Ciekawy przypadek Davida Hallera. "Legion" – recenzja 6. odcinka 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
10 maja 2018, 23:01
"Legion" (Fot. FX)
Wśród wszystkich podróży, jakie fundował nam "Legion", ta przez różne wersje życia Davida mogła być najdziwniejszą. Ale czy "Chapter 14" zostawił nas z czymś poza niezwykłymi wrażeniami? Spoilery.
Wśród wszystkich podróży, jakie fundował nam "Legion", ta przez różne wersje życia Davida mogła być najdziwniejszą. Ale czy "Chapter 14" zostawił nas z czymś poza niezwykłymi wrażeniami? Spoilery.
Recenzując zeszłotygodniowy odcinek, Marta całkiem słusznie narzekała, że emocjonalny punkt ciężkości został w nim oparty na Amy (Katie Aselton) – postaci, którą niby kiedyś poznaliśmy, ale było to dość dawno temu, a poza tym więcej o jej znaczeniu się mówiło, niż rzeczywiście udowadniano to na ekranie. Efekt w postaci godziny jak zwykle niesamowitej pod względem wizualnym, ale znacznie mniej uderzającej, niż sobie to prawdopodobnie Noah Hawley planował, był więc faktem, z którym trudno dyskutować.
Podobnie jak ten, że o relacji Amy z bratem nie wiedzieliśmy do tej pory za wiele. Ona nie rozumiała jego kłopotów, biorąc je za objaw choroby psychicznej, jemu bardzo na niej zależało i to właściwie wszystko. Zupełnie naturalne w takiej sytuacji było więc zrobienie kroku wstecz, by pomóc nam zrozumieć całą złożoność sytuacji. Może i zakończenie sprzed tygodnia nie zadziałało, jak powinno, ale teraz dostaniecie wszystkie wyjaśnienia na tacy – wydawali się nam mówić twórcy. I wszystko byłoby logiczne (poza kolejnością), gdyby nie to, że "Legion" na taką łatwiznę nigdy sobie nie pozwala. Krok wstecz okazał się więc kilkoma krokami w różnych kierunkach, z których w dodatku tylko część wiodła do właściwych rozwiązań.
Zaowocowało to kolejnym odcinkiem, który nie posunął właściwej akcji ani o milimetr naprzód, ale znów nie sposób narzekać w nim na nudę. W końcu dostaliśmy co najmniej pół tuzina różnych wariantów Davidowej przeszłości i przyszłości, w tym tylko jeden prawdziwy i żaden nieprowadzący do przekonującego happy endu. Natomiast wszystkie bez wyjątku były absolutnie fascynujące, pozwalając twórcom do woli bawić się formą i w pełnej krasie prezentować swoje umiejętności Danowi Stevensowi, przechodzącemu tutaj samego siebie.
Jego jak dotąd podziwiałem głównie za łatwość, z jaką przechodził od sympatycznego, zdezorientowanego faceta do piekielnie groźnego, niepanującego nad sobą mutanta. Teraz ta umiejętność również była przydatna, ale doszło do niej jeszcze kilka wcieleń, począwszy od zapuszczonego żebraka, poprzez ćpuna, aż do najbogatszego człowieka na świecie. Z małymi skokami w bok, by mógł również zostać nafaszerowanym prochami magazynierem, wąchającym klej urzędnikiem, ojcem roku oraz niedołężnym staruszkiem. Każdej wariacji towarzyszyła zaś dodatkowo odpowiednia przemiana fizyczna, by nieco nam ułatwić zadanie odnalezienia się w tym szaleństwie.
Przyznacie, że to całkiem sporo wyzwań jak na barki jednego aktora, ale Stevens poradził sobie ze wszystkimi wyśmienicie, przekonując w absolutnie każdej wersji. Opatulony dwoma szlafrokami i słuchający odgłosów dżungli mężczyzna otępiony lekami? Proszę bardzo. Chłodny, wyrachowany i bezlitosny miliarder? Ależ oczywiście. Koszmarnie wyglądający narkoman tłumaczący sposób działania rozgałęziających się rzeczywistości na przykładzie chłodnych frytek? Czemu nie?
To ostatnie służyło tutaj zresztą za niezbędną lekcję, byśmy zrozumieli, czego jesteśmy świadkami. No może zrozumienie to za dużo powiedziane – bo "Legion" i tak zrobił wszystko po swojemu. Powiedzmy, że była to krótka instrukcja obsługi dla zdezorientowanych. Dowiedzieliśmy się z niej, że kolejne odsłony naszego bohatera są niczym innym, jak alternatywnymi wersjami jego losów. Swoistym "co by było gdyby" zmultiplikowanym razy kilka, wśród których fragmenty układające się w prawdziwą historię były nieustannie przerywane odlotowymi wtrąceniami. Czemu? Nasuwa się odpowiedź, że tak jest efektowniej. To bez wątpienia prawda, ale sięgnijmy nieco głębiej. "Legion" nas bawi, jednak przy okazji pozwala Davidowi na ucieczkę od okrutnej rzeczywistości – tej wersji swojego życia, w której właśnie stracił siostrę. Niestety dla niego, jedynej mającej jakikolwiek sens i boleśnie prawdziwej.
Tak, wiem, że sporo ryzykuję, nazywając tu coś prawdziwym, ale nie sądzę, by Amy poświęcano tyle czasu tylko po to, by potem zafundować nam jakiś twist. Byłoby to kompletnie nie w stylu Hawleya i jeszcze bardziej osłabiło już i tak mocno niepewny fundament, na jakim postawiono relacje między rodzeństwem. Bo chociaż "Chapter 14" zrobił dużo, by wypełnić luki pozostawione przez poprzednika, nadal nie wydaje mi się, by zrobił to w pełni udanie.
Z jednego prostego powodu – znaczenie Amy dla Davida znów było nam tu przekazywane tylko w krótkich fragmentach. Urywkach przekonujących głównie za sprawą wybornych aktorsko wykonawców (scena z pożegnaniem w samochodzie przed zamknięciem Davida w Clockworks to mistrzostwo świata), ale ginących pod mnogością eksplodujących tysiącem barw i atrakcji scenariuszy, jakie nam tu przedstawiano. Zrozumiałem, jak istotna była siostra dla bohatera, ale czy to kupiłem? W stu procentach raczej nie.
"Legion" ma jednak to do siebie, że gdy nawet coś mu nie do końca wychodzi i tak pozostawia w niemym zachwycie. Ten odcinek nie był pod tym względem wyjątkiem, ba, jak wspominałem na wstępie, mogła to być najbardziej niezwykła podróż, w jaką nas dotąd zabrano. Zaliczająca tak dużo przystanków, że w pewnym momencie liczenie przestało mieć sens. Czego jednak innego spodziewać się po wędrówce po umyśle potężnego telepaty, toczącego właśnie walkę z samym sobą? Walkę, mającą na celu znalezienie takiej wersji własnego życia, w której Amy byłaby obecna i szczęśliwa. Wersji, jak się miało okazać, nieistniejącej.
I to była rzeczywiście poruszająca i bardzo gorzka konkluzja płynąca z całego odcinka. Jakkolwiek by się nie starać, i której ścieżki by nie obrać, rozwiązanie nigdy nie było satysfakcjonujące. Szczęśliwy David z żoną i dwójką dzieci – kompletny brak Amy. Bogaty David pokazujący swoją najgorszą twarz (może kontrolowany przez Shadow Kinga?) – Amy traktowana w okrutny sposób. David i Amy razem do starości – ona uwiązana do niego i pozbawiona własnego życia. Są rzeczywistości lepsze i gorsze, ale nie ma idealnej, bo taka po prostu nie istnieje. Amy odeszła i choć David posiada niedostępne nikomu innemu możliwości kreowania świata według własnych potrzeb, nawet on nie jest w stanie stworzyć takiej, w której jego strata by się w żaden sposób nie odbijała.
Patrząc na "Chapter 14" w taki sposób, można łatwo zauważyć, że znów dostaliśmy zamkniętą w niesamowitej formie całkiem banalną historię. Opowieść o radzeniu sobie z bólem po śmierci bliskiej osoby i uciekaniu z jednej fikcji w drugą tak długo, aż staje się pod ścianą i jest się zmuszonym do podjęcia jedynej rozsądnej decyzji. W końcu, nie mając już żadnego wyjścia, trzeba powrócić do tej rzeczywistości, od której chcieliśmy się uwolnić. Inne dają bowiem poczucie fałszywego wytchnienia, a niekiedy prowadzą nawet do zguby.
Jak ta, w której nasz bohater był bezdomnym wariatem atakowanym wpierw przez chuliganów (w scenie bezpośrednio cytującej Kubrickowską "Mechaniczną pomarańczę"), a potem przez Division 3, gdy jego żywot zakończyła jednym cięciem Kerry (Amber Midthunder). Ale to była rzeczywistość bez Amy, może z nią byłoby lepiej? Pudło, co udowodniła dobitnie historia, w której David nie odstawił leków, nie trafił do Clockworks, nie poznał Syd i ostatecznie nie pozbył się Shadow Kinga. Dodajcie jeszcze parę policjantów pojawiających się w najgorszym możliwym momencie i tragedia gwarantowana, a zamiast spokojnego życia we dwoje mamy obrazek z Amy składającą kwiaty na grobie brata.
Scenariusze można mnożyć, niektóre choćby tylko po to, by zobaczyć mysz śpiewającą "Slave to Love", ale efektem będzie zawsze to samo – świat, w którym Amy i David nie są szczęśliwi. Ten stan istniał bowiem tylko w rzeczywistości, którą dobrze znamy i nieważne, że należy on już do przeszłości. Tonąc we łzach i ramionach Lenny (Aubrey Plaza), nasz bohater zrozumiał wreszcie, że tak już jest i musi być, a on może to tylko zaakceptować.
Miał rację Shadow King, mówiąc, że to David decyduje, co jest prawdziwe. Wątpię jednak, by przewidział, że ten wybierze wersję, w której ból jest ogromny, ale zarazem oczyszczający. Jak zawsze, gdy wywołuje go żal za ukochaną osobą. A jakichkolwiek cudów by nie dokonywał, na końcu David jest jednak tylko człowiekiem. Nie ma zaś nic bardziej ludzkiego, niż cierpienie. I myślę, że z tej lekcji nasz bohater wyjdzie jeszcze mocniejszy niż do tej pory.
"Legion" możecie oglądać w kolejne czwartki o godz. 22:00 na kanale FOX.