Uciekinierzy z przyszłości. "The Crossing. Przeprawa" – recenzja nowego serialu science fiction
Mateusz Piesowicz
4 kwietnia 2018, 20:02
"The Crossing" (Fot. ABC)
Zaintrygować na tyle, by chciało się oglądać dalej – twórcy "The Crossing" starają się z całych sił, by osiągnąć ten cel, ale umiejętności wyraźnie brakuje. Drobne spoilery.
Zaintrygować na tyle, by chciało się oglądać dalej – twórcy "The Crossing" starają się z całych sił, by osiągnąć ten cel, ale umiejętności wyraźnie brakuje. Drobne spoilery.
Zaczynamy od unoszących się w wodzie ciał, a potem napięcie powinno stopniowo rosnąć, wciągając nas bez reszty. Tak prawdopodobnie wyobrażali sobie pierwszy odcinek "The Crossing" jego twórcy oraz włodarze stacji ABC, którzy w pełnej tajemnic fabule dostrzegli potencjalnego następcę "Lost" (o czym zresztą nachalnie przypominają niemal wszystkie zapowiedzi serialu). Jedni i drudzy powinni więc być rozczarowani, bo mdłej historyjki nie ratuje nawet niezły wyjściowy pomysł.
A ten rzeczywiście prezentuje się nieźle. Oto trafiamy do Port Canaan w stanie Oregon (jedno z tych klimatycznych, sennych amerykańskich miasteczek), gdzie ocean wyrzucił na brzeg niezidentyfikowanych rozbitków. Część utonęła, a ci którzy przeżyli, twierdzą, że są uchodźcami uciekającymi przed wojną w swoim kraju. Główny twist polega na tym, że ich ojczyzna to Ameryka, a wojna, o której mówią, ma wybuchnąć dopiero za 150 lat.
Podobieństw do "Lost" nie da się więc "The Crossing" odmówić. Mamy grupę ocalałych z tragicznego wydarzenia, których poznajemy na plaży; mamy towarzyszące temu niezwykłe okoliczności; mamy wreszcie szereg tajemnic, które szybko zaczynają się układać w większą sieć spisków. Problem nowego serialu ABC polega na tym, że dosłowne podobieństwa do słynnego poprzednika nijak się mają do jego jakości.
"The Crossing" okazuje się bowiem bardzo standardową telewizyjną rozrywką, która zamiast intrygować, raczej przynudza odgrzewaniem po raz kolejny dobrze znanych motywów. Choć więc upchnięto w pilotowym odcinku sporo treści, w gruncie rzeczy nic tu nie zaskakuje. No chyba że mówimy o sposobie, w jaki twórcy odhaczają niektóre punkty programu, wskazując, do czego nie powinniśmy przywiązywać szczególnej wagi (teoretycznie ważna podróż w czasie została zbyta kwestią: "Słyszeliśmy, że ktoś odkrył proces…").
Jeśli więc liczyliście na drobiazgowo budowaną intrygę i pełną pomysłowych detali fabułę, to lepiej od razu porzućcie na nie nadzieję. Twórcy – Jay Beattie i Dan Dworkin – jakby spodziewając się, że ich dzieło może nie dostać zbyt wiele czasu (cały sezon ma liczyć 11 odcinków), postanowili nie bawić się w ceregiele. Kolejnych bohaterów poznajemy w błyskawicznym tempie, tak samo jak okoliczności, które przygnały uciekinierów do przeszłości oraz sekrety, jakie zaczęły wychodzić na jaw wraz z ich przybyciem.
Wszystko zaś tak bezbarwne i przewidywalne, że zamiast świetnie się bawić, musiałem walczyć z nagłym atakiem ziewania. Jasne, tempo wydarzeń w pierwszym odcinku jest szybkie, ale kompletnie nie przekłada się to na napięcie. Wręcz przeciwnie, choć nie brakuje tu poważnych dramatów, serial nie potrafi nimi zaangażować, sprawiając, że cała historia spływa po widzu jak woda po kaczce. I nie ma tu znaczenia, o jakim jej aspekcie akurat mówimy.
A tych mamy kilka, bo oprócz fantastycznego wątku jest też robiący za głównego bohatera Jude (Steve Zahn), miejscowy szeryf z szeregiem własnych problemów, który odkrywa rozbitków, ale szybko zostaje odsunięty od sprawy przez agentów rządowych. Tych z kolei reprezentuje agentka Ren (Sandrine Holt), chłodna profesjonalistka próbująca zrozumieć, co tu się naprawdę dzieje. Obydwoje są mniej więcej tak fascynujący, jak konflikt pomiędzy nimi i oryginalni w podobnym stopniu, co ich dialogi ("Coś przede mną ukrywasz"). Szkoda, bo i Zahn, i Holt to na tyle dobrzy aktorzy, że ich postaci mogłyby stanowić niezły punkt zaczepienia dla całej historii.
Ostatecznie jednak niczym się nie wyróżniają wśród masy innych nieciekawych wątków, które zdążono już pory zaznaczyć. Matka rozdzielona z córką, małżeństwo próbujące ułożyć sobie na nowo życie, potencjalny romans, nieoczywisty sojusz – wszystko już w jakiejś formie widzieliście, bo "The Crossing" to nic więcej, niż zbiór fabularnych klisz w fantastycznej otoczce. A nawet gdy już pojawia się motyw z nieco większym potencjałem, skutecznie spycha się go na drugi plan.
Mam na myśli podany tu w ciekawej oprawie temat uchodźczy. Pytanie, jak Amerykanie potraktowaliby swoich przybyłych z przyszłości rodaków, może wyglądać groteskowo, ale jak się nad tym zastanowić, jest w nim potencjał na ciekawą dyskusję. Padają nawet w pilocie słowa o dawnej Ameryce, w której prawa ma każdy, niezależnie od pochodzenia. Aż się prosi, by uczynić to wiodącym motywem, ale czy tak się stanie, mam poważne wątpliwości.
A to dlatego, że "The Crossing" nie zrobiło do tej pory wiele, bym mógł je uważać za zainteresowanie wygłoszeniem społecznego komentarza. W znacznie większym skupia się natomiast na niewymagającej historyjce, już teraz tworząc wielopiętrowe teorie spiskowe i układając grunt pod scenariusz z masą akcji, biegania i innych tego typu atrakcji. Nie żeby był to jakiś problem, czystą rozrywkę pozwalającą się oderwać od rzeczywistości obejrzałbym z przyjemnością, o ile tylko stałaby na sensownym poziomie. Serial ABC takiego jednak nie gwarantuje.
Mogę się oczywiście mylić, ale naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, by miało się "The Crossing" zamienić w produkcję chociaż ocierającą się o jakość "Lost". Znacznie bardziej prawdopodobne, że skończy jak wiele innych zatopionych w suspensie telewizyjnych historii, które prędzej czy później zjadały własny ogon, tonąc w coraz głupszych scenariuszowych rewelacjach.
Tych już teraz nie brakuje, więc jeśli lubicie zagadkowe opowieści i nie przeszkadza Wam widoczna na każdym kroku odtwórczość (nawet w kwestii ładnych, utrzymanych w zimnej kolorystyce zdjęć, budujących gęsty klimat), to całkiem możliwe, że "The Crossing" spełni się jako Wasz nowy serial do obiadu. W innym przypadku oglądanie go to tylko strata czasu.
Serial "The Crossing. Przeprawa" można oglądać w serwisie ShowMax.