Gdy umierają demokracje. "Homeland" – recenzja finału 7. sezonu
Michał Kolanko
1 maja 2018, 21:33
"Homeland" (Fot. Showtime)
Ten sezon "Homeland" – jeden z najlepszych w historii całego serialu – był niczym skrót wiadomości z kraju i ze świata. Oceniamy finał ze spoilerami.
Ten sezon "Homeland" – jeden z najlepszych w historii całego serialu – był niczym skrót wiadomości z kraju i ze świata. Oceniamy finał ze spoilerami.
"Homeland" zawsze był w miarę aktualną reakcją na to, co dzieje się w rzeczywistym świecie. I to mimo pewnej umowności fabuły, zwłaszcza niektórych wątków wokół Brody'ego. Wraz z upływem lat zmieniała się sytuacja, dlatego zakończony właśnie sezon oddaje w wiarygodny sposób zagrożenie, które niesie za sobą nie tylko "nowa Rosja" Putina, ale i manipulacja mediami, rzeczywistością, polityką za pomocą działań hybrydowych. Trudno o bardziej aktualny temat.
Co jednak zaskakujące, "Homeland" zawiera też czysto polityczny, nie tylko geopolityczny komentarz. W finałowym przemówieniu z Gabinetu Owalnego w Białym Domu prezydent Keane mówi o tym, że Ameryka stała się łatwym celem ataku ze strony Rosji. Bo, jak tłumaczy, demokracja amerykańska osłabła, kraj jest mocno podzielony, a jego instytucje – bardzo słabe. W przemówieniu przewija się też bardzo modna obecnie teza o końcu liberalnej demokracji. Co rusz pojawiają się książki na ten temat (np. "How Democracies Die" Stevena Levitsky i Daniela Ziblatta).
Jak mówi Keane, zmierzch demokracji nie zawsze musi oznaczać zbrojnego przewrotu. Czasami może mieć dużo bardziej subtelną formę. I tu jako jeden z krajów, w których tak się dzieje – obok Turcji i Węgier – zostaje wymieniona Polska. Trudno uznać, że to dobra ogólnoświatowa promocja naszego kraju, chociaż pojawienie się Polski w tym kontekście nie jest też specjalnym zaskoczeniem. Ogólnie to jednak nowa jakość komentarza "politycznego" w Homeland, który wcześniej dotyczył głównie zmagań z islamskimi terrorystami.
Postać prezydent jawi się bardzo niejednoznacznie praktycznie aż do końca. I Keane przebyła bardzo długą drogę. Jej wizerunek zmieniał się – od postaci, w której można by odnaleźć ślady Donalda Trumpa, do kogoś zupełnie odmiennego. Ewolucję najbardziej widać w jej finałowej decyzji o rezygnacji z urzędu dla dobra amerykańskiego systemu demokratycznego.
Równolegle obserwujemy to, co się dzieje z Carrie. O ile wątek polityczny ma swój happy end, to losy głównej bohaterki trudno za takie uznać. Carrie, wykonując to "do czego została stworzona" (słowa jej siostry z odcinka "All In"), poświęciła się dla dobra swojego kraju. Odmawiając udziału w przygotowywaniu kolejnego fake news po udanej operacji w Moskwie, Carrie odcięła się jednocześnie od terapii. To był wybór, jaki przedstawił jej Jewgienij Gromov (Costa Ronin, czyli Oleg z "The Americans").
Gromov ogólnie jest jedną z najciekawszych postaci w "Homeland" od lat. Jako mistrz operacji dezinformacyjnych szczerze wierzy w swój kraj i swoją misję. Pod względem zaangażowania przypomina Carrie, chociaż działają oczywiście po różnych stronach barykady. Jej lost jest niepewny, w ostatniej scenie serialu wydaje się – po tym jak funkcjonowała bez swoich leków przez siedem miesięcy – nie poznawać nikogo.
Carrie dokonała ostatecznego poświęcenia dla sprawy, tak jak wcześniej Quinn. Mogłaby nagrać klip, który proponował jej Gromov, ale to oznaczałoby uruchomienie kolejnej operacji dezinformacyjnej. To by zaś odznaczało podważenie pracy, zwłaszcza operacji specjalnej z ostatnich odcinków. Pytanie, czy jej stan jest przejściowy, a może w 8. sezonie – który ma być ostatnim – pierwsze skrzypce przejmie ktoś inny.
Nie ma też wątpliwości, że kolejny sezon ma bardzo wysoko ustawioną poprzeczkę. Bo ten zakończony obecnie składał się niemal wyłącznie z dobrych albo bardzo dobrych odcinków. Przyczyniła się do tego precyzja, z która opisano wiele mechanizmów manipulacji – zwłaszcza mediami społecznościowymi – i ten nowy rodzaj wojny, w której orężem może być wszystko, zwłaszcza instytucje demokracji.
Ale nie tylko. Też realne emocje, zwłaszcza wątki osobiste Carrie, jej relacja z siostrą i córką. To nie były papierowe uczucia na ekranie albo zapychacz miejsca. W tym sezonie umiejętnie zintegrowano je z wątkami szpiegowskimi i politycznymi, co w ostatecznym rozrachunku dało nową jakość dla serialu. "Homeland" dojrzewa jako serial i nie ma w nim nic z pewnego rodzaju umowności, która towarzyszyła poprzednim sezonom. Nie ma też w tym sezonie nic – albo prawie nic – dodanego na siłę.
Pozostaje tylko pytanie co dalej. Amerykańska demokracja ma się uleczyć, tak samo jak Carrie. Ale jak pokazały poprzednie sezony, nic w tym świecie – tak jak prawdziwym – nie jest trwałe. Zwłaszcza, że Gromov żyje i ma się świetnie. Na pewno może chcieć zemsty za nieudaną operację. Jednego można być pewnym: jakiekolwiek będą metody i tematy popularne w najbliższym czasie, "Homeland" może pokazać je z realizmem, przy którym ostatnie sezony "House of Cards" jawią się jako komiks. To najlepiej świadczy o tym, jak bardzo ten serial i jego pozycja uległy zmianie.