Emmy 2018: Nasze nominacje dla seriali komediowych
Redakcja
5 lipca 2018, 22:02
"The Good Place" (Fot. NBC)
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a my podajemy kolejne typy. Z seriali komediowych doceniliśmy m.in. "Atlantę", "GLOW" i "The Good Place". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a my podajemy kolejne typy. Z seriali komediowych doceniliśmy m.in. "Atlantę", "GLOW" i "The Good Place". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
"Barry"
Antybohater w stylu Dextera w absurdalnej komedii? Bill Hader udowodnił, że nie tylko się da, ale wręcz można z tego zrobić wielki mały serial. "Barry" to jedna z dziwniejszych rzeczy, z jakimi mieliśmy w tym roku do czynienia – komediowa historia byłego żołnierza marines, obecnie podrzędnego płatnego zabójcy z Midwestu, który przyjeżdża do Los Angeles, razem ze swoją depresją, PTSD, kryzysem egzystencjalnym, nazwijcie, jak chcecie. Przypadkiem trafia na lekcję aktorstwa, poznaje dziewczynę i… próbuje zacząć nowe życie.
A jednocześnie stare życie cały czas nie chce go opuścić – nieważne, jak bardzo chce to porzucić, koniec końców i tak "musi" znów kogoś zabić, ląduje w samym środku odjechanej akcji z przerysowanymi gangsterami albo robi coś jeszcze gorszego, żeby tylko przetrwać i mieć to wreszcie za sobą. "Barry" to jedna z najbardziej nietypowych rozpraw na temat człowieczeństwa, jakie kiedykolwiek gościły na jakichkolwiek ekranach; historia, w której jest miejsce na groteskę, makabrę, satyrę, pulp, absurd, cytowanie Szekspira i zaskakująco dużo dramatu egzystencjalnego.
A przede wszystkim jest tu Barry – zabójca o twarzy Billa Hadera, który bardzo chciałby znów być człowiekiem i którego bardzo chce się za te starania polubić i kibicować mu, i życzyć jak najlepiej. A on ani myśli nam to ułatwiać. Dawno nie było tak nietypowej komedii i dawno nie było w żadnej komedii tak skomplikowanej pod względem moralnym postaci. [Marta Wawrzyn]
"Atlanta"
"Atlanta" była wśród nominowanych rok temu, ale musiała obejść się smakiem, przegrywając z "Veepem". Tym razem serial HBO ma przerwę i całkiem możliwe, że to właśnie Donald Glover i spółka na tym skorzystają – w pełni zasłużenie, bo w 2. sezonie przeszli samych siebie, dając nam produkcję wyjątkową pod każdym względem.
Wprawdzie "Atlanta" od samego początku urzekała oryginalnością na tle komediowej konkurencji, ale jej opatrzona podtytułem "Robbin' Season" kontynuacja podniosła poprzeczkę jeszcze wyżej. Często surrealistyczna historia Earna, Ala, Dariusa i Van przybierała tak niecodzienne kształty, że praktycznie co tydzień dostawaliśmy kompletnie inny serial. Bawiąc się stylem, gatunkami i konwencjami twórcy potrafili jednocześnie wpleść w nie celne komentarze i obserwacje na temat rzeczywistości, a także całą masę emocji.
Różnego rodzaju, bo w "Atlancie" świetnie sprawdzał się zarówno wątek kuzynowsko-menedżerskiej relacji Earna z Alem, jak i problemy tego pierwszego w związku z Val. Kapitalnie oglądało się 'Paper Boia' poznającego na własnej skórze blaski i cienie sławy, a także Dariusa uwięzionego w domu rodem z groteskowego horroru ("Teddy Perkins" zasługuje zresztą na osobne wyróżnienie, bo to odcinek wprost genialny). Była też przedziwna wyprawa na kampus, wizyta u niesamowicie irytującego fryzjera, karnawał w niemieckim stylu, aligator i spinający to wszystko złoty pistolet.
"Atlanta" wykracza daleko poza granice zwykłej komedii, ale że Akademia Telewizyjna póki co nie wymyśliła oddzielnej kategorii dla takich cudów, musi rywalizować z całą resztą. Oby skutecznie. [Mateusz Piesowicz]
"Better Things"
Serial Pameli Adlon, który oberwał rykoszetem po seksaferze z Louisem C.K. Pytanie, czy jego twórczyni wiedziała o poczynaniach swojego współpracownika i przyjaciela, pozostaje bez odpowiedzi, ale koniec końców szkoda by mi było, gdyby "Better Things" na tym ucierpiało. Wszystko dlatego, że to rzecz absolutnie wyjątkowa – zwykłe życie przemienione w wypełnioną cudownymi drobiazgami perełkę.
Sam (czyli serialowe alter ego Pameli), jej trzy charakterne córki i czasem trudna do zniesienia matka wypełniają ekran energią, jakiej nie ma nigdzie indziej. Historie z życia wzięte niemal w każdym odcinku okazują się czymś świeżym, nietypowym i zaskakującym pod każdym względem; wątki rodzinne zamieniane są w prawdziwą sztukę, a proste emocje przekazywane są w bardziej kreatywny sposób niż gdziekolwiek indziej.
Nie ma tu miejsca na banał ani nudę, choć "na papierze" to kolejny komediodramat o życiu takim jak nasze. Różnicę robi pomysłowa forma, dobrze napisane dialogi ze sporą dawką nienachalnie podanych życiowych mądrości i żywiołowość obsady, która na ekranie dosłownie przemienia się w niepoukładaną rodzinę złożoną z samych kobiet. [Marta Wawrzyn]
"The Good Place"
Wciąż nie mieści nam się w głowach, jakim sposobem Akademia Telewizyjna mogła kompletnie pominąć "The Good Place" w komediowych nominacjach w zeszłym roku. Powtórzenie tego błędu byłoby czymś pomiędzy zwykłą zbrodnią, a czystą niekompetencją, więc mamy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Zwłaszcza że serial NBC w 2. sezonie przebił samego siebie.
Udowadniając, że istnieje życie po zwalającym z nóg twiście, serial Michaela Schura podążał tyloma niezwykłymi ścieżkami, że trudno je wszystkie zliczyć. Fundując nam po drodze całe mnóstwo restartów, pozostawał jedyną w swoim rodzaju produkcją, która zachwycała precyzyjnie skonstruowanym scenariuszem, niesamowitymi pomysłami, wielowymiarowymi postaciami i masą najróżniejszych atrakcji, które moglibyśmy wymieniać bez końca.
Pozostańmy przy tym, że "The Good Place" nieustannie nas zaskakiwało, w coraz większym stopniu ewoluując z sympatycznej i oryginalnej komedii, w jeden z najinteligentniejszych, najlepiej napisanych i zagranych seriali w telewizji. Angażując losami oryginalnych postaci, zamieniło ich w grupę, z którą związaliśmy się emocjonalnie, z całego serca kibicując im w próbach zostania lepszymi ludźmi (lub demonami).
Bawiło przy tym pierwszorzędnie, nieustannie przesuwając granice kolorowego absurdu i pokazując, że wyobraźnia jego twórcy nie ma żadnych ograniczeń. Podobnie jak całe "The Good Place". [Mateusz Piesowicz]
"GLOW"
To zdanie powtarzamy ostatnio często w przypadku różnych komedii i komediodramatów, ale co zrobić, kiedy to po prostu prawda: "GLOW" to najbardziej nietypowa, pomysłowa i inteligentna rzecz na świecie. Kiczowaty program z lat 80., w którym byłe aktorki, tancerki, striptizerki itp., itd. udawały wrestlerki i toczyły pojedynki ku uciesze męskiej publiki, Netflix zamienił w czyste złoto, udowadniając, że brokat, spandex i girl power nie muszą się wzajemnie wykluczać.
Fantastyczna kobieca obsada (plus Marc Maron) niczego się nie boi – na ekranie nie brakuje zarówno wyreżyserowanych wygibasów na ringu, jak i mocnych, po brzegi wypełnionych emocjami historii osobistych. Oglądamy bowiem, jak grupka kobiet, których przez lata nikt nigdzie nie chciał, wraz z upadłym reżyserem kina klasy B, odzyskuje pewność siebie i wiarę we własne możliwości, tworząc szalone widowisko, jakiego jeszcze nie było.
"GLOW" wygląda i brzmi świetnie, potrafi rozśmieszać i zaskakiwać absurdalnymi pomysłami, ale przede wszystkim ma coś do powiedzenia i kreuje postacie, z którymi chce się spędzać czas (na czele z Ruth i Debbie, granymi przez Alison Brie i Betty Gilpin). Obalanie stereotypów i zamienianie ich bez popadania w banał w przesłanie, które daje siłę, to wielka sztuka. Serial Netfliksa robi to i dużo, dużo więcej, nie pozwalając oderwać się od ekranu. [Marta Wawrzyn]
"One Day at a Time"
Z jednej strony najbardziej "zwykła" komedia wśród naszych nominowanych, z drugiej potrafiąca tę zwykłość odświeżyć, podać w atrakcyjnej formie i udowodnić, że w telewizji jak najbardziej jest jeszcze miejsce na tradycyjne sitcomy. O ile tylko ma się na nie pomysł. Twórcy "One Day at a Time" zdecydowanie go mają i potwierdzili to już po raz drugi z rzędu – ze skutkiem nawet lepszym niż poprzednio.
Perypetie kubańsko-amerykańskiej rodziny stały się w 2. sezonie jeszcze dojrzalsze i zabawniejsze, nie tracąc przy tym żadnej z już znanych zalet. Wyraziste postaci, znakomite kreacje Justiny Machado i Rity Moreno, a do tego familijne ciepło i przyciągające do ekranu niczym magnes emocje, wciąż robiły swoje. Podobnie jak skuteczne łączenie klasycznej komedii z powagą poruszanych tematów. Serial Netfliksa pokazał, że jedno nie wyklucza drugiego, zapewniając świetną, ale bynajmniej nie bezmyślną rozrywkę.
Co więcej, "One Day at a Time" przedstawiało różnego rodzaju problemy w wielowymiarowy i przemyślany sposób, do każdego podchodząc z ogromnym wyczuciem. Kwestie tożsamości, obywatelstwa, rasizmu, homofobii, depresji i innych stanowiły tu integralną część całości, pozwalając nam jeszcze lepiej zrozumieć i zżyć się z bohaterami. Tym łatwiej było przeżywać ich sukcesy i dramaty, a gdy serial skręcał w bardziej sentymentalne rejony, podążać za nim bez wahania, odkrywając po drodze, że Alvarezowie stali się kolejną serialową rodziną, bez której nie wyobrażamy sobie życia. [Mateusz Piesowicz]
"The Marvelous Mrs. Maisel"
Podczas rozdania Złotych Globów "The Marvelous Mrs. Maisel" zgarnęła w kategoriach komediowych niemal wszystko – nagrodę dostał zarówno serial, jak i Rachel Brosnahan (dla najlepszej aktorki komediowej). I nie zdziwimy się ani trochę, jeśli ten sukces zostanie powtórzony podczas rozdania Emmy, bo urokowi tego serialu po prostu trudno się oprzeć.
"The Marvelous Mrs. Maisel" to historia mieszkającej na Manhattanie młodej matki i "żony idealnej" z lat 50., która, po tym jak zostaje zdradzona przez męża, zaczyna wylewać frustracje na scenie w klubie komediowym. Zupełnie przypadkiem rozpoczyna karierę komiczki stand-upowej i na przekór wszystkim i wszystkiemu postanawia ją kontynuować. Tak rozpoczyna się coś absolutnie niezwykłego – pełna życia, energii i humoru opowieść o kobiecie, która zrzuca społeczny gorset i wybiera życie po swojemu, choć cały świat najchętniej by jej w tym przeszkodził.
A że wciela się w nią fantastyczna Brosnahan, która nie tylko świetnie się czuje w klimatach retro, ale też nie ma problemu z szalonymi dialogami napisanymi przez Amy Sherman-Palladino, otrzymujemy rzecz piękną i najbardziej naturalną na świecie. "The Marvelous Mrs. Maisel" to komediowa petarda i bajeczny dramat kostiumowy w jednym. Klimat, muzyka, kostiumy, scenografia – wszystko tu jest najwyższej klasy i służy do budowania barwnego, żywego świata. Mamy nadzieję, że Akademia Telewizyjna doceni nowy serial twórczyni "Gilmore Girls". [Marta Wawrzyn]