Spóźniony mściciel. "Kruk. Szepty słychać po zmroku" – recenzja finału
Kamila Czaja
24 kwietnia 2018, 19:27
"Kruk. Szepty słychać po zmroku" (Fot. Canal+)
Mroczny i trzymający w napięciu finał bardzo dobrego polskiego kryminału za nami. Teraz już z czystym recenzenckim sumieniem polecamy "Kruka" jako całość. Uwaga na spoilery.
Mroczny i trzymający w napięciu finał bardzo dobrego polskiego kryminału za nami. Teraz już z czystym recenzenckim sumieniem polecamy "Kruka" jako całość. Uwaga na spoilery.
Od tygodni chwaliliśmy "Kruka", wciąż zastrzegając, że dopiero finał pozwoli nam wystawić pełną ocenę. Serial Jakuba Korolczuka i Macieja Pieprzycy rozpisany był trochę jak długi film, więc ocenianie poszczególnych odsłon sprawiało trudności. Poza tym jako kryminał "Kruk" nawet przy najlepszych początkach mógł całe dobre wrażenie zniszczyć, gdyby twórcy zaproponowali absurdalne rozwiązanie zagadki. Wtedy nie pomogłyby nawet świetne role, doskonała muzyka Bartosza Chajdeckiego czy fenomenalne zdjęcia Jana Holoubka. Wszyscy pamiętalibyśmy tylko końcową wpadkę (no, może jeszcze ten nieszczęsny dźwięk w dialogach).
Niedzielny finał wywoływał emocje, ale równocześnie uspokajał sumienie recenzentów: jednak warto było zachęcać do oglądania "Kruka" i nie należy się spodziewać wysypu opinii widzów o zmarnowanych sześciu godzinach życia. Ta opowieść pewnie nie zrewolucjonizuje całego gatunku ani światowej telewizji, ale na tle skandynawskich czy brytyjskich "krewnych" nie musi się wstydzić, a na polskim gruncie dawno nie było kryminalnej produkcji tak sprawnej, przemyślanej i nieskłaniającej do tradycyjnych narodowych narzekań.
Skoro to mimo wszystko rasowy kryminał, to najpierw o sprawie – a właściwie o sprawach. Nie zamierzam przekonywać, że sprawca porwania Rafałka okazał się zaskoczeniem. Twórcy "Kruka" nie silili się na mnożenie podejrzanych, pod uwagę należało brać tylko kilka osób, a pokazanie wcześniej sylwetki porywacza wyraźniej wskazywało na Szymona Wasiluka (Marcin Bosak). Można się było domyślić, że jego alibi związane z pobytem na izbie wytrzeźwień zostanie obalone. Na szczęście Szymon nie miał brata bliźniaka jak w telenoweli, tylko specjalnie upodobnił do siebie znajomego alkoholika.
Zaskoczenia więc nie było, ale uważam, że w tak skonstruowanym serialu wcale nie musiało go być. Szokować miały motywacje porywacza, jego przejścia, które zrobiły z niego takiego właśnie człowieka. Bosak imponował w scenach na zimno przeprowadzanej zemsty, a twórcy nie bali się jeszcze podkręcić brutalności serialu – wizja ciągniętego za samochodem Borowieckiego (Michał Filipiak) i tego, jak potem wyglądały jego zwłoki, może zagościć w koszmarach. Ciekawym zwrotem akcji było też wyznanie Szymona, że wcale nie planował dla Morawskiego (Jerzy Schejbal) śmierci z rąk wnuka. To, co w zeszłym odcinku wydawało się przebłyskiem geniuszu zaplanowania zbrodni, okazało się upadkiem misternego planu.
Świetnie powiązano historię Adama Kruka (Michał Żurawski) z tym, co zrobiono Szymonowi. Już i tak dręczony ciągłym poczuciem winy komisarz dowiedział się jeszcze, że przez lata kolejne roczniki molestowanych wychowanków białostockiego domu dziecka pokładały nadzieję w "Orle", mścicielu, który na pewno wróci. Grzech zaniechania, tak często wypominany Adamowi przez Sławka, okazał się nawet większy i miał poważniejsze konsekwencje, niż Kruk przypuszczał.
Dawny "Orzeł" wreszcie wrócił, ale lata krzywd już się dokonały. Twórcy serialu nie wyhamowują i zgodnie z tym, co sugerowali dotychczas, nikt do końca nie wygrywa. Tak, sprawcy molestowania nie żyją, a porywacz popełnił samobójstwo. Ale trudno żeby Kruk, który został na tym pogorzelisku, czuł satysfakcję. Zwłaszcza że w nim samym policjant przegrał z żądnym zemsty chłopcem, skoro Szymon dostał szansę zabicia Tylendy (Andrzej Zaborski).
Tylenda i grający go aktor zasługują na osobne słowa uznania. Komendant, wcześniej marionetka Morawskiego, ukazał w ostatnich odcinkach całe pokłady pychy, poczucia bezkarności i tego, jak mały człowieczek, motywowany strachem i wygodą, może zrobić bardzo wiele zła. Drugi plan ogólnie wypadł zresztą w "Kruku" świetnie. Po zabójstwie Kasi przemianę Marka (Mariusz Jakus), który nieoczekiwanie zapewnił Krukowi dowody w sprawie siatki pedofilów, poprowadzono wiarygodnie. Ale logiczne w tym świecie jest i to, że po nawróceniu tego bohatera zabito za dawne grzechy. Kara za przeszłość stanowi wszak jeden z najważniejszych motywów "Kruka", a postać Kaponowa to dowód, że czasem nie ma miejsca na drugą szansę.
W ostatnim odcinku wreszcie więcej aktorsko mogła pokazać Anna Nehrebecka w roli wdowy po Morawskim. Postać tę cechuje mieszanka strachu i żądzy utrzymania wygodnego życia, zdemaskowana przez "Kruka". A bezsilność całej rodziny wobec "Ruskiego" (Eugeniusz Malinowski) to ciekawa przeciwwaga dla wszystkich tych filmowych czy serialowych żon i dzieci mafiosów, które po śmierci męża i ojca przejmują biznes. Wprawdzie sprawa interesów Morawskiego na tle reszty nie jest zbyt wciągająca, ale twórcy na szczęście traktują ją bardziej jako tło, sposób ukazania panujących w Białymstoku układów.
Choć to niełatwe przy tylu charakterystycznych rolach na dalszym planie (trzeba wspomnieć jeszcze rewelacyjną "Szeptuchę" graną przez Danutę Kierklo), Żurawskiemu udaje się stworzyć oryginalnego głównego bohatera. Robi to trochę między wierszami, bo na pierwszy rzut oka Adam to po prostu kolejny nękany przeszłością śledczy. Jednak oscylowanie między czułością (ależ Kruk pięknie patrzy na Ankę, graną przez Katarzynę Wajdę!), profesjonalizmem, pragnieniem zemsty i szaleństwem składa się na wyrazisty portret. Ciekawa jest też metoda śledcza, nasuwa się bowiem pytanie, czy Kruk niewspomagany przez Sławka (Cezary Łukaszewicz) byłby równie efektywnym detektywem.
Nadal nie wiemy do końca, kim "jest" Sławek. Poprzedni odcinek sugerował mulo, czyli mściwego ducha, który nie spocznie, dopóki winni nie zostaną ukarani – stąd momenty, kiedy inni ludzie też wyczuwają lub słyszą jego obecność. W finale serialu "Szeptucha" także rozmawia swobodnie ze Sławkiem w samochodzie. Inne fragmenty wskazywałyby na efekt choroby psychicznej Kruka (Sławek znikający w szpitalu, gdy Adam dostał leki) albo nękającą komisarza podświadomość, personifikację jego własnego poczucia winy i pragnienia zemsty. Może lepiej faktycznie tak to zostawić, bez jasnego zdefiniowania statusu postaci. Dzięki temu serial wymyka się prostym zestawieniom z "Podziemnym kręgiem" Davida Finchera czy "Riverem" od BBC.
"Kruk" to opowieść o zemście i o sile zła. Ale nie jest to zło rodem z historii o makiawelicznych geniuszach występku, z którymi walczą genialni i niezłomni bohaterowie. Przestępczy Białystok w tym serialu jest trochę jak z filmów Wojtka Smarzowskiego, bo przypomina, że zło bywa prymitywne i nie ma skrupułów, a dobro okazuje się słabe i pełne wahań.
Twórcy "Kruka" nie zostawiają jednak widza całkiem bez nadziei w tym mrocznym świecie ponurych, uporczywych szeptów. To banalnie brzmi, ale na ekranie wcale nie razi: jakąś receptą okazuje się drugi człowiek, zaufanie komuś. "Szeptucha" zarówno Szymonowi, jak i Adamowi zaleca porozmawianie o tym, co ich dręczy i czego pragną. A Sławek odchodzi nie wtedy, gdy dopełnia się cała seria okrutnych śmierci sprawców, lecz dopiero wtedy, gdy Kruk zwierza się wreszcie Ance i para wzajemnie zapewnia się o miłości.
Już pojawiły się w sieci spekulacje, że może powstać drugi sezon. Inny serial tej ekipy obejrzałabym z dużą przyjemnością, ale wydaje mi się, że znękanemu Adamowi Krukowi lepiej zapewnić zasłużony spokój. Niech zostanie nam w pamięci taka dobrze zaplanowana, zamknięta historia zbrodni i kary, win i prób ich odkupienia, brutalności i czułości. Udała się tak dobrze, że chyba szkoda byłoby ją rozcieńczać kolejną serią.