ktoś może zrezygnować już przy pierwszym odcinku ze względu na duże przerysowania i sitcomowe chwyty, ale zachęcam do dania tej produkcji szansy. To nie jest serial roku, a i w samym gatunku komediowym urodzaj mamy taki, że lepsze tytuły można by wymieniać. Ale ja tę opowieść kupuję. To wprawdzie nie poziom "One Day at a Time", ale mogę sobie wyobrazić, że fani klanu Alvarezów zupełnie nieźle odnajdą się w przygodach brazylijskiej rodziny. Ja już czekam na kolejny sezon.
Serial "Samantha!" jest dostępny w serwisie Netflix.