Jeszcze jeden Sherlock. "Instinct" – recenzja premiery nowego serialu CBS-u
Mateusz Piesowicz
19 marca 2018, 21:49
"Instinct" (Fot.CBS)
Są procedurale, które nie wyróżniają się kompletnie niczym i te mogące się pochwalić chociaż znanym nazwiskiem w obsadzie. Taki właśnie jest "Instinct" z Alanem Cummingiem. Spoilery.
Są procedurale, które nie wyróżniają się kompletnie niczym i te mogące się pochwalić chociaż znanym nazwiskiem w obsadzie. Taki właśnie jest "Instinct" z Alanem Cummingiem. Spoilery.
Problem polega na tym, że obydwa typy procedurali zwykle łączy jedna, bardzo istotna sprawa. Mianowicie ich poziom – najczęściej tak niski, że można się o niego potknąć. Nowy serial CBS-u oparty na powieści Jamesa Pattersona "Murder Games" nie jest pod tym względem wyjątkiem. To proceduralny kryminał jakich wiele, niewyróżniający się na tle reszty nawet szczególnie oryginalnym pomysłem. Myślicie, że w czasach gdy konkurencja próbuje skusić magikiem współpracującym z FBI, prostota zadziała na korzyść tutejszych twórców? Nie w tym przypadku.
Napisać, że "Instinct" opiera się w głównej mierze na uroku i charyzmie Alana Cumminga (dla którego to powrót do telewizji po "Żonie idealnej"), to nic nie napisać. Brytyjski aktor wciela się tu w Dylana Reinharta, profesora Uniwersytetu Pensylwanii specjalizującego się w psychologii nienormalnych zachowań, czyli mówiąc po ludzku, badającego co siedzi w głowach psychopatów. Potrafi też nasz bohater efektownie rozpocząć zajęcia, jest autorem popularnej książki i jeździ na motorze – normalnie cool.
To oczywiście wystarcza, by okazać się partnerem, bez którego nowojorska pani detektyw Elizabeth 'Lizzie' Needham (Bojana Novakovic), nigdy nie schwytałaby seryjnego zabójcy mordującego według klucza z książki Dylana. Ale mniejsza z tą sprawą, w końcu wyjaśnia się już w pierwszym odcinku, a samego mordercę można wskazać błyskawicznie. Będą jednak kolejne zagadki, wszak nasz bohater sprawdził się jako policyjny konsultant, a jego wyjątkowe cechy… zaraz, jakie wyjątkowe cechy?
No właśnie za bardzo tego nie wiadomo, choć twórcy poświęcili sporo czasu, by Dylan wzbudził nasze zainteresowanie. Sęk w tym, że jego przeszłość jako agenta CIA, z której zrobiono tu nieudolnie skrywany sekret (nie mam pojęcia po co, skoro i tak pisano o nim w opisie serialu), to banał, nuda i klisza w jednym. Na tym tle oryginalniej wypada nawet fakt, że bohater je pizzę sztućcami i ma fonograficzną (nie mylić z fotograficzną) pamięć.
Jest też gejem i ma męża, Andy'ego (Daniel Ings z "Lovesick"), co rzeczywiście jest jakąś innowacją. W końcu to nie serial z kablówki, więc doceńmy powoli wkraczający też do CBS-u XXI wiek. A że sam Andy występuje w pilocie przez minutę? Oj, szczegóły. Istotniejsze jest to, że orientacja nie czyni jednak Dylana w żaden sposób wyjątkowym i nijak nie usprawiedliwia potrzeby poświęcenia mu całego serialu.
Naprawdę się wysilałem, próbując odnaleźć choć jedną cechę tego bohatera, która sprawiłaby, że chciałbym dalej śledzić jego losy, ale myśli wciąż wracały do pierwszego punktu: gra go Alan Cumming. Coś poza tym? Szybko myśli, bywa błyskotliwy, złośliwy i odrobinę arogancki, przypuszczalnie posiada też jakiś "instynkt", jeśli mam zgadywać po tytule.
A może za bardzo się czepiam? Wszak ma być lekko i przyjemnie, jak zawsze, gdy mamy do czynienia z kolejną wariacją na temat Sherlocka Holmesa. Ta jest jednak o tyle rozczarowująca, że nikt się nawet nie wysilił, by obdarzyć ją jakimś wyrazistym indywidualnym rysem, pozostawiając wszystko na barkach Cumminga.
Ten z kolei dobrze wygląda w tweedowej marynarce i płaszczu, i jak zawsze świetnie wypada w roli lekkiego ekscentryka, ale to w gruncie rzeczy wszystko. Cała reszta jest rutynowym do bólu proceduralem z dwójką stopniowo się do siebie przekonujących bohaterów na pierwszym planie. Choć to raczej nadużycie, bo od razu widać, kto tu jest gwiazdą, a kto stanowi tylko niezbędny dodatek.
Z Lizzie twórcy zrobili postać będącą połączeniem chłodnej i twardo trzymającej się zasad profesjonalistki, z fanką wpatrzoną w swojego idola jak w obrazek i zawsze będącą o krok za nim. Efekt jest mocno średni, zwłaszcza że pani detektyw też podąża znajomymi tropami fabularnymi, radząc sobie znacznie lepiej w pracy, niż w życiu prywatnym. Docenić wypada tylko to, że tym razem na szczęście oszczędzi się nam romansu pomiędzy partnerami.
Co nie znaczy, że całkiem unikniemy ckliwych dramatów. Potencjał na takie jest i u Lizzie (umierający pies, serio?), i u Dylana, który porzucił niebezpieczne życie dla swojego męża, ale stare nawyki znów dają o sobie znać. Cudów nie ma co się spodziewać, zatem ewentualnych atrakcji upatrywać można tylko w obsadzie. Cumming wygląda wprawdzie na w pełni usatysfakcjonowanego tym, że ma główną rolę i reszta już go mało obchodzi, ale to aktor obdarzony urokiem, który nawet największy chłam wyniósłby poziom wyżej. Dyskretna chemia między nim i Novakovic też robi swoje – widywałem już znacznie gorzej dobrane pary, również takie o wiele lepiej napisane.
Nieźle prezentuje się drugi plan, na którym oprócz Ingsa mignęli jeszcze m.in. Whoopi Goldberg (jako wydawczyni Dylana) i Naveen Andrews (kontakt z CIA), ale wątpliwe, by mieli tu dostać do roboty coś godnego uwagi. Prędzej należy oczekiwać spraw tygodnia, które wylecą Wam z głowy jeszcze przed napisami końcowymi i kilku "odkrywczych" haseł co odcinek (wiedzieliście, że ludzkie zachowanie zależy od kontekstu?). Wszystko zaś okraszone uśmieszkami Alana Cumminga. Mało, ale czego innego spodziewać się po proceduralu CBS-u?