Zwyciężyć śmiechem. "Unbreakable Kimmy Schmidt" – recenzja pierwszej części 4. sezonu
Kamila Czaja
31 maja 2018, 19:03
"Unbreakable Kimmy Schmidt" (Fot. NBC)
W erze mody na ponuractwo "Unbreakable Kimmy Schmidt" nie rezygnuje z żartów, ale też nie unika mówienia o problemach społecznych. Jedna z naszych ulubionych komedii wróciła z nowym sezonem.
W erze mody na ponuractwo "Unbreakable Kimmy Schmidt" nie rezygnuje z żartów, ale też nie unika mówienia o problemach społecznych. Jedna z naszych ulubionych komedii wróciła z nowym sezonem.
Poprzednia seria "Unbreakable Kimmy Schmidt" zostawiła nas z poczuciem lekkiego niedosytu. Niby wszystko się zgadzało, bohaterowie nie stracili wigoru, a odcinki wypełniał szalony humor, ale sezon 3. dość szybko ulatywał z głowy. Trochę na zasadzie, że było bardzo przyjemnie, ale niewiele z tego wynikało. Czysta zabawa to też zaleta, jednak od Tiny Fey i Roberta Carlocka przyzwyczailiśmy się oczekiwać większych rewolucji i ostrzejszych diagnoz.
Sześcioodcinkowa pierwsza część 4. sezonu na tle zeszłorocznego stanowi udany powrót do poziomu, jakiego się po "Unbreakable Kimmy Schmidt" spodziewamy. Wprawdzie nadal chwilami miałam poczucie, że w mnogości komediowych wątków i rekwizytów serial gubi myśl przewodnią, ale twórcy szybko wyprowadzali mnie z błędu.
Zaczynamy w nowej sytuacji. Kimmy (Ellie Kemper) pracuje w start-upie z branży IT. Jacqueline (Jane Krakowski) próbuje swoich siły jako agentka gwiazd, cudownie chybiając z nawą firmy: White Talent. Titus (Tituss Burgess) walczy o aktorski sukces, ale musi poradzić sobie z uczuciami do byłego chłopaka. A Lillian (Carol Kane) znów jest sama i błąka się w życiu pozostałych bohaterów, zapewniając kolejną dawkę absurdalnego humoru. Obok powracających aktorów na drugim planie (jak Jon Hamm i Amy Sedaris) pojawiają się też kolejni, w tym Busy Philipps ("Cougar Town"), Bobby Moynihan ("Saturday Night Live") i Greg Kinnear.
A równocześnie, chociaż tyle się w życiu pokręconej, nietypowej grupy zmieniło, wchodzi się w nowy sezon bez trudu, jakby od poprzedniego minął nie rok, a maksymalnie miesiąc. Nawet narzekając na mniej zapadające w pamięć odsłony "Unbreakable Kimmy Schmidt", trzeba twórcom przyznać, że wymyślili bohaterów, jakich nie mamy w żadnym innym serialu, a do tego nietrudno tej oryginalnej gromadce kibicować.
Kolejne odcinki to jazda bez trzymanki po proszących się o wykpienie elementach dzisiejszej kultury. "Unbreakable Kimmy Schmidt" wyśmiewa więc serialowe maratony i całą modę na Netfliksa (tu: HouseFlix i cudowny "Al-Gore-rhythm"), pokazując, że nie boi się uderzyć nawet w siebie. Karykatura obejmuje popularne programy (od "Seksu w wielkim mieście" czy "Glee", przez opowieści superbohaterskie, po "Making a Murderer"). Ale dostanie się też musicalom z Broadwayu, branży IT, producentom gazowanych napojów i wydawcom książek.
Odcinki, które znalazły się w tej połowie sezonu, prezentują dość równy poziom, ale odcinek 3. – "Party Monster: Scratching the Surface" – to absolutny hit tego zestawu. Tak doskonale i z dbałością o szczegóły przeprowadzonej parodii dokumentu pozazdrościć mogą "Unbreakable Kimmy Schmidt" nawet twórcy, skądinąd bardzo dobrego, "American Vandal". Formalna maestria idzie tu w parze z istotnym wpływem na główne wątki serialu. To rzecz do wielokrotnego oglądania i już teraz mocny kandydat do zestawienia najlepszych odcinków roku.
Imponujące, jak w zaledwie sześciu odcinkach "Unbreakable Kimmy Schmidt" porusza największe społeczne problemy. Mamy tu uprzywilejowanie białych, molestowanie w miejscu pracy (przy czym akurat ten wątek budzi we mnie mieszane uczucia, które trudno wyjaśnić bez spoilerowania) i krytykę antyfemiznimu. A wszystko z ogromnym humorem i celowym przerysowaniem, co pozwala wyostrzyć przekaz, ale nie popaść przy tym w dydaktyczny ton.
Nawet walka z seksizmem, chociaż w tym sezonie mocniej przeniesiona na pierwszy plan i częściej wyrażana wprost, jest tu inna niż w większości produkcji o takim nastawieniu. To zawsze był serial o kobiecej sile (wystarczy wsłuchać się w nieznośnie wpadającą w ucho piosenkę z czołówki), ale teraz Kimmy i Jacqueline naprawdę idą na wojnę z manipulantami, którzy lekceważą i tłamszą kobiety. Ta walka płci zostaje jednak pokazana w stylu "Unbreakable Kimmy Schmidt", czyli bardzo komediowo.
Pytanie, czy w dzisiejszej Ameryce, Ameryce Trumpa, idea tolerancji i równości może w ogóle wygrać, to ostatnio stały wątek kilku chwalonych przez nas seriali, że wspomnę tylko "Dear White People" i "The Good Fight", a przewrotny feminizm kojarzyć można choćby z "Crazy Ex-Girlfriend". Jednak "Unbreakable Kimmy Schmidt" wyróżnia się optymizmem i brakiem cynizmu, a więc cechami swojej głównej bohaterki. Produkcja Fey i Carlocka, diagnozując dyskryminację, nie składa broni, a Kimmy nie rezygnuje z zarażania świata uśmiechem.
W nowej serii bohaterka wprawdzie znów trochę dorasta, gdy zamiast uciekać od rzeczywistości musi się z nią zmierzyć. Ostatecznie jednak zawsze znajduje sposoby, by pomóc innym i sobie samej. Widzi nadzieję w kolejnych generacjach, nie ustaje w walce, nawet jeśli chwilami wydaje się, że nie ma żadnych szans wobec przeważających sił przeciwników. Twórcy "Unbreakable Kimmy Schmidt" wprost negują bajki spod znaku Disneya, ale sami też chcą dać nam pozytywną historię – tylko taką na dzisiejsze czasy, kiedy "długo i szczęśliwie" to niekoniecznie ślub potulnej dziewczyny z dominującym księciem.
A to wszystko wśród tylu świetnych żartów, że jeden seans serialu nie pozwala wyłapać pewnie nawet połowy z nich. Scenariusz jest tak błyskotliwy, że trzeba by obejrzeć nowe odcinki kilkakrotnie, by odkryć wszystkie nawiązania, zrozumieć liczne aluzje, zauważyć rekwizyty i docenić kunszt aktorów. Dialogi i akcja zmieniają się tak szybko, że łatwo przeoczyć genialne epizody ogrywane przez Titusa w odcinku 3. albo fantastyczny żart o zamachu na World Trade Center w odcinku 6. I aż się boję pomyśleć, ile perełek przegapiłam.
Chwilami serial staje się chyba ofiarą własnej wspaniałości, bo po prostu nie da się dostrzec, a tym bardziej odpowiednio docenić każdej zabawnej sceny. Szkoda, że nie dostaliśmy od razu całego sezonu. I to szkoda nie tylko ze względu na zapowiedzianą finałem tej części intrygę, ale i dlatego, że za parę miesięcy możemy już nie pamiętać niektórych powracających gagów, przez co nie docenimy do końca kunsztu serialu.
Opowieść o Kimmy i jej przyjaciołach nie jest może najbardziej wpływowym serialem naszych czasów. To nie "Opowieść podręcznej" czy "Dziewczyny". Za to wśród powszechnie nagradzanych mrocznych dramatów i modnych komedii, które tak naprawdę są raczej depresyjne niż śmieszne, "Unbreakable Kimmy Schmidt" to serial klasycznie zabawny. Może nawet najzabawniejszy z obecnie emitowanych. Co nie znaczy, że płytki.
Wszystkie odcinki "Unbreakable Kimmy Schmidt" dostępne są na Netfliksie.