Satyra, kampus i Harry Potter. "Dear White People" – recenzja 2. sezonu
Kamila Czaja
6 maja 2018, 18:02
"Dear White People" (Fot. Netflix)
"Dear White People" powróciło w jeszcze lepszej formie. Tak wielowarstwowej satyry i błyskotliwych dialogów nie znajdziecie nigdzie indziej.
"Dear White People" powróciło w jeszcze lepszej formie. Tak wielowarstwowej satyry i błyskotliwych dialogów nie znajdziecie nigdzie indziej.
W świecie "Dear White People" zaszła duża zmiana. Bohaterom nie udało się powstrzymać akademikowej integracji i muszą dzielić przestrzeń z białymi studentami. Poszerzono więc znany już z pierwszej serii wątek międzyrasowych spięć, tym razem przebiegających w ramach tego samego pokoju, wspólnego studia nagrań czy uzgadniania, co wszyscy obejrzą w telewizji. Jednak mimo wielu zmian w sytuacji bohaterów mamy do czynienia z tym samym fantastycznym serialem, którym Netflix zachwycił nas rok temu. Tylko nawet jeszcze lepszym, pewniejszym swojego rytmu i stylu, bardziej angażującym w losy pojedynczych postaci – co poprzednio udało się głównie w przypadku Reggie'ego (Marque Richardson).
Oczywiście twórcy nie stoją w miejscu, a serialowa rzeczywistość rozrasta się w wielu kierunkach. Lionelowi towarzyszymy podczas "wycieczki" po gejowskiej scenie Winchester University, a z Troyem zgłębiamy zaułki akademickiego stand-upu. Do tego dochodzą znane już dziennikarskie sfery, organizacje studentów i oczywiście tytułowa audycja radiowa. Świat "Dear White People" to wielowarstwowa, czekająca wciąż na zgłębienie uniwersytecka społeczność, a za każdym rogiem czeka kolejna grupka w pełni przemyślana przez Justina Simiena, twórcę serialu.
Zmieniły się natomiast stawki walki czarnoskórych studentów o autonomię. Sam (Logan Browning) w 2. serii zmuszona jest nie tylko do kolejnych konfrontacji ze światem, ale i do przemyślenia własnej w tym świecie pozycji. A chociaż w serialu od poprzedniego sezonu upłynęły zaledwie tygodnie, to w rzeczywistości minął rok, podczas którego zjawisko niszczenia kogoś przy pomocy hejtu, trollingu czy fałszywych informacji wyraźnie się zaostrzyło. Sam nie robi wprost uwag do amerykańskiej bieżącej polityki, ale gdy stwierdza, że coś się zmieniło, nie ma już logiki, nie ma szans na rozmowę, to wiemy, że ta diagnoza sięga daleko poza Winchester. "Jak spierać się z nonsensem?" – pyta bohaterka, a kolejne odcinki to między innymi próba wyjścia z tego impasu.
Świetna, niejednokrotnie gorzka satyra i w tym sezonie nie jest jednostronna. Poprzez oddanie głosu Gabe'owi (John Patrick Amedori) "Dear White People" pokazuje świat, w którym przy najlepszych chęciach biały przyjaciel bohaterów nie może zachować się właściwie, bo zawsze będzie częścią systemu, któremu się sprzeciwia. Radykalizm Sam nieraz zostaje w serialu zdemaskowany, a ona sama zderza się z zarzutami o hipokryzję, w czym ważną rolę odgrywa medialna ekspertka Rikki (genialnie obsadzona w tej roli Tessa Thompson, która grała Sam w filmowej wersji "Dear White People" z 2014 roku). Do tego dochodzą kolejne podziału wśród samych czarnoskórych studentów, bo każda grupa ma zupełnie inny pomysł na działania na rzecz równouprawnienia.
A równocześnie "Dear White People", przy całej prześmiewczości (tu warto docenić na przykład wstawki z historii fikcyjnego Winchester University), działa zarówno jako źródło wiedzy na temat konfliktów rasowych w Stanach Zjednoczonych, jak i emocjonalnie poruszająca opowieść, z której zapamiętuje się na temat rasizmu bardzo wiele, nawet trzecioplanowe wątki o zaskakujące dużej sile rażenia (powrót znanego z poprzedniego sezonu wątku ochroniarza, który groził Reggie'emu bronią).
Niesamowite, ile tu zostaje jeszcze miejsca na dobrą zabawę. Waga społecznych zagadnień nie przytłacza, serial potrafi być zadziwiająco lekki. Tropienie tajnych stowarzyszeń, chociaż w tle ma szukanie porządku w kampusowym chaosie i jest częścią walki o dobro sprawy, przypomina najlepsze wzorce dziennikarskich komedii albo nawet przygody Scooby'ego Doo i spółki. A zanim widz pomyśli, że to może nawet trochę taki "Harry Potter", Sam zdąży sama to zdiagnozować ("czarny Harry Potter").
Dobrą zabawę i emocjonalne zaangażowanie w tę historię gwarantują też poszczególni bohaterowie. Simien oprócz rozbudowanego uniwersytetu stworzył zindywidualizowane postacie, które ten świat zaludniają. Owszem, chwilami można odnieść wrażenie, że Sam czy Reggie to trochę takie "gadające głowy", perorujące o różnych aspektach najważniejszej sprawy. Ale potem serial błyskawicznie, a przy tym płynnie przeskakuje do romansów, kwestii rodzinnych, trudnych decyzji wczesnej dorosłości.
Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, bo zarówno rozwiązywanie z bohaterami zagadek, jak i towarzyszenie studentom w podejmowaniu trudnych to duża część przyjemności płynącej z seansu. Mogę jednak zapewnić, że twórcy i aktorzy znajdują sposób, by każdą postać jakoś uczłowieczyć i przypomnieć, że za wielką sprawą i powszechną dyskryminacją stoją jednostki po obu stronach konfliktu.
Najtrudniej jest z Sam, bo to ona najczęściej wydaje się bardziej kwestią, o którą walczy, niż młodą dziewczyną z krwi i kości. W 2. serii znacznie bardziej udało się jednak tę postać pogłębić, zachwiać jej pewnością i umotywować to, że autorka tytułowej audycji stała się właśnie taka bezkompromisowa. Nadal nieco słabiej wypadają wątki uczuciowe (nieustające przyciąganie i odpychanie Gabe'a), ale nawet ten romans wciągnął mnie mocniej niż rok temu.
W tym sezonie Reggie nie ma już tak ważnej roli jak w poprzednim, ale nie zapomniano o traumie, jaką było stanięcie oko w oko z uzbrojonym strażnikiem. Sporo miejsca poświęcono natomiast Troyowi (Brandon P. Bell) i Coco (Antoinette Robertson), którzy są w tej serii znacznie mniej sprowadzani do tego, jak widzi ich reszta. Nie mamy jednak poczucia, że to już inni ludzie niż w 1. sezonie – po prostu za każdym razem, kiedy serial oddaje odcinek jakiejś postaci, mamy szansę zobaczyć ją z innej strony.
Dużo miejsca dostaje Lionel (DeRon Horton), zarówno jako nieustępliwy dziennikarz, jak i jako chłopak, który dojrzewa do tego, żeby wreszcie zainteresować się kimś, kto interesuje się nim. Otwartości, z jaką "Dear White People" pokazuje meandry gejowskiego randkowania, oraz zwyczajności, z jaką portretuje początki rodzącego się związku, serialowo dorównują chyba tylko "Spojrzenia".
Doskonałym pomysłem było oddanie jednego odcinka Jo (Ashley Blaine Featherson), która wreszcie dostaje szansę wyjścia z cienia Sam. To świetna, mająca własne osiągnięcia i kompleksy postać, która na tle wiecznie domagających się uwagi przyjaciół stanowi duży powiew świeżości i normalności – za to na pewno nie nudy.
Będąc ważnym głosem w dyskusji, "Dear White People" jest świetną opowieścią o młodych ludziach. Nie przeszkadzają tu kampusowe romanse "każdy z każdym", a to, ze bohaterowie potrafią z równą pasją kłócić się o Taylor Swift, Lady Gagę i Beyonce, jak o prawa dla mniejszości rasowych czy seksualnych, ma swój przewrotny urok. Poprzez wiarę w lepsze jutro Sam i spółka nie stają się wcale mniej narcystyczni i nie porzucają przyjemności kampusowego życia.
Poza docenieniem formy – zdjęć, muzyki, scenografii – jeszcze raz chciałabym podkreślić, jak świetny jest scenariusz "Dear White People". Interesujące postacie, błyskotliwe dialogi, umiejętne splatanie wątków, łączenie spraw prywatnych i publicznych, zupełnie niewysilone przeskoki od parodii do powagi i od wielkich spisków do kameralnych randek… To serial, w którym dwie osoby siedzą i przez pół odcinka rozmawiają o wolności słowa, uprzywilejowaniu, chęci bycia widzianym i docenionym – a ogląda się to w napięciu godnym filmu katastroficznego. I zupełnie nie przeszkadza mi, że muszę googlować co drugą aluzję popkulturową czy co któryś wspomniany zaledwie fakt z historii walk o prawa dla czarnoskórych Amerykanów. Odkrywam nowe rejony, których inaczej bym nie poznała, a bawię się przy tym znakomicie.
Jedną wadą – nie samego serialu, ale tego, na ile ma on szansę utrzymać się w świadomości odbiorców i na Netfliksie – jest to, że widz albo kupuje się tę konwencję w całości, albo poddaje się na etapie prowokacyjnego tytułu lub pierwszych odcinków. Nie ma tu chyba stanów pośrednich. Ja jestem zachwycona od zeszłego roku, a mój zachwyt po 10 odcinkach 2. serii jeszcze się zwiększył. Dear Polish People – oglądajcie!
Oba sezony "Dear White People" są dostępne w serwisie Netflix.