Szatański cliffhanger na pożegnanie. "Lucyfer" – recenzja finału 3. sezonu
Andrzej Mandel
16 maja 2018, 18:01
"Lucyfer" (fot. FOX)
Finał 3. sezonu będzie najprawdopodobniej finałem serialu. Z mojej perspektywy trudno o lepsze zakończenie, chociaż… chętnie znów zobaczyłbym, jak Lucyfer walczy w anielskim stylu. Spoilery!
Finał 3. sezonu będzie najprawdopodobniej finałem serialu. Z mojej perspektywy trudno o lepsze zakończenie, chociaż… chętnie znów zobaczyłbym, jak Lucyfer walczy w anielskim stylu. Spoilery!
Po słabym sezonie finałowe odcinki "Lucyfera" były niczym odświeżający prysznic przypominający mi dokładnie, dlaczego i za co ten serial polubiłem. Dodatkową motywacją do obejrzenia ich była wieść, która poraziła #Lucifans – czyli informacja, że FOX kasuje serial. Przyznam, że tej wiadomości spodziewałem się od dawna, ba, modliłbym się o nią, gdybym wiedział, jak to się robi, gdyż przez większość sezonu "Lucyfer" gonił w piętkę słabymi sprawami tygodnia i pozornym (ale to okazało się dopiero pod sam koniec) brakiem pomysłu na Kaina vel porucznika Pierce'a. Osobiście wolałbym tu jakąś opowieść o trudnym odkupieniu, ale nie można mieć przecież wszystkiego.
"A Devil of My Word" nie da się zrecenzować w oderwaniu od poprzedniego odcinka. Śmierć Charlotte (świetna Tricia Helfer) i jej wniebowstąpienie były tym, co określiło finałowy odcinek. Zniknięcie Amenadiela zdjęło z głowy Kaina (przyzwoity Tom Welling) jedno zmartwienie o potencjalnego świadka, ale i tak było oczywiste, że nikt tu się nie będzie w subtelności bawił i najważniejsze postacie szybko dowiedzą się, kto zabił. A Lucyfer dowie się dlaczego.
O dziwo, to nie Lucyfer jednak wyskoczył z rewelacją o Sinnermanie, tylko zrozpaczony Dan (wyjątkowo świetny Kevin Alejandro). Detektyw "Dupek" pokazał się w "A Devil of My Word" od najlepszej strony (i wcale nie mam na myśli jego wcielenia brudnego gliniarza). Wątpliwe jednak, by Chloe (mniej drewniana niż zwykle Lauren German) uwierzyła, gdyby nie, jak zawsze nonszalancki, Lucyfer. I tu zaczęła się historia, która doprowadziła nas do znakomitych finałowych scen. Zarówno do tej wzruszającej, w której najpierw Chloe chroniła Lucyfera, a potem Lucyfer otoczył Chloe ochronnym kokonem anielskich skrzydeł, jak i tej efektownej, w której zobaczyliśmy gniew Anioła zstępującego, by pokarać złych ludzi.
A w międzyczasie mieliśmy jeszcze wspaniałą jak zawsze Maze, która dała radę pokonać zbirów i zadała sobie wiele trudu, by chronić jedynego człowieka, na którym jej zależało – Lindę. Dało to okazję do miłej, lekkiej komediowej scenki, dokładnie w tym stylu, za który "Lucyfera" polubiłem. I przyznam się szczerze – gdyby Maze i Linda się nie pogodziły, to serial nie byłby dla mnie kompletny. Po tej scenie byłem natomiast gotów zaakceptować, że to już koniec.
Tak jak Chloe w końcu była gotowa zaakceptować prawdę, choć niekoniecznie CAŁĄ prawdę. I to właśnie jest ten cliffhanger, z którym zostawia #Lucifans FOX – jaka była naprawdę reakcja Chloe na prawdziwą twarz Lucyfera? W poprzedzających minutach mogliśmy zobaczyć, że Chloe już jest w stanie zaakceptować fakt, że to "diabelskie gadanie" to nie są metafory, a najprawdziwsza prawda, ale między uwierzyć, a zobaczyć i dotknąć jest olbrzymia różnica. Co pokazało przy tym, jak zaskakująco teologiczny potrafił być ten lekki serial. "A Devil of My Word" całkiem dobrze wyjaśnił, jak powinna wyglądać koncepcja wolnej woli oraz ponoszenia konsekwencji własnych grzechów i czynów. I to wszystko bez nadętego sosu, jaki zwykle dodawany jest przez księży. Zaskakujące, co?
Podobnie jak reakcja Lucyfera na kryzys wiary Elli, która stojąc obok Diabła mówiła Bogu, że ona i On mają ze sobą na pieńku. Takiej dojrzałości się po Lucim nie spodziewałem, bo i przez większość odcinków nikt nie dawał do zrozumienia (może poza niuansami gry Toma Ellisa), że Lucyfer się rozwija. Większość jego ostatnich akcji była nużąco podobna do tego, co robił w pierwszym sezonie i, na Tatę, można by jednak pomyśleć, że taki byt jak anioł powinien umieć wyciągać wnioski z własnych działań. W finale okazało się, że faktycznie może. I że zawsze dotrzymuje słowa – w końcu obiecał coś Kainowi, prawda?
Oba finałowe odcinki "Lucyfera" zostały poprowadzone wyjątkowo dobrze. Wyjaśniły naprawdę sporo – choćby sens pojawienia się Kaina/Sinermanna/porucznika Pierce'a czy kolejne anielsko-diabelskie problemy dwóch braci. Zamknięto ładnie wątek Amenadiela, a i wątek Lucyfera i Chloe, moim zdaniem, dostał całkiem dobre zakończenie (jeżeli jest to ostateczny finał). Owszem, odczuwam niedosyt, chciałbym się przekonać czy moje domysły co do tego, co zrobi Decker, są słuszne, ale nie potrzebuję tego. Mnie takie zakończenie po prostu pasuje.
Chociaż tak, chętnie pooglądałbym Toma Ellisa w roli najsympatyczniejszego diabła na Ziemi jeszcze z jeden sezon. Albo do końca świata. Sam aktor najwyraźniej też nie chce rozstawać się z rolą Lucyfera i mocno zaangażował się w obronę serialu. W jej trakcie znajduje także czas na dziękowanie fanom z całego świata. W tym i z Polski.
Yes Poland !!! Love you #SaveLucifer #PickUpLucifer https://t.co/euXN3E1yVY
— tom ellis (@tomellis17) 14 maja 2018