Szaleństwo jest zaraźliwe. "Legion" – recenzja 3. odcinka 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
19 kwietnia 2018, 23:00
"Legion" (Fot. FX)
Od choroby psychicznej dzieli nas tylko krok – ostrzega w tym tygodniu "Legion", zaglądając też do paru umysłów i przedstawiając sympatyczne zwierzę hodowlane. Dzień jak co dzień. Spoilery!
Od choroby psychicznej dzieli nas tylko krok – ostrzega w tym tygodniu "Legion", zaglądając też do paru umysłów i przedstawiając sympatyczne zwierzę hodowlane. Dzień jak co dzień. Spoilery!
Jeśli poprzednio "Legion" udowodnił, jak prostą i klarowną posiada fabułę, to tym razem Noah Hawley i reszta postanowili ją nieco zagęścić, dając do zrozumienia, że tutejsze ratowanie świata nie będzie ani łatwe, ani pozbawione wątpliwości. Szczególnie dla Davida, przed którym stoją dylematy znacznie poważniejsze od tego, czy Syd i jej przyszła wersja liczą się jako jedna dziewczyna czy dwie. A to wszystko w rzeczywistości, w której urojone zaburzenia z łatwością mogą przerodzić się w prawdziwe.
O ile już do tego nie doszło, bo jak wytłumaczył nam Jon Hamm przy pomocy efektu nocebo i grupy cheerleaderek, jedne od drugich oddziela bardzo cienka granica. Tak jak umysł może spłatać nam nieprzyjemnego figla, zmuszając ciało do reakcji w odpowiedzi na negatywne nastawienie bądź stres, tak nasze zachowanie może zapoczątkować swoisty efekt domina. Bądź epidemię, żeby przekazać to bardziej obrazowo. Brzmi dość skomplikowanie, ale w gruncie rzeczy jest proste i łączy się ze wszystkim, co "Legion" do tej pory przekazywał nam w swoich edukacyjnych segmentach. Źródło szaleństwa to często jedna myśl, która, choć sprzeczna z rzeczywistością, może mieć na nią fizyczny wpływ. Ten zaś bywa zaraźliwy.
Jak bardzo, zobaczyliśmy na przykładzie szczękających zębami tłumów zamkniętych w otchłaniach własnych umysłów. Niepokojąca przypadłość pozwoliła Davidowi zabawić się w ratownika, ale zwróćmy na razie uwagę na odkrycie, że stoi za nią nie Shadow King, lecz poszukiwany przez niego bezimienny mnich (Nathan Hurd). Rzecz to o tyle istotna, że pokazuje, jak bardzo skomplikowane są te pozornie proste scenariuszowe układy. Spróbujmy je trochę uporządkować.
Amahl Farouk szuka swojego ciała, by się z nim połączyć (i jak sam twierdzi, wyjechać na południe Francji, by cieszyć się życiem). Division 3 chce je zniszczyć i to samo chciał zrobić mnich, dopóki nie dowiedział się, że "bronią" mogącą tego dokonać jest David, aktualnie współpracujący z Faroukiem. Uznał więc, że lepszym wyjściem, niż pozwolić Shadow Kingowi osiągnąć pełnię swej potęgi, będzie popełnić samobójstwo. Tymczasem na horyzoncie majaczy jeszcze większe zagrożenie, o którym przypomina naglącym tonem Syd z przyszłości. David zapewnia, że jej ufa, ja takiej pewności nie mam za grosz, nie wiedząc, czy komuś jeszcze przypadkiem do ucha nie wlazło tutaj groźne urojenie pod postacią czarnego paskudztwa. Uff, całkiem sporo jak na prostą komiksową historię, prawda?
Co z tego wszystkiego wyniknie, dopiero się przekonamy, ale muszę przyznać, że podoba mi się i zadziwia sposób, w jaki konstruowana jest w tym sezonie fabuła "Legionu". Choć mamy do czynienia ze znacznie bardziej skomplikowaną historią niż poprzednio, jest ona poprowadzona w klasyczny sposób, jaki w 1. sezonie mogliśmy oglądać praktycznie tylko w finale. Jedna niezwykła sekwencja pogania kolejną, na ekranie wyprawiają się istne cuda, ale wszystko jest podporządkowane spójnej narracji, której nie sposób odmówić wewnętrznej logiki. Obdzierając "Legion" ze zwariowanej otoczki, otrzymamy serial prowadzący nas po nitce do kłębka, tutaj przybierający nawet formę gry, w której zaliczamy kolejne poziomy.
Nie ograniczamy się jednak przy tym tylko do zabawy. Przeciwnie, sekwencje w labiryntach stworzonych przez Ptonomy'ego i Melanie służą wgłębieniu się w psychikę postaci, choć w najprostszy możliwy sposób. Oczywiście w tutejszych warunkach, bo gdzie indziej tak dosłowne zajrzenie do czyjegoś umysłu napotyka przeszkody natury technicznej. W "Legionie" ich jednak nie ma, więc wystarczyła chwila i już mogliśmy zobaczyć, że Ptonomy'emu bardzo do twarzy w kwiatowym garniturze, a Pani Bird najwyraźniej dobrze się czuje w realiach tekstowej gry przygodowej rodem z lat 80. – wszystko znów w stylu, na jaki nie mogłem się napatrzeć.
Oprócz zachwycających widoków obydwie mentalne wycieczki pozwoliły też rzucić okiem na problemy bohaterów, Ptonomy'ego pogrążając w słodkiej amnezji i wiecznym życiu chwilą, a Melanie obdarowując władzą i kontrolą, o jakiej w prawdziwym świecie może zapomnieć. Koncepty to proste, by nie powiedzieć nawet, że banalne, a do tego niepotrzebnie aż tak łopatologicznie wyłożone, ale w gruncie rzeczy trafne. Dobrze wiedzieć, że twórcy nie zapominają o drugoplanowych postaciach, lecz jeszcze lepiej byłoby, gdyby nie ograniczali się do tego, co już wiemy. Widać to zwłaszcza w przypadku Ptonomy'ego, któremu wyraźnie brakuje lepszej podbudowy, bo na tle pozostałych wypada płytko. A może to prostu kwestia braku Minotaura na kółkach w jego wizji?
Tak czy siak, sięganie po emocjonalne nuty w historiach poszczególnych bohaterów to bez dwóch zdań słuszny kierunek, sprawdzający się zwłaszcza wtedy, gdy idzie za nim wyjątkowy pomysł. Historię porzuconej kobiety można wszak przedstawić za pomocą paru wypisanych w próżni zdań o dziewczynie pozbawionej marzeń, a silną więź między rodzeństwem zobrazować w komediowym stylu. Ten towarzyszący zmaganiom Kerry z przyziemną codziennością był absolutnie uroczy, ale przecież poza czystą zabawą była w tym również swego rodzaju gorycz i zrozumienie dla troski, z jaką do walecznej, a równocześnie kompletnie bezbronnej siostry, podchodzi Cary. Nie wiem, co dokładnie stało się z nim pod koniec odcinka, ale mam nadzieję, że twórcy nie szykują nam tu jakiegoś emocjonalnego ciosu, bo przywiązałem się do tej dwójki wyjątkowo mocno.
W podobnie emocjonalny sposób serial podszedł również do Lenny, którą już poprzednio przedstawił w zupełnie innym świetle, niż do tej pory. Tutaj sprowadzono ją niemal do roli postaci tragicznej, w pełni podporządkowanej woli Farouka i pozbawionej nawet możliwości samodzielnego decydowania o odebraniu sobie życia. Jej tragikomiczne próby samobójcze przeprowadzane w tle dyskutujących mężczyzn, czy wcześniejsze porównanie się do zwierzątka robiły naprawdę mocne wrażenie, dając nam do zrozumienia, że mamy do czynienia z kimś więcej, niż tylko narzędziem w rękach swojego pana. Tylko czekać, co Aubrey Plaza pokaże następnym razem, bo drugiej aktorki potrafiącej tchnąć tyle życia w czystą groteskę, ze świecą szukać.
Na tle Lenny, znacznie mniej przekonująco wypadły zapewnienia Farouka o tym, jak to był surowym, ale sprawiedliwym królem, którego spotkała niezasłużona kara. W jego przypadku trudno uwierzyć nawet w jedno słowo, choć używać ich bez wątpienia potrafi i to w niejednym języku. Mimo to warto zauważyć, że to pierwsza próba nadania tej postaci bardziej skomplikowanej osobowości i kolejne inne podejście "Legionu" do komiksowych schematów, niż robi to większość seriali. Czarny charakter (a może raczej "uchodźca") wyjaśniający swój punkt widzenia na całą sprawę i w jakimś stopniu pewnie mający trochę racji? Takie rzeczy tylko tutaj.
Podobnie jak niewiedzący, w co się wpakowali mnisi z zakonu Mi-Go, wrzuceni tu jakby od niechcenia, pomiędzy jedną niesamowitą sekwencją a drugą, a i tak idealnie wpisujący się i w fabułę odcinka, i w początkowy fragment o zbiorowym szaleństwie. Niezauważenie wzrosły też stawki i pojawiły się wątpliwości dotyczące zabaw z czasem, mogących mieć straszliwe konsekwencje dla przyszłej wersji dziewczyny, której coraz lepiej wychodzi wcielanie się w kota. A skoro już przy zwierzakach jesteśmy, nie można oczywiście zapomnieć o krowie, która swoją zaskakującą obecnością skradła kilka chwil głównym bohaterom. I nie, nie mam pojęcia, co ona tam robiła, za to liczę, że jeszcze zobaczymy jakieś wspólne sceny jej i Cary'ego.
Tego rodzaju krótkie odloty są już charakterystyczne dla "Legionu", lecz to sposób, w jaki łączy się je z ogólną historią, czyni go serialem absolutnie wyjątkowym. Takim, który może w każdej chwili zaatakować czymś kompletnie wyrwanym z kontekstu, ale nie da się wytrącić z równowagi. Jak powtarzało ostrzeżenie płynące z głośników w siedzibie Division 3: "Utrata znaczenia nie jest normalna". "Legion" zadziwia co chwilę, ale tej zasady trzyma się od samego początku, opowiadając historię złożoną, jednak na tyle jasną, że wystarczy odrobina dobrej woli, by się w niej nie pogubić. Przynajmniej na razie, bo kto wie, co nas spotka w środku zawiei śnieżnej, jaka panuje w umyśle Syd?
"Legion" możecie oglądać w kolejne czwartki o godz. 22:00 na kanale FOX.