Iluzja dobrego serialu. "Deception" – recenzja premiery nowego procedurala ABC
Mateusz Piesowicz
12 marca 2018, 22:02
"Deception" (Fot. ABC)
Magik pomagający FBI walczyć z przestępczością to prawdopodobnie jeden z głupszych pomysłów, o jakich słyszałem. A na tym nonsens w "Deception" dopiero się zaczyna. Spoilery.
Magik pomagający FBI walczyć z przestępczością to prawdopodobnie jeden z głupszych pomysłów, o jakich słyszałem. A na tym nonsens w "Deception" dopiero się zaczyna. Spoilery.
"Deception", nowy serial autorstwa Chrisa Fedaka ("Chuck"), to na pierwszy rzut oka "Castle" plus magiczne sztuczki. Wystarczy zastąpić autora kryminałów iluzjonistą i voilà – lekki, przyjemny i głupiutki jak but procedural na kilka sezonów gotowy. Tak przynajmniej musiano myśleć w ABC, ale coś mi mówi, że "Deception" będzie się do swojego poprzednika miało mniej więcej tak, jak Jack Cutmore-Scott ("Cooper Barrett's Guide to Surviving Life") do Nathana Filliona. Czyli nijak.
Nijakość to zresztą podstawowa cecha serialu, którą twórcy próbują z całych sił zatuszować, ale efekt ich starań jest dokładnie odwrotny. Spod wszystkich trików, jakich używa "Deception", by przyciągnąć do siebie widza, wciąż bowiem wygląda stary jak świat procedural i jego przemielone na setki sposobów schematy. Niestety drodzy państwo, wasz sekret wyszedł na jaw.
To samo mógłby powiedzieć Cameron Black (Cutmore-Scott), popularny iluzjonista z Las Vegas, którego kariera zostaje zrujnowana w wyniku skandalu. Jego szczegółów Wam oszczędzę, bo zawierają kluczowy dla fabuły spoiler, ale nie spodziewajcie się po nim za dużo. Istotne dla nas jest to, że pozbawiony dotychczasowego zajęcia Cameron odkrywa, że jego umiejętności mogą się przydać w zupełnie inny sposób. Mianowicie we współpracy z FBI, w którym jednak najwyraźniej nigdy nie pomyśleli, żeby zatrudnić magika, bo do pomysłu są nastawieni raczej negatywnie.
Oczywiście nie minie wiele czasu, a Cameron swoją przydatność potwierdzi, szybko stając się człowiekiem, bez którego pracownicy Biura byliby jak dzieci we mgle. Przekona też przy okazji do siebie agentkę Kay Daniels (Ilfenesh Hadera), sceptyczną wobec jego umiejętności, ale błyskawicznie nabierającą do nich szacunku. I nawet nie będzie musiał przy tym mówić "abrakadabra", wystarczy, że przy użyciu magicznych trików schwyta dilera narkotykowego. To byłoby na tyle w tym tygodniu, do zobaczenia w następnym odcinku!
No dobrze, jest jeszcze kilka dodatkowych elementów, jak ekipa pomocników Camerona, czyli Dina (Leonora Crichlow), Jordan (Justin Chon) i Gunter (Vinnie Jones); oraz Stephanie Corneliussen jako tajemnicza kobieta, która przez jakiś czas będzie uprzykrzać życie naszemu bohaterowi. To znaczy będzie się okazjonalnie pojawiać w kolejnych odcinkach w przerwach między rozwiązywaniem spraw tygodnia. Atrakcji co niemiara.
Nie wgłębiam się wprawdzie w detale, ale myślę, że absurdalnego konceptu fabularnego "Deception" nie trzeba nikomu tłumaczyć. Odpowiadając z kolei na cisnące się na usta pytanie, czyli w ilu sprawach rozwiązywanych przez FBI przydatna może być pomoc iluzjonisty, mówię: w tylu, ile będzie trzeba. O ile oczywiście widzowie kupią tutejszą formułę, co wydaje się raczej wątpliwe, ale nie można tego w stu procentach wykluczyć.
A to dlatego, że "Deception" zawiera wszystkie cechy niezbędne w przypadku niewymagającego procedurala. Prosty jak konstrukcja cepa schemat, lekkość i tyle scenariuszowych bzdur, że z ich liczenia rezygnuje się po kilku minutach. Obejrzeć z przyjemnością i zapomnieć – do niczego więcej serial ABC nie pretenduje, jednak i z osiągnięciem tego celu może mieć spore problemy.
I w tym miejscu należy skierować wzrok w stronę naszego głównego bohatera. Owszem, Jack Cutmore-Scott ma pewien łobuzerski błysk w oku i pewnie jest sympatycznym gościem, ale jeśli obejrzałem cały odcinek i dodatkowo wpatrywałem się w jego oblicze na zdjęciach, a mimo to nadal nie potrafię sobie przypomnieć jego twarzy, to coś jest nie tak. Nie pomaga mu fakt, że Cameron to zwyczajnie średnio interesujący facet. Jasne, potrafi wyswobodzić się z łańcuchów wisząc do góry nogami nad ostrzami i zna sporo karcianych sztuczek, ale na tym właściwie sprawa się kończy.
Jego przeszłość i relacje z bliskimi? Nuda. Trudne partnerstwo z agentką Daniels? Kompletny brak chemii, tym bardziej kłujący w oczy, że wyraźnie twórcy zmierzają tu w kierunku romansu (mówiłem przecież, że to magiczny "Castle"). Choć w premierowym odcinku teoretycznie roiło się od zagadek, najbardziej frapującą kwestią jest dla mnie, jak to możliwe, że tak pozbawiony charyzmy facet mógł zrobić karierę w zawodzie, w którym jest ona absolutnym fundamentem?
Inna sprawa, że to w gruncie rzeczy jedyna kwestia, nad którą można się do woli zastanawiać. Całą resztę, łącznie z kulisami trików w wykonaniu Camerona, serwuje się nam na tacy, nie pozostawiając wiele miejsca wyobraźni. Nasz bohater odkrywa coś, czego nie widzi FBI, zastawia własną iluzję na przestępców, a na koniec objaśnia szczegóły swojego błyskotliwego planu. Po drodze musi jeszcze rzecz jasna znaleźć się w niebezpieczeństwie… a nie, to też była iluzja.
Nie wiem oczywiście, czy ten schemat zostanie zachowany do końca, ale jak na razie twórcy nie dali mi nawet pół powodu, bym myślał inaczej. Jak na serial o bardzo sprytnych oszustach, "Deception" ma zaskakująco mało sekretów, których nawet nie próbuje przed nami ukrywać, a na dodatek jeszcze łaskawie nam wyjaśnia, co się właściwie wydarzyło. W prawdziwym życiu za taki pokaz magii zażądałbym zwrotu pieniędzy za bilet.
W tym przypadku nie jest tak dobrze, więc zostajemy z miernym proceduralem opartym na kretyńskim pomyśle, papierowych postaciach i zerowym suspensie. Wprawdzie świadomym swojej głupoty, ale naginający naszą odporność na nią do granic możliwości, jak wtedy, gdy całe FBI wychodzi na zgraję niekompetentnych idiotów w zestawieniu z gościem od karcianych trików. Sprawić, by taka historia wyglądała wiarygodnie – o, to byłaby iluzja, którą chętnie zobaczyłbym na własne oczy. Niestety, "Deception" nawet nie próbuje pozować na tak błyskotliwy serial.