Nowe problemy i nowe tajemnice w "The Affair" – recenzja premiery 4. sezonu
Marta Wawrzyn
18 czerwca 2018, 20:02
"The Affair" (Fot. Showtime)
Przed nami już 4. sezon opowieści o romansie, który zmienił życie czwórki osób, i jego daleko idących skutkach. Sprawdzamy, jak wypada powrót "The Affair". Uwaga na spoilery.
Przed nami już 4. sezon opowieści o romansie, który zmienił życie czwórki osób, i jego daleko idących skutkach. Sprawdzamy, jak wypada powrót "The Affair". Uwaga na spoilery.
Dawno, dawno temu chwaliliśmy "The Affair" za interesującą formę, polegającą na prezentowaniu tych samych wydarzeń z różnych perspektyw, i drobiazgowe portrety psychologiczne bohaterów, którzy byli zupełnie zwyczajnymi ludźmi, ludźmi takimi jak my. W 2. sezonie serial niebezpiecznie zaczął skręcać w kierunku nie tyle nawet melodramatu, ile opery mydlanej, a w 3. sezonie twórcy przestali już się krępować. Wątki rodem z "Mody na sukces" zdominowały "The Affair", a o subtelnościach i porządnej psychologii postaci można było zapomnieć.
Jak wypadnie na tym tle 4. sezon? No cóż, na razie nie wiemy na ten temat zbyt wiele, bo za nami zaledwie godzina, w czasie której zaprezentowano nowe początki Noaha (Dominic West) i Helen (Maura Tierney) w Los Angeles. Godzina poprawna, nieszczególnie zapadająca w pamięć i wprowadzająca nas z jednej strony w szczegóły nowej sytuacji dwójki ludzi, których rozdzielił tytułowy romans, a z drugiej, oferująca nie jedną, a dwie tajemnice. Przy czym ta druga, czyli co się stało z Vikiem (Omar Metwally), zapewne bardzo szybko się rozwiąże.
Helen i Vik przeprowadzili się na Zachodnie Wybrzeże, bo – jak pewnie pamiętacie – on dostał lepszą pracę. A Noah, którego ostatnio widzieliśmy, jak zakończył swoją paryską przygodę, pojechał za nimi, po to aby – jak sam sobie tłumaczy – być bliżej dwójki najmłodszych dzieci, Trevora i Stacey. Efektem jest jeden wielki bałagan, który wykańcza psychicznie i jego, i Helen – przy czym każde widzi sprawy zupełnie inaczej, do czego "The Affair" zdążyło już nas przyzwyczaić.
Z dwóch zaprezentowanych perspektyw lepiej wypada Helen, bo to, co się z nią dzieje, jest bardziej nieoczywiste. Jej życie w nowym, absolutnie bajecznym domu wygląda na idealne (przynajmniej dopóki nie poznajemy wyjątkowo cudownej teściowej), ale z jakiegoś powodu Helen ma napady lęku i ciągle jej się wydaje, że wydarzy się jakaś katastrofa. Kwadrans terapii z Michaelem Grossem ("Family Ties") i można sądzić, że sprawa rozwiązana: winny wszystkiemu jest Noah, którego ona najchętniej pozbyłaby się ze swojego życia. Już, już wydaje się, że wszystko będzie dobrze i wtedy zdarza się prawdziwy dramat.
Nie wiemy w tym momencie, co się stało z Vikiem w końcówce odcinka. Chudnięcie i omdlenie może sugerować poważną chorobę, np. cukrzycę, ale równie dobrze rozmiary tragedii mogą być jeszcze większe. Idealne życie Helen tak czy siak właśnie się skończyło, a za tydzień prawdopodobnie nawet nie dowiemy się, co dokładnie się wydarzyło, bo będziemy spędzać czas z Alison i Cole'em.
Pół godziny z Helen to także rzut oka na sąsiadkę jej i Vika, Sierrę (Emily Browning z "American Gods"), której zaproszenie na kozią jogę brzmi wystarczająco dziwnie, żebym chciała to zobaczyć, oraz szkołę Trevora, którego nauczycielka w bardzo bezpośredni sposób zapewniła rodziców, że wszyscy tutaj akceptują jego potencjalny romans z chłopcem o imieniu Brooklyn.
Wojna o Trevora, jego szkołę i o to, czy jest czy nie jest gejem, zajmuje dużą część odcinka, pokazując, jak bardzo Noah i Helen mają siebie dość i nie są w stanie się ze sobą komunikować. Nowa sytuacja życiowa zwyczajnie wkurza ich oboje, żadne nie słucha drugiej strony i od razu zakłada jej nie najlepsze intencje. Nie ma mowy o normalnej rozmowie, są tylko wrzaski, które gorzej wyglądają z perspektywy Helen, ale dla obojga są tak samo wyczerpujące.
Helen z góry zakłada, że jej były mąż będzie miał problem z orientacją seksualną 14-letniego syna i on rzeczywiście ma z tym problem. Ale przyczyna jest zupełnie inna, niż myśli Helen – Noah zwyczajnie nie miał właściwie żadnego wglądu w sytuację, bo rzadko widuje syna. Dlatego widzi sprawy inaczej i wydaje mu się, że Trevor wcale gejem być nie musi. "The Affair" zawsze po mistrzowsku pokazywało, jak różnie widzimy te same wydarzenia i jak nieobiektywnymi jesteśmy świadkami własnego losu. I pod tym względem znów nie zawodzi.
Frustrujące problemy Sollowayów, które zajmują dużą część odcinka, to zdecydowanie ciekawsza sprawa niż te wszystkie cuda, które działy się z Noahem w poprzednim sezonie. Desperackie pragnienie, żeby być bliżej najmłodszych dzieciaków (które go praktycznie nie znają, bo przez większość ich dzieciństwa jego zwyczajnie nie było w ich życiu), połączone ze znajomym życiowym pogubieniem, to coś prawdziwego i namacalnego – w odróżnieniu od zeszłorocznych urojeń. Wydaje się więc, że "The Affair" robi krok w dobrym kierunku, znów stawiając na najprostsze ludzkie emocje, w których łatwo możemy zobaczyć coś znajomego.
Jest jeszcze nowa praca Noaha, który uczy w publicznej szkole, pełnej dzieciaków z problemami. Skojarzenie z Michelle Pfeiffer w "Młodych gniewnych" ewentualnie wątkiem Preza z "The Wire" prawdopodobnie nie jest niewłaściwe – Noah ma trudne początki, ale szybko zwraca uwagę na Antona (Christopher Meyer z "The Fosters"), dzieciaka, któremu może pomóc, i zapewne uprze się, żeby to zrobić. Szykuje się także tutaj romans z dyrektorką (Sanaa Lathan z "Shots Fired"), zapowiadany przez twórców przed tym sezonem. Romansować mają również Alison (Ruth Wilson) i Cole (Joshua Jackson), których na razie nie spotkaliśmy, przynajmniej nie w teraźniejszości.
Po godzinie trudno stwierdzić, czy "The Affair" wróci tego lata do dawnej formy. Na pewno małżeńskie sprawy Helen i Noaha wypadają lepiej niż większość rzeczy, które oglądaliśmy w sezonie nr 3. A to dlatego, że są czymś prawdziwym, niewydumanym i dotyczą dwójki ludzi, których losy – mimo wszystko – nas obchodzą. Serial znów wykonał dobrą robotę z prezentowaniem tych samych sytuacji z różnych perspektyw, pokazując, jak bardzo ta dwójka jest od siebie oddalona i jak trudno tam o jakikolwiek wspólny grunt. Schodzenie sobie nawzajem z drogi to najlepsze, co oni mogą uczynić.
Ale jeśli coś będzie nas trzymało przy ekranie do końca sezonu, to nie kłótnie Sollowayów o dzieci, tylko tajemnica, która otworzyła odcinek. Co się wydarzyło sześć tygodni później? Kim jest kobieta, która zniknęła i której Noah z Cole'em szukają razem w Montauk? Czy to musi być Alison czy niekoniecznie? Niby wszystko na to wskazuje, ale stuprocentowej pewności nie mamy. A nawet gdybyśmy ją mieli, wciąż pozostaje pytanie, co się stało.
"The Affair" zawsze potrafiło kusić widzów tajemnicami, których rozwiązania czasem były, a częściej niestety nie były satysfakcjonujące. I jest też takowa zagadka w tym sezonie, a wraz z nią nadzieja na wciągającą fabułę. Wydaje się, że nowej wersji koszmarnego pomysłu z 3. sezonu – kto dźgnął Noaha i czemu on sam? – nikt już nam nie zaserwuje, ale oczywiście nie wiemy tego na pewno.
Przede wszystkim jednak "The Affair" potrzebuje treści. Potrzebuje czegoś, co wypełni życie czwórki ludzi, których kiedyś połączyło i zarazem podzieliło spotkanie na plaży w Montauk. Ich desperackie próby wyrwania się z zaklętego kręgu, polegającego na pogrążaniu się w autodestrukcji i powtarzaniu w kółko tych samych błędów, to najlepsze, co serial w tym momencie ma do zaoferowania. Przynajmniej dopóki trzyma się z dala od wątków rodem z opery mydlanej. I oby tak właśnie było w tym sezonie.
Nowe odcinki 4. sezonu "The Affair" możecie oglądać w poniedziałki w serwisach ShowMax i HBO GO.