Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
24 czerwca 2018, 22:02
"The Affair" (Fot. Showtime)
To już ostatnie hity i kity przed wakacyjną przerwą. Podsumowania tygodnia wrócą pod koniec września, a tymczasem chwalimy m.in. "Opowieść podręcznej" i "The Affair", zaś ganimy dwie serialowe nowości.
To już ostatnie hity i kity przed wakacyjną przerwą. Podsumowania tygodnia wrócą pod koniec września, a tymczasem chwalimy m.in. "Opowieść podręcznej" i "The Affair", zaś ganimy dwie serialowe nowości.
HIT TYGODNIA: Ostatnia ceremonia i słodko-gorzkie spotkanie w "Opowieści podręcznej"
"The Last Ceremony" to kolejny mocny odcinek 2. sezonu "Opowieści podręcznej" – mocny i jednocześnie przełomowy, bo po dramatycznej końcówce powrotu do status quo raczej już nie będzie. Byliśmy świadkami ostatniej ceremonii w domu Waterfordów – ceremonii wyjątkowo koszmarnej, ponieważ będąca w zaawansowanej ciąży June broniła się jak mogła przed gwałtem, Serena brutalnie ją trzymała, a Fred wyżywał się w każdym możliwym sensie. To była okrutna kara ze strony komendanta i jego małżonki za wszystkie prawdziwe i wyimaginowane szkody, jakie im wyrządziła podręczna.
A potem zaskoczenie – Fred okazał się jednak człowiekiem i po tym koszmarnym akcie załatwił June krótkie spotkanie z małą Hanną, która, jak się okazało, ma nowych rodziców i nie rozumie, jak mama z tatą mogli ją tak po prostu zostawić. Twórcy serialu powiedzieli, że spotkanie nie przypadkiem potoczyło się tak, a nie inaczej – najpierw córka wręcz uciekła przed matką, potem ją oskarżyła o zostawienie, a na końcu padły sobie w ramiona i nie były w stanie się rozstać. Jest to oparte na prawdziwych historiach rozdzielonych rodzin. Scena została napisana z ogromnym wyczuciem, ale fakt, że na ekranie została zamieniona w emocjonalną bombę zawdzięczamy Elisabeth Moss i Jordanie Blake, które zagrały jak z nut.
I na tym nie koniec atrakcji, bo spotkanie skończyło się w dramatyczny sposób. June została sama na pustkowiu, lada chwila zacznie rodzić i właściwie niczego nie da się przewidzieć, poza tym że wydarzenia przyspieszą, bo finał coraz bliżej. "Opowieść podręcznej" potwierdza w tym sezonie swój status jednego z najlepszych obecnie seriali – i wszystko wskazuje na to, że tak będzie do samego końca. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Z piekła do nieba, czyli finałowy "Brockmire"
2. sezon jednej z naszych ulubionych zeszłorocznych komedii nie był równy. Fenomenalnym odcinkom (jak te z pogrzebem ojca Jima czy z wizytą Jules w Nowym Orleanie) towarzyszyły takie, które już wyleciały nam z pamięci. Równocześnie jednak trzeba przyznać twórcom serialu, że mieli plan i dobrze go zrealizowali, a dowodem na to jest zaskakujący finał tej serii.
Pierwsze minuty "In the Cellar" to totalny pogrążanie się głównego bohatera. Dostaliśmy świetnie zrobiony montaż ekscesów Jima z Elle (fantastyczna Carrie Preston) prowadzący do gry w rosyjską ruletkę, a stamtąd prosto do szpitala, w którym Brockmire nie tylko tańczy pod wpływem narkotyków, ale i odkrywa wreszcie motywację, by wyjść na prostą.
Kolejne sceny toczące się rok później to spore zaskoczenie. Właściwie można się było zastanawiać, czy Jima i widzów nie czeka jakieś przykre przebudzenie ze snu, w którym nałóg został póki co pokonany, Charles i Jules wrócili, by wspierać Jima, a na dodatek pojawiła się oferta świetnej pracy. Ten natłok drugich szans, słusznie wzruszający Brockmire'a, okazał się jednak prawdą. I może warto zawiesić tu na chwilę niedowierzanie i zamiast powątpiewać ucieszyć się, że jedna z najlepszych par serialowych ostatnich lat znów ze sobą rozmawia, a do tego wyrusza razem w kolejną podróż.
Ta seria zupełnie wywróciła obraz "Brockmire'a", który znaliśmy z poprzedniego sezonu. Wkradło się przy tym wprawdzie nieco chaosu, niektóre wątki wypadły słabiej. A jednak ostatecznie wszystko doprowadziło do szczęśliwego zakończenia, upadek okazał się drogą do znalezienia ratunku i całkowitej zmiany dotychczasowego życia Jima. Zmiany w co? Przekonamy się w kolejnych dwóch już zamówionych seriach. [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: "The Affair" wraca i znów oferuje rodzinne emocje
Ten hit jest może trochę na wyrost i wynika w jakimś stopniu z pustek w ramówce – ale też faktem jest, że premiera 4. sezonu "The Affair" daje duże powody do optymizmu. I jest najlepszym odcinkiem tego serialu od czasów 2. sezonu, bo nikt tu nie próbuje przeskoczyć rekina ani wplątać nas w hece rodem z "Dynastii" – to prosta rodzinna historia, w której centrum znajduje się dwoje osób z bagażem i po przejściach.
Noah dorósł do tego, aby chcieć być bliżej swoich dzieci, problem w tym, że okoliczności są lekko niefortunne. Helen z Vikiem przeprowadzili się do Los Angeles, zabierając ze sobą Stacey i Trevora, więc cóż mógł zrobić ich ojciec? Pojechał za nimi, pogłębiając emocjonalny chaos, który teraz wykańcza psychicznie nie tylko jego samego i jego byłą żonę, ale także Vika i w jakimś stopniu pewnie dzieciaki.
Frustrujące problemy Sollowayów oraz kolejne dowody na to, jak różnie widzimy te same wydarzenia i jak nieobiektywnymi jesteśmy świadkami własnego losu, zdominowały ten odcinek. I świetnie, bo to zawsze było siłą "The Affair". A oprócz tego dostaliśmy także nową tajemnicę – kim jest kobieta, która zniknęła w Montauk i czy to musi być Alison? – która będzie nas trzymać przed ekranem. "The Affair" ma szansę zrehabilitować się w tym sezonie i mamy nadzieję, że z niej skorzysta. [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: "Yellowstone", czyli nudy w pięknej scenerii
Współczesny western z Kevinem Costnerem na czele świetnej obsady i z Taylorem Sheridanem ("Aż do piekła") za sterami zapowiadał się na jedną z lepszych premier tego lata. Póki co jest tylko najdłuższą, a jeśli dalej utrzyma poziom z półtoragodzinnego pilota, to wkrótce dorobi się znacznie gorszych określeń.
Historia Johna Duttona (Costner), właściciela największego amerykańskiego rancza, na którego ziemię dybią deweloperzy z jednej strony i indiański rezerwat z drugiej, to póki co nudna i wypełniona kliszami opowieść, w której emocje i napięcie zastąpiono ładnymi widokami. Tych nie brakuje, bo twórcy świetnie uchwycili surowe piękno Utah i Montany, jednak wszystko powinno mieć swoje granice. A przede wszystkim powinno być podporządkowane wciągającej fabule, nie na odwrót.
Tymczasem oglądając "Yellowstone", można było odnieść wrażenie, że przy krajobrazach i kolejnych westernowych scenkach obyczajowych, sama historia odgrywa marginalną rolę – jest, bo być musi. Niby są konflikty i ich krwawe konsekwencje, ale ani to angażujące, ani interesujące. Bohaterów nie brakuje (w role dzieci Duttona wcielają się Luke Grimes, Kelly Reilly, Wes Bentley i Dave Annable), ale praktycznie wszyscy są chodzącymi stereotypami. Treści w całym odcinku tyle, co kot napłakał, a życia jeszcze mniej.
Serial Paramount Network wyglądał w zwiastunach na opowieść o ludziach twardych i bezlitosnych jak ziemia, na której żyją – nawet ich trzeba jednak przedstawić w sposób choć trochę wykraczający poza banały. A o tym w "Yellowstone" nikt nawet nie pomyślał. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: Perfidny recykling w "Take Two"
Obszerniej nad nowym serialem Andrew W. Marlowe'a i Terri Eddy Miller znęcałam się już w recenzji, ale nie ma powodu, by oszczędzać go i przy okazji cotygodniowych hitów i kitów. Twórcy "Take Two" nie okazali szacunku widzom, nie zasłużyli więc na taryfę ulgową. Przede wszystkim, kopiując swój hit, czyli "Castle'a", uznali najwyraźniej, że sam sentyment do tamtej historii wystarczy, żeby odbiorcy kupili także jej słabiutką podróbkę. Nie, nie wystarczy.
Rachel Bilson, pełna pozytywnej energii aktorka, marnuje się tu w roli Sam, która po skandalu i odwyku obserwuje pracę prywatnego detektywa, żeby dobrze wypaść w nowym filmie. Rzeczony detektyw, Eddie, grany przez drewnianego Eddie'ego Cibriana, oczywiście jest sceptyczny wobec tego pomysłu, ale z czasem – też oczywiście – ujawnia się jako fan serialu, w którym grała wcześniej Sam. Rzecz jasna para okazuje się skuteczna w wymierzaniu sprawiedliwości i na jednym śledztwie się nie skończy.
Słowem: "Castle" z odwróceniem ról płciowych. Tyle że w "Take Two" nie ma tej lekkości, tego uroku, który przyciągnął fanów Ricka i Kate co tydzień przez całe lata (mnie przez 6 sezonów, czyli całkiem długo). Tempo rzekomo błyskotliwych dialogów co jakiś czas się gubi, chemii między potencjalną parą jak na lekarstwo, sprawa kryminalna absurdalna. Zamiast przyjemnego serialu na lato dostajemy stek banałów. Nie broni się nawet wabik w postaci "zejdą się czy nie?", bo zachęcająco brzmi raczej zejście Sam i Eddie'ego z ekranu niż ich ewentualny romans.
Zapowiedzi nowej produkcji twórców "Castle'a" kusiły. Ładni ludzie w głównych rolach, sprawdzona formuła i nadzieja, że po dłuższej przerwie będzie kogo shipować (bo najbliżej mi do tego ostatnio w "Brockmire", a to jednak nieco inny typ serialu)… Nic z tego. [Kamila Czaja]