Nowe zasady gry. "Westworld" – recenzja 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
21 kwietnia 2018, 22:17
"Westworld" (Fot. HBO)
Większy świat i stawki wyższe niż do tej pory. Tego spodziewaliśmy się po 2. sezonie "Westworld" i to dostaliśmy. Ale czy na tym koniec? Oceniamy bez spoilerów po obejrzeniu 5 odcinków.
Większy świat i stawki wyższe niż do tej pory. Tego spodziewaliśmy się po 2. sezonie "Westworld" i to dostaliśmy. Ale czy na tym koniec? Oceniamy bez spoilerów po obejrzeniu 5 odcinków.
Sporo myśli cisnęło mi się do głowy po zobaczeniu ostatniego z udostępnionych do recenzji odcinków nowego sezonu "Westworld", ale jedna z nich zdecydowanie wybijała się ponad resztę. Mianowicie odczucie, że cała poprzednia odsłona serialowego blockbustera od HBO była zaledwie sprytnie zamaskowanym wstępem do właściwej opowieści. Prologiem skutecznie udającym pierwszy rozdział książki, dopóki nie odwrócimy jego ostatniej strony, by przekonać się, że historia, na którą liczyliśmy, jest wciąż przed nami.
Oglądając nowe odcinki, poczułem więc przede wszystkim ulgę, że efektowne wprowadzenie nie okazało się jedynym asem, jakiego trzymali w rękawie Jonathan Nolan i Lisa Joy. Twórcy serialu mają ich więcej i co równie istotne, korzystają z nich znacznie chętniej niż poprzednio. Powiedzieć, że grają przy tym w otwarte karty, byłoby wprawdzie sporym nadużyciem, ale zmiany w ich podejściu, a co za tym idzie w sposobie opowiadania historii, są widoczne gołym okiem.
W oczy rzuca się przede wszystkim fakt, który ucieszy wszystkich narzekających na to, że akcja 1. sezonu dreptała w miejscu, a jego bohaterowie kręcili się w kółko. Tym razem nie ma o tym mowy, ba, cele do jakich dążą poszczególne postaci, zostają szybko i wyraźnie nakreślone, gdy fabuła rozgałęzia się w kilku różnych kierunkach. Wszystkie są rzecz jasna pochodną finałowych wydarzeń i rozpoczętego wówczas buntu maszyn kierowanego przez w pełni świadomą Dolores.
Niewinna córka farmera, jaką znaliśmy poprzednio, została tu zastąpiona przez krewką przywódczynię rebelii i trzeba przyznać, że jest to zmiana na plus. Także dlatego, że daje jeszcze większe pole do popisu Evan Rachel Wood, z którego aktorka świetnie korzysta, ale przede wszystkim z powodu wprowadzenia do fabuły stawek, jakie wcześniej pojawiały się tu tylko okazjonalnie. To już nie jest zabawa w zabijanie bez konsekwencji. Śmierć stała się czymś prawdziwym, a wraz z tą zmianą zniknęło towarzyszące wszystkiemu poczucie tkwienia w niekończącej się pętli.
Dotyczy to jednak nie tylko hostów, nieświadomie powtarzających w kółko te same scenariusze, ale również ludzkich bohaterów. Nowe reguły obowiązują wszak wszystkich, mimo że tylko nieliczni są w stanie się do nich przystosować. A właściwie to tylko jeden osobnik z krwi i kości, czyli rzecz jasna Mężczyzna w Czerni (Ed Harris), od czasu do czasu nazywany nawet po imieniu. Nie bez przyczyny zwracam uwagę na ten drobny szczegół, bo jeszcze dobitniej świadczy on o tym, że "Westworld" wykonał znaczący krok do przodu. Tak jakby twórcy zwracali się do nas bezpośrednio, mówiąc, że nie jesteśmy już początkującymi graczami i możemy przejść na wyższy poziom.
Nie oznacza to bynajmniej końca zagadek i pogrywania z widzami w kotka i myszkę. Wręcz przeciwnie, scenariusz 2. sezonu wygląda na jeszcze misterniej skonstruowaną łamigłówkę – różnica polega na tym, że tym razem bez problemu dostrzegamy jej szwy. Główne wątki dopełniają więc historie Maeve (Thandie Newton) i Bernarda (Jeffrey Wright), które przenikając (a czasem krzyżując) się z losami Dolores i Williama prowadzą nas przez kolejne odcinki. Warto tu zauważyć, że twórcy nie trzymają się kurczowo wszystkich postaci w każdym odcinku – przygotujcie się na to, że na kontynuacje urwanych historii czasem trzeba będzie poczekać dłużej niż tydzień.
Nie powinno to jednak stanowić szczególnego problemu, bo poziom poszczególnych wątków jest dość równy. Frustracji z powodu przeciągającej się wizyty u któregoś z bohaterów nie doświadczyłem, choć oczywiście mam swoich faworytów. A właściwie faworytkę, bo to historia poszukującej córki Maeve wydaje mi się póki co najbardziej krwistą (w różnym tego słowa znaczeniu). Potencjał tej bohaterki czuć było już poprzednio, ale ostatecznie został on w sporej mierze rozmyty, grzęznąc gdzieś pod długotrwałym procesem dochodzenia do samoświadomości.
Ten mamy już jednak za sobą, a w jego miejscu pojawił się konkretny cel – coś, co pasuje do Maeve jak ulał. Łatwo z tą bohaterką sympatyzować również dlatego, że na tle większości owianych tajemnicami postaci z "Westworld", ona znajduje się w relatywnie podobnym miejscu co my, nadal wielu rzeczy nie pojmując. Nie przyświeca jej też większa sprawa, choć doskonale wiemy, że miałaby pełne prawo, by podobnie jak Dolores ruszyć na ludzkich oprawców. Nie ma jednak takiej potrzeby, bo proste emocje działają w jej przypadku w stu procentach. A dzięki temu, że twórcy dodali jej barwnych towarzyszy (m.in. Lee Sizemore'a, z którym tworzy zaskakująco udany duet) i mocno urozmaicili ich podróż, cały wątek zaczyna w pewnym momencie przypominać swego rodzaju awanturniczą przygodę.
To z kolei duża odmiana względem reszty, gdzie wciąż na pierwszym planie są kwestie już znane lub trochę zmodyfikowane, a towarzyszą im podobne jak w 1. sezonie sztuczki. Choćby zabawy z chronologią, które nadal są na porządku dziennym, wprowadzając trochę zamieszania szczególnie w wątku Bernarda cierpiącego z powodu luk w pamięci. Wrażenie, że coś jest przed nami ukrywane, unosi się więc nad "Westworld" bez przerwy, z czasem stając się tylko coraz wyraźniejszym, nawet gdy niektóre tropy wydają się już składać w całość. Twórcy bynajmniej nie zrezygnowali z drażnienia się z widzami i o ile pomniejsze części puzzli dają się ułożyć w miarę łatwo, o tyle większy obrazek wyjść z nich uparcie nie chce.
Do takich atrakcji fani "Westworld" są jednak przyzwyczajeni i sądzę, że zdecydowana większość byłaby potwornie rozczarowana, gdyby twórcy po prostu wyłożyli karty na stół, zamiast najpierw porządnie je przetasować, przy okazji ukrywając kilka sztuk z talii. Bez obaw więc, "Westworld" jest nadal sobą, nieraz popadając w patetyczny ton, porozumiewając się szyframi i sprawiając wrażenie znacznie istotniejszego, niż w rzeczywistości jest. Nie bierzcie tego oczywiście za wadę. Niewiele jest seriali, które opanowały do perfekcji sztukę traktowania się śmiertelnie poważnie na tyle dobrze, by nie zanudzić przy tym na śmierć – produkcja HBO robi to już wręcz od niechcenia. A czasem nawet zdarza się jej mrugnąć do nas okiem, lekko kpiąc z samej siebie.
Na pierwszym planie są jednak sekrety, więc poszukiwanie ukrytych znaczeń, odnajdywanie tropów zakamuflowanych w drobnych detalach i tworzenie złożonych teorii wybuchnie z całą pewnością na nowo zaraz po premierze. A potem będzie się tylko pogłębiać, bo mogę Was zapewnić, że już w tych pięciu godzinach znalazło się kilka niespodzianek, przy których trudno będzie utrzymać szczękę w normalnym położeniu (no chyba że Reddit wszystko wcześniej odgadnie). Ważne w tym wszystkim jest jednak to, że twisty wyraźnie służą historii i bohaterom, których dotyczą. Czy wszystkie są równie skuteczne i niezbędne to inna kwestia, ale wrażenia zmierzania "dokądś" nie da się tym razem serialowi odmówić.
Podobnie jak większego rozmachu, bo "Westworld", jak przystało na szanujący się blockbuster, ma w sequelu więcej wszystkiego (od parków, przez bohaterów, do brutalności). Całkiem zgrabnie wplata przy tym nowe elementy w znajomą opowieść, nie pozwalając się nudzić i to pomimo wyjątkowo długich odcinków. Przyznaję, że w kierunku takich trwających około godzinę zerkam zawsze z nieufnością, a na dłuższe patrzę już kompletnie bez entuzjazmu, ale tutaj twórcom udało się w niemal każdym przypadku dobrze zagospodarować ten czas. Niemal, bo rozciągnięta introdukcja, jaką fundują nam w premierze 2. sezonu, to praktycznie zaprzeczenie podstawowego serialowego przykazania o tym, by pierwszy odcinek nie pozwolił oderwać się od ekranu. Niemrawy start zostaje jednak szybko zrekompensowany, potem jest już tylko lepiej.
Czy lepiej niż w 1. sezonie? Jeśli byliście jego wielkimi fanami, kontynuacja będzie spełnieniem Waszych marzeń, bo to wciąż ten sam serial, ale wyraźnie podkręcający tempo i stawki oraz zagłębiający się tam, gdzie poprzednio mieliśmy zakaz wstępu. Jeśli nie, przyjmiecie go na pewno z mniejszym entuzjazmem, ale jest spora szansa, że zaintryguje Was próbami oderwania się od oklepanych motywów i poszukiwaniem własnych ścieżek. Twórcy znów "Westworld" nie rewolucjonizują ani gatunku, ani telewizji (i raczej nigdy tego nie zrobią), ale nie da się ukryć, że znają się na swojej robocie, jak mało kto i sprawia im ona wyjątkową przyjemność – widzom też powinna.
2. sezon "Westworld" startuje w poniedziałek 23 kwietnia – premiera o godz. 3:00 i 20:10 w HBO, a także od rana w HBO GO.