Serialowa alternatywa: "Borderliner", czyli raz jeszcze kryminalna Skandynawia
Mateusz Piesowicz
23 maja 2018, 22:02
"Borderliner" (Fot. TV 2)
Czy każdy skandynawski kryminał musi być perłą w gatunku? Niekoniecznie, bo jak udowadnia norweski "Borderliner", nawet średnie produkcje tego typu potrafią przykuć do ekranu.
Czy każdy skandynawski kryminał musi być perłą w gatunku? Niekoniecznie, bo jak udowadnia norweski "Borderliner", nawet średnie produkcje tego typu potrafią przykuć do ekranu.
W największym skrócie "Borderliner" (w oryginale "Grenseland", co oznacza "pogranicze") to historia stróża prawa, który tuszuje ślady zbrodni, chcąc chronić własną rodzinę. Teoretycznie powinniśmy więc dostać niejednoznaczną produkcję kryminalno-obyczajową, w której poczucie obowiązku konfrontuje się z uczuciami wobec najbliższych, stawiając bohatera wobec nierozwiązywalnych dylematów. Tych w serialu pojawia się sporo, aczkolwiek twórcy stawiają znacznie większy nacisk na czysto sensacyjny wymiar opowieści.
Może to i lepiej, bo dzięki temu fabuła nie wlecze się niemiłosiernie przez trwające całą wieczność odcinki, lecz całkiem zgrabnie zamyka się w ośmiu standardowej długości odsłonach, które da się pochłonąć w dwa wieczory. I będzie to czas spędzony na tyle przyjemnie, na ile obniżycie wcześniej poprzeczkę oczekiwań, bo nie ma co się oszukiwać – "Borderliner" arcydziełem nie jest. Ale jeśli dacie mu szansę, okaże się solidnie zrobionym kryminałem, który potrafi wciągnąć, a może nawet w którymś momencie Was zaskoczy.
Historia skupia się na Nikolaiu Andreassenie (Tobias Santelmann, którego możecie kojarzyć z "Marcelli" lub "Upadku królestwa"), detektywie z Oslo, który zostaje kluczowym świadkiem w procesie jednego ze swoich kolegów. Zeznawanie przeciwko innemu policjantowi popularności mu nie przynosi, więc chcąc uciec od zgiełku, bohater wraca w rodzinne strony, do niewielkiego miasteczka w pobliżu norwesko-szwedzkiej granicy. Pech chce, że wpada w sam środek jeszcze większej zawieruchy, gdy to, co wygląda na samobójstwo jednego z miejscowych, okazuje się morderstwem, w które zamieszany jest jego brat – Lars (Benjamin Helstad) – żeby było zabawniej, również stróż prawa.
Kompas moralny Nikolaia zostaje więc wystawiony na poważną próbę, a pytanie czy kryć brata, czy dopełnić swoich obowiązków, będzie mu ciążyć coraz bardziej w miarę odkrywania kolejnych okoliczności. Wyrzuty sumienia to jednak nie wszystko, czemu będzie musiał stawić czoło. Równie dużym problemem okaże się Anniken (Ellen Dorrit Petersen), współprowadząca śledztwo pani detektyw, uważnie patrząca na ręce swojego towarzysza. Oczywiście nie nazbyt uważnie, inaczej nie byłoby z tego nawet dwugodzinnej historii, z czym jednak twórcy chwilami nieco przeginają, każąc nam mocno zwątpić w umiejętności śledcze bohaterki.
Da się jednak przymknąć na to oko, bo w gruncie rzeczy nie o nią chodzi, lecz o sposób, w jaki Nikolai coraz bardziej zaciera granicę między dobrem a złem, w końcu samemu mając wątpliwości, czy aby na pewno znalazł się po właściwej stronie. Jeden wybór zapoczątkowuje istny efekt domina i to, co najpierw mogło wydawać się usprawiedliwione, szybko zaczyna mu się wymykać spod kontroli. Obserwowanie, jak wije się, próbując wybrnąć z kolejnych podbramkowych sytuacji, sprawia sporo satysfakcji przede wszystkim ze względu na Santelmanna, wyciągającego maksimum ze swojej roli. Tuszuje tym niedostatki scenariusza, który niekiedy zbliża się niebezpiecznie do kompletnego absurdu.
Ostatecznie jednak "Borderliner" unika osunięcia się w głupotę, choć jak przystało na porządny kryminał, wątki mnożą się w błyskawicznym tempie. Małe śledztwo wkrótce rozrasta się więc do znacznie większych rozmiarów, w tle pojawiają się narkotyki i historie z przeszłości, a Nikolai odkrywa nieciekawe fakty zarówno o swoim rodzinnym miasteczku, jak i ludziach, których myślał, że dobrze zna. W nieco ambitniejszej produkcji clou programu byłaby z pewnością jego relacja z bratem, ale jak już wspominałem – prawdopodobnie dobrze się stało, że rozterki bohaterów ograniczono w scenariuszu do minimum. Tu zdecydowanie mamy bowiem do czynienia z serialem, w którym przekazywanie emocji wychodzi znacznie lepiej bez słów, niż ich nadmiarem.
Sprawia to rzecz jasna, że "Borderliner" nie przeskakuje pewnego poziomu, mając znacznie bliżej do seriali typu "Dicte" czy "Midnight Sun", niż do "Mostu nad Sundem". Ja jednak nie zamierzam wybrzydzać i wiem, że miłośnicy kryminalnych historii rodem ze Skandynawii uczynią podobnie. W tym przypadku naprawdę nie powinni się rozczarować, nawet pomimo tego, że twórcy w nieco za dużym stopniu utożsamiają nieoczywistą fabułę ze zwrotami akcji. Lepsze wszak to, niż rozwleczona do granic ludzkiej wytrzymałości nuda.
Zwłaszcza że twórcy wynagradzają nam niedostatki na innych polach. Chociażby klimatem, z którym trafiają już w dziesiątkę, tworząc nordic noir jak się patrzy. Są depresyjnie ponure i zarazem piękne norweskie lasy. Są zatopione w szarościach, cieniach i mgle chłodne ulice. Są na pozór prości ludzie, skrywający całe mnóstwo sekretów. Są wreszcie zawiłe relacje między nimi, czasem przybierające dramatyczny obrót, a niekiedy uderzające w lekko humorystyczny ton (gdy homoseksualny bohater stara się kiepsko udawać, że nie zauważa zainteresowania koleżanki).
Dodajcie do tego szczyptę napięcia i historię na tyle intrygującą, że trudno się od niej oderwać przed poznaniem całej prawdy, a otrzymacie jeszcze jeden co najmniej przyzwoity kryminał rodem z Północy. Złotymi zgłoskami w historii telewizji się nie zapisze, ale starcie z amerykańską konkurencją wciąż wygrywa bez większych problemów.
Serial "Borderliner" można oglądać w Netfliksie.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie zapraszamy na "A Very English Scandal" – miniserial z Hugh Grantem i Benem Whishawem, opowiadający o jednej z największych afer w brytyjskiej polityce.