Dziewczyna, która wyprzedziła swoje czasy. "Ania, nie Anna" – recenzja 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
5 lipca 2018, 20:04
"Ania, nie Anna" (Fot. Netflix)
Rezolutna, inteligentna, czarująca, wygadana, bujająca w obłokach – po prostu "Ania, nie Anna". Jak wypadł serial Netfliksa w 2. sezonie? Oceniamy bez spoilerów.
Rezolutna, inteligentna, czarująca, wygadana, bujająca w obłokach – po prostu "Ania, nie Anna". Jak wypadł serial Netfliksa w 2. sezonie? Oceniamy bez spoilerów.
Rudowłosa dziewczynka chwytająca promienie słońca, z czułością i namaszczeniem przemawiająca do samotnego dębu, tańcząca w leśnym gąszczu i dyrygująca odgłosami natury, jakby miała do czynienia z ogromną orkiestrą. Zachwycająca się każdym, najdrobniejszym przejawem cudowności otaczającego ją świata i wiwatująca na jego cześć głośnym, bezpretensjonalnym śmiechem. Kilka chwil z 2. sezonem "Ani, nie Anny" wystarcza, byśmy na powrót dali się oczarować jego głównej bohaterce (w tej roli oczywiście znakomita Amybeth McNulty), kompletnie zapominając o rzeczywistości.
Ta jednak wkrótce da o sobie znać, bo w nowej odsłonie serialu Netfliksa i kanadyjskiej telewizji CBC jest obecna jeszcze wyraźniej niż poprzednio. Z jednej strony dziwić to nie powinno, bo że mamy w tym przypadku do czynienia z adaptacją wierną raczej duchowi, niż literze powieści Lucy Maud Montgomery doskonale wiedzieliśmy. Z drugiej, ci bardziej konserwatywni w kwestii ekranizacji widzowie mogą w trakcie seansu doznać ciężkiego szoku, widząc skalę wprowadzonych przez Moirę Walley-Beckett i jej zespół scenarzystek zmian.
O ile przy 1. sezonie można jeszcze było mówić o w miarę delikatnej ewolucji i skutecznym dopasowywaniu ponad stuletniego pierwowzoru do wymogów współczesnej telewizji, o tyle teraz bardziej adekwatna będzie przeprowadzana na wielu frontach rewolucja. Nie wiem, być może zachęcona pozytywnym odbiorem twórczyni postanowiła się już niczym nie ograniczać, a może miała taki plan od samego początku – w każdym razie zmiany widać tym razem na każdym kroku. Począwszy od treści, poprzez kreacje znanych bohaterów i wprowadzanie zupełnie nowych postaci, aż do poruszanych kwestii, o których autorka książki zapewne nawet nie śniła.
Nie ma w tym rzecz jasna nic złego, ba, uwspółcześnienia i odświeżenia klasyki w takim stylu, jak zrobiono to w "Ani, nie Annie", wypadałoby życzyć wszystkim nowym adaptacjom. Oglądając 2. sezon serialu (widziałem już wszystkie 10 odcinków) odnosiłem jednak wrażenie, że czasami jakość wprowadzanych motywów ustępuje ich ilości. Nie pomagało również narzucone sobie wysokie tempo, przez które pewne wątki mogły nie wybrzmieć dostatecznie mocno, pomimo jak najlepszych intencji. Paradoksalnie bowiem, choć kontynuacja jest dłuższa od 1. sezonu, dzieje się tak dużo, że niekiedy brakuje czasu na ich odpowiednie przygotowanie i pogłębienie.
Za to absolutnie nie możemy narzekać na brak atrakcji, bo tych serial ma pod dostatkiem i to różnego rodzaju. Dość powiedzieć, że sezon zaczynamy od wręcz kryminalnej historii rozgrywającej się w sielskim Avonlea, a wkrótce potem zmieniamy krajobraz na zupełnie inny, towarzysząc Gilbertowi (Lucas Jade Zumann) w jego podróży. Są kolejne szkolne i nie tylko perypetie Ani i jej przyjaciół (także nowego – Cole'a – granego przez Cory'ego Grüter-Andrew). Poznajemy lepiej przeszłość Maryli (Geraldine James) i Mateusza (R.H. Thomson) Cuthbertów. A nawet uczestniczymy w życiu Avonlea, dowiadując się co nieco o jego mieszkańcach.
Choć nie brakuje dramatycznych sytuacji (niekoniecznie tylko w mniemaniu wyolbrzymiającej wszystko Ani), całość ma wyraźnie lżejszy charakter. Retrospekcje z przeszłości bohaterki się jeszcze wprawdzie pojawiają, ale trudno je zestawiać z traumatycznymi wspomnieniami, jakie nawiedzały ją poprzednio. Ania jest jeszcze mocniej zżyta zarówno ze swoimi opiekunami, jak i całą miejscową społecznością, a jej ekspresyjne podejście do każdego, nawet najdrobniejszego aspektu rzeczywistości coraz bardziej się wszystkim udziela.
Zmienia się przy tym dynamika poszczególnych relacji, dzięki czemu możemy poznać bohaterkę z różnych perspektyw. Rodzinne ciepło, za którym pogoń dominowała w 1. sezonie, jest tu jeszcze oczywiście podkreślane, ale życiowa stabilizacja pozwala się skupić na nieco innych aspektach – ot, choćby uczuciowych. I niekoniecznie mam tu na myśli Anię.
Zwłaszcza że ta, choć nie miałaby nic przeciwko wielkiej, romantycznej miłości, jest jednak nowoczesną kobietą. Wyraża więc głośny sprzeciw wobec tradycyjnych norm, domagając się równego traktowania na każdym polu. A na tym feministyczne zacięcie serialu bynajmniej się nie kończy. Ania wszak dorasta, dostrzega coraz więcej spraw, na które wcześniej nie zwracała uwagi i bez oporów mówi, co o tym sądzi. W konserwatywnym kanadyjskim miasteczku z początków XX wieku wygląda więc na osobę, która o parę ładnych dziesięcioleci wyprzedza swoją epokę, co jednak nie przeszkadza w odbiorze serialu.
Wręcz przeciwnie, bo jego twórczyni udało się bardzo zgrabnie zestawić ważne i aktualne treści z atrakcyjną formą. Momentami zupełnie nową i zaskakującą dla każdego widza, ale czasami znajomą. A to dlatego, że "Ania, nie Anna" co prawda odchodzi daleko od oryginału, jednak nie porzuca go w stu procentach. Znajdziecie więc i w tym sezonie motywy, które na pewno pamiętacie z książki i gwarantuję, że będziecie zachwyceni tym, co zrobiono z nimi w serialowej adaptacji.
Podobnie jak samą Anią w świetnej kreacji Amybeth McNulty, która niezmiennie pozostaje największym atutem produkcji. Mimo że scenariusz wkłada na jej barki coraz więcej i więcej obowiązków, ona wciąż urzeka naturalnym urokiem, będąc równie przekonującą, gdy staje okoniem wobec całego świata, jak i wówczas, gdy pozwala porwać się wyobraźni. A energia wprost ją przy tym roznosi, nieważne, czy akurat wpada w odmęty najczarniejszej rozpaczy (zdarza się często, ale nigdy nie trwa zbyt długo), wymyśla na poczekaniu romantyczne historie, czy zaprzyjaźnia się z pewnym lisem. Nudzić się przy niej nie sposób w żadnym przypadku.
Nieco gorzej ma się sprawa, gdy trzeba porzucić główną bohaterkę. Rozbudowany wątek Gilberta i jego nowego towarzysza, stworzonego specjalnie na potrzeby serialu Sebastiana (Dalmar Abuzeid), wypada różnie, cierpiąc przede wszystkim ze względu na uproszczenia. Czasem aż się prosi, by nieco go przyhamować, choćby po to, by pozwolić widzom na lepsze poznanie nowego bohatera. Nie oczekuję od, było nie było, młodzieżowego serialu nie wiadomo jak skomplikowanych portretów psychologicznych, jednak czasem spiesząc się, można wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Nie jest więc 2. sezon "Ani, nie Anny" doskonały – wchodząc w spoilerowe szczegóły, można by spokojnie wymienić jeszcze kilka rzeczy, które nie do końca się udały. Nie zmieniają one jednak obrazu całości, którą uważam za jedną z najbardziej udanych adaptacji klasycznej literatury, jakie widziałem. Wciągającą bez względu na to, ile macie lat, zabawną, poruszającą, przepięknie zrealizowaną i mającą do powiedzenia niemal równie dużo, co jej tytułowa bohaterka. A że nietrzymającą się wiernie oryginałowi? "Zmiana nie jest zła. To po prostu coś nowego" – pada w serialu. Lepiej się tego nie da ująć.
Premiera 2. sezonu serialu "Ania, nie Anna" w Netfliksie 6 lipca.