Dorwać skorupiaka. "Brockmire" – recenzja premiery 2. sezonu
Kamila Czaja
28 kwietnia 2018, 13:33
Jim Brockmire nareszcie wrócił – w nowym mieście i z popularnym podcastem, ale tak samo mizantropijny, niepoprawny i pijący jak dawniej. Spoilery z premiery 2. sezonu!
Jim Brockmire nareszcie wrócił – w nowym mieście i z popularnym podcastem, ale tak samo mizantropijny, niepoprawny i pijący jak dawniej. Spoilery z premiery 2. sezonu!
"Brockmire", do którego oglądania nieustająco Was zachęcamy, wrócił z nowym sezonem. I to wrócił pod wieloma względami taki, jakiego pamiętamy z poprzedniej serii, czyli błyskotliwy, odważny i równocześnie zabawny i depresyjny. Ogląda się nadal świetnie, chociaż jest tu teraz jedna wyraźna wyrwa.
Kiedy ostatnio widzieliśmy Jima (Hank Azaria), porzucił Morristown w pogoni za karierą na najważniejszych stadionach. Zrezygnował ze związku z Jules i w dużej mierze z niezależności, podporządkowując się wymogom pracodawcy. A potem, jak się okazuje, czekał zaskakująco cierpliwie, aż znany komentator bejsbola odejdzie na emeryturę, co da Brockmire'owi szansę trafienia na szczyt.
Serial słusznie nie pokazuje dość przewidywalnego etapu. Nie widzimy prób przystosowania się Jima i Charlesa (Tyrel Jackson Williams) do życia w Nowym Orleanie, budowania relacji z zespołem czy początków systemu nagradzania kochanek koszykami prezentowymi. Wchodzimy od razu w sam środek już trochę ułożonego na nowo życia bohaterów. Nie czekamy miesiącami, aż weteran budki komentatorskiej wreszcie zrezygnuje – dzieje się to już w premierze 2. serii. I oczywiście nic nie idzie tak, jak planował Brockmire.
Podcast, który w międzyczasie stał się trzecim najpopularniejszym w kraju, nie okazał się przepustką do pierwszej ligi. Jak wyjaśnia specjalistka od PR-u grana przez Dreamę Walker ("Don't Trust the B— in Apartment 23"), fani bejsbola i fani podcastu to odrębne grupy, a w sondażu popularności lepiej od Brockmire'a wypada Raj (Utkarsh Ambudkar, "The Mindy Project"), młody komentator, który robi karierę w branży w sumie trochę przypadkiem.
Jim, dla którego to prawdopodobnie ostatnia wielka zawodowa szansa, musi konkurować z kimś, komu wcale aż tak nie zależy i kto ma jeszcze czas. I trudno się dziwić, że próby wydania się bardziej sympatycznym nie wyjdą bohaterowi na dobre. Brockmire to człowiek, który nawet ze spotkania z chorym na raka dzieckiem potrafi zrobić monolog o ludzkiej hipokryzji i braku moralności. I nawet jeśli dzięki niezawodnemu Charlesowi publika nie usłyszała wszystkiego, to wystarczyło, żeby Jim został zawieszony na jedno spotkanie.
W odcinku "The Getaway Game" monologi Brockmire'a to nadal bardzo mocny punkt serialu. Słucha się tego fantastycznie, już od otwarcia, w którym społeczna kondycja Ameryki została uchwycona – z charakterystyczną dla tej produkcji niepoprawnością polityczną – jako przejście do zachwytu biustami do zachwytu pupami, przez fragmenty nagrywanego na żywo podcastu, po wnioski płynące ze spotkania z chorym chłopcem. Nie ma żadnych świętości, pojawia się nawet "holocaustowy dowcip", na dodatek z metahumorem, że na takie rzeczy może sobie pozwalać tylko Roberto Benigni.
Relacja Jima z nowymi postaciami fanami to świetny materiał do rozwinięcia. Jest tu potencjał pogłębiania portretu bohatera i jego samoświadomości, na upadek tak nisko, że potem może być już tylko lepiej. Mamy więc fanów przynoszących alkohol, grzybki i kokainę,a także upijanie się komentatora w trakcie nagrania podcastu ku radości gawiedzi. Brockmire wdaje się też w fantastyczne pyskówki z maskotką zespołu (wielkim skorupiakiem) i publicznie atakuje ją kijem bejsbolowym. A wiemy, że stać go na jeszcze większą autodestrukcję.
Twórcom serialu udało się w dużej mierze odciąć od fabuły 1. serii, ale zachować klimat, który tak polubiliśmy. Dobrze jednak, że są łączniki między Morristown a Nowym Orleanem. Charles wyrasta na najbliższego przyjaciela Jima i można liczyć na to, że dowiemy się o tej postaci czegoś więcej. Pojawienie się Pedra (Hemky Madera) też pozwoli połączyć nowe okoliczności z elementem czegoś, co już znamy. Nie wypełni jednak podstawowego braku, który pewnie każdy widz będzie odczuwał inaczej w zależności od tego, czemu przede wszystkim oglądał poprzedni sezon.
Dla mnie brak Jules (Amanda Peet) okazał się w "The Getaway Game" bardzo widoczny. Nawet gdyby o tęsknocie Jima nie powiedziano w odcinku kilkakrotnie, to i tak bym pamiętała, że 1. seria urzekła mnie świetnym aktorstwem, rewelacyjnymi dialogami i odwagą, ale jednak największym plusem był niekonwencjonalny związek Jima i Jules. Aż sobie przypomniałam, że kiedyś często używałam w mówieniu o serialach określeń typu OTP ("one true pair").
Liczę, że jeszcze coś uda się tu naprawić, bo dawno żadne serialowe zerwanie tak mnie nie zasmuciło. Ale póki co zamierzam cieszyć się opowieścią, w której Brockmire walczy o zawodowe marzenie, równocześnie sabotując swoje szanse. Charles stwierdza, że już sam nie wie, kiedy Jim kalkuluje, a kiedy się nakręca bez żadnej samokontroli. I dla widza próby zgadnięcia, jaka jest właściwa odpowiedź w pełnych czarnego humoru scenach, powinna i w tym sezonie stanowić czystą przyjemność.