Serialowa alternatywa: "Ogród z brązu", czyli klimatyczny kryminał z Argentyny
Mateusz Piesowicz
14 marca 2018, 21:02
"Ogród z brązu" (Fot. HBO Latin America)
Jeśli historia kryminalna z gęstą atmosferą i zagmatwaną intrygą, to musi być Skandynawia lub Wielka Brytania? Nic z tych rzeczy. "Ogród z brązu" zabiera nas do dusznej Ameryki Południowej.
Jeśli historia kryminalna z gęstą atmosferą i zagmatwaną intrygą, to musi być Skandynawia lub Wielka Brytania? Nic z tych rzeczy. "Ogród z brązu" zabiera nas do dusznej Ameryki Południowej.
"Ogród z brązu" (w oryginale "El jardín de bronce") to ekranizacja wydanej także w Polsce powieści Gustavo Malajovicha, łącząca w sobie cechy klasycznego kryminału, mrocznego thrillera i dramatu psychologicznego. Produkcja HBO Latin America sięga po doskonale znane motywy, które jednak po umieszczeniu w nietypowej scenerii, czyli tak różnym od Londynu czy skandynawskich miast i miasteczek, Buenos Aires, okazała się intrygującą i przynajmniej w kilku miejscach zaskakującą mieszanką.
Ale po kolei. Punkt wyjścia jest standardowy. Oto poznajemy małżeństwo Fabiána (Joaquín Furriel) i Lilę (Romina Paula) Danubio – na pierwszy rzut oka szczęśliwych rodziców 4-letniej Moiry. Wszystko zmienia się o 180 stopni, gdy pewnego dnia dziewczynka znika bez śladu wraz ze swoją nianią. Świadków brak, policja rozkłada bezradnie ręce, a czas mija, pozostawiając rodziców w coraz większej niemocy i rozpaczy, z których nie ma ucieczki.
Brzmi znajomo? Pewnie że tak, w końcu motyw zaginionego dziecka to jeden z ulubionych tematów twórców kryminałów, zwłaszcza gdy oprócz samej intrygi chcą jeszcze postawić na przekonujące portrety psychologiczne bohaterów. Nikt wszak nie prezentuje się na ekranie lepiej, niż rozpaczający rodzice, co mogą potwierdzić choćby fani "The Missing". Zresztą brytyjski serial nasuwał mi się podczas seansu "Ogrodu z brązu" wielokrotnie, nie tylko ze względu na podobną historię i bohatera, ale także niektóre zabiegi fabularne, choćby zabawy z chronologią.
Argentyńska produkcja nie stawia sobie jednak za podstawowy cel efektownie wyprowadzić widzów w pole i zmusić ich szare komórki do wzmożonego wysiłku. Choć stosuje standardowe kryminalne sztuczki (a czasem wręcz ich nadużywa – jedna ze ślepych fabularnych uliczek pojawia się tu dwukrotnie) i koniec końców dąży do rozwiązania tajemnicy zniknięcia dziewczynki, wyraźnie czuć, że twórcom zależało przede wszystkim na wiarygodnym przedstawieniu dramatu towarzyszącemu jej rodzicom.
A właściwie jednemu z nich, bo to ojciec Moiry staje się naszym przewodnikiem po dziwnych zakamarkach Buenos Aires. W przeciwieństwie do Lili, którą zaginięcie córki wpędziło w stan kompletnego marazmu, Fabián nie ustaje w desperackich poszukiwaniach. Nie potrafiąc pogodzić się ze stratą, chwyta się każdej, nawet najbardziej lichej poszlaki, ignorując przy tym sens, zdrowy rozsądek, a nawet własne bezpieczeństwo. Jak to doprowadzony do krawędzi rodzic, jest gotowy na wszystko, bez względu na czas, pieniądze czy coraz wątlejsze nadzieje.
A tych ubywa także z powodu muru obojętności, z jakim zderza się nasz bohater. Niby wszyscy dookoła mu współczują, ale kończy się to na poklepywaniu po plecach i udzielaniu bezsensownych rad. Policja robi swoje z mniejszym lub większym zaangażowaniem, ale efekty są zerowe, podobnie jak w wielu innych przypadkach podobnych do sprawy Moiry. Bezradność argentyńskich (przypuszczalnie w każdym zakątku świata działa to podobnie) organów ścigania została tu poddana dość mocnej krytyce. Właściwie jedyną ich przedstawicielką, która została przedstawiona w pozytywnym świetle, jest Lidia Blanco (Julieta Zylberberg), nowa śledcza w wydziale, która stara się zrozumieć, przez co przechodzi Fabián i jakie musi czuć rozgoryczenie.
Nieco inne motywacje kierują za to niejakim Césarem Dobertim (najlepszy aktorsko w serialu Luis Luque) – niedoszłym policjantem, który dawne ambicje zamienił na podglądanie niewiernych małżonków jako prywatny detektyw. Nic więc dziwnego, że właśnie w sprawie Moiry zauważył dla siebie szansę wypłynięcia na szerokie wody. Tam, gdzie zawiodła policja, on mógłby wszak urosnąć do miana prawdziwego bohatera, na którego, powiedzmy sobie szczerze, absolutnie nie wygląda.
Nie jest bowiem Doberti detektywem w typie chłodnych i kierowanych ponurą determinacją postaci z szeregiem mrocznych problemów, które znamy z innych seriali. To tatusiowaty z wyglądu facet w średnim wieku, w rogowych okularach, z kiepską kondycją i sporych rozmiarów łysinką na czubku głowy. Idealna ilustracja powiedzenia, że pozory mylą, bo to właśnie on okazuje się człowiekiem, jakiego Fabián potrzebował w chwili, gdy tracił już wszelkie nadzieje. Duet jest z tych dwóch dziwaczny i daleki od idealnego dopasowania, ale może właśnie dlatego tak dobrze się ich ogląda.
Podobnie zresztą jak cały "Ogród z brązu", który chwilami kroczy pewnie ścieżką klasycznego kryminału, podrzucając nam i bohaterom kolejne wskazówki, a zaraz potem skupia uwagę na Fabiánie. Mężczyźnie, który stracił wszystko poza resztką nadziei, więc trzyma się jej kurczowo, wierząc, że jego dręcząca niepewność zostanie w końcu rozwiana. My zaś mu w tej wierze towarzyszymy, przerabiając porwania dla okupu, handel ludźmi i inne, znacznie dziwniejsze teorie dotyczące zniknięcia Moiry.
Przemierzamy przy tym wzdłuż i wszerz Buenos Aires, kolejne serialowe miasto pełne kontrastów. Sfilmowane zostało absolutnie obłędnie (co czyni "Ogród z brązu" pozycją obowiązkową dla miłośników Ameryki Południowej), nieważne, czy akurat jesteśmy w będącym architektoniczną perełką biurowcu, czy w nędznym hoteliku w parszywej okolicy. To miejsce tętniące życiem i przyjazne, a zarazem potrafiące w jednej chwili odsłonić swoje zupełnie inne, niepokojące oblicze. A na wielkim mieście wcale nie kończymy, bo wyruszamy również na prowincję, gdzie klimat staje się jeszcze bardziej duszny, a sekrety mroczniejsze i bardziej niezwykłe.
Ostatecznie udało się również "Ogrodowi z brązu" parę razy mnie zaskoczyć, co rekompensowało pewne wady. Bo nie ma się co oszukiwać, że argentyńska produkcja ich nie ma, na czele z wtórnością. Jasne, twórcy podchodzą do tematu na swój sposób, ale nie zmienia to faktu, że został on wcześniej ograny na mnóstwo podobnych. Tutejszy przełomu z pewnością nie przynosi.
Dla niektórych przeszkodą nie do przeskoczenia będzie również tempo akcji. Ta przyspiesza z rzadka, przez większość czasu (serial składa się ośmiu blisko godzinnych odcinków) tocząc się niespiesznym rytmem i pozwalając nam po uszy zanurzyć się w gęstej atmosferze tej historii. Bez dwóch zdań intrygującej, ale chwilami niepotrzebnie rozciągniętej i nie zawsze równie przekonującej, także aktorsko.
Jeśli jednak nie przeszkadza Wam ani scenariuszowa powtarzalność, ani spokojne tempo, a nad szalone twisty kryjące się za każdym rogiem stawiacie dobrze napisane postaci i klimat tak gęsty, że można go kroić nożem, to "Ogród z brązu" jest właśnie dla Was. Nawet jeśli widzieliście już tę historię w nieco innym wykonaniu i z nieco innymi rozwiązaniami. Trochę egzotyki w gatunku zdominowanym przez Europejczyków na pewno nie zaszkodzi.
"Ogród z brązu" można znaleźć w HBO GO.
***
Następna Serialowa alternatywa to powrót na europejskie podwórko. Zajmiemy się niemiecką "Bankową grą".