Feministka szuka męża. "UnReal" – recenzja premiery 3. sezonu
Marta Wawrzyn
1 marca 2018, 22:02
"UnReal" (Fot. Lifetime)
3. sezon "UnReal" odwraca dobrze znaną sytuację: tym razem to kobieta szuka męża. I to taka kobieta, która niewątpliwie da popalić Quinn i Rachel – producentkom z piekła rodem. Spoilery z premiery!
3. sezon "UnReal" odwraca dobrze znaną sytuację: tym razem to kobieta szuka męża. I to taka kobieta, która niewątpliwie da popalić Quinn i Rachel – producentkom z piekła rodem. Spoilery z premiery!
Po zejściu na manowce w 2. sezonie "UnReal" miało wrócić do formy dzięki prostemu, ale atrakcyjnemu zabiegowi. Kawalera do wzięcia zastąpiła panna (choć może powinnam pisać "kawalerka" – Amerykanie mają problem ze słowem "suitress", ja nawet nie będę próbować tego tłumaczyć, bo już sam "suitor" jest wystarczająco problematyczny) i to grana nie przez byle kogo, bo przez znaną z "Masters of Sex" i "Rectify" Caitlin FitzGerald. Wszystko powinno obrócić się o 180 stopni, bo przecież teraz producentki będą manipulować i robić idiotki nie z tuzina dziewczyn, tylko z facetów. Brzmi jak feministyczny zwrot akcji, prawda?
Na ten zwrot akcji w pewnym sensie nabiera się także Rachel (Shiri Appleby), ściągnięta przez Quinn (Constance Zimmer) z czegoś, co przypomina miks odwyku i newage'owej sekty. Od koszmarnych/absurdalnych wydarzeń z końcówki 2. sezonu "UnReal" minęło sześć miesięcy, "Everlasting" znów wymaga ratowania i Quinn wyciąga z kapelusza swój ostatni atut: zróbmy sezon, który będzie wyglądał na feministyczny. Uczyńmy główną bohaterką kobietę, która jest piękna, inteligentna, odnosi sukcesy w biznesie – niczym "Elon Musk w spódnicy" – i do szczęścia brakuje jej tylko miłości. Bajka, prawda?
Tyle że ciąg dalszy znamy: to nie może być nudna telewizja, to musi być "dobra telewizja". Czyli już na dzień dobry wracamy do świetnie nam znanych manipulacji, na które obie producentki patrzą tym razem z trochę innej perspektywy. Quinn skupiona jest na utrzymaniu wysokiej oglądalności i ratowaniu programu oraz własnej kariery, Rachel marzy się wysłanie w świat feministycznego przekazu. Z góry wiadomo, że wszystkie jej starania będą skazane na porażkę, pytanie tylko brzmi, kiedy Rachel złamie się i zacznie urabiać Serenę (FitzGerald) aż miło.
W premierze sezonu producentka siedzi okrakiem na barykadzie, próbując coś ugrać dla obu stron. Nie jest łatwe, ponieważ Serena – która ma swoje zdanie na każdy temat, ale też popełnia już w 1. odcinku kilka strasznych błędów – koniec końców okazuje się trudniejszą przeciwniczką niż jej męscy poprzednicy. Także dlatego, że przyjęła kryterium, które rzadko obowiązuje w przypadku takich widowisk: jeśli ten pan nigdy nie ma szans zostać moim mężem, to wypada z gry. To ten rodzaj szczerości, na który nie była gotowa ani Quinn, ani szczycąca się nowo odkrytym życiem w harmonii z prawdą Rachel. I to też główny powód, dla którego "UnReal" zapowiada się całkiem nieźle w tym sezonie.
Oczywiście, formuła serialu jest i musi być oparta na pewnych schematach: żeby taki program jak "Everlasting" mógł dostarczać co tydzień odpowiedniej dawki walk kociaków i innych mniejszych lub większych dramatów, producenci muszą wyciągać brudy, nastawiać uczestników przeciwko sobie i kreować sytuacje, które nigdy nie miałyby miejsca w prawdziwym życiu. Nie zmienia tego ani PR-owski chwyt, polegający na przejściu "Everlasting" na stronę feminizmu, ani fakt, że panna do wzięcia jest osobą, z którą producentki mają prawo sympatyzować. To biznes, nie miejsce do zawierania przyjaźni.
Pokazywanie brudnych kulis telewizyjnego show, który jest kopią prawdziwych programów oglądanych przez miliony widzów, było i jest najmocniejszą stroną "UnReal". Powtarzalność niczego nie zmienia – oglądanie tej potężnej dawki cynicznych zagrywek, ludzkich upadków i wszelkich sytuacji pokazujących rozrzut pomiędzy rzeczywistością a prawdą ekranu sprawia mi frajdę. I uważam, że pod tym względem sezon zapowiada się wyśmienicie, bo Serena wygląda na osobę, która przynajmniej nie boi się rzucić wyzwania Rachel i Quinn. Najgorszy błąd na szczęście popełniła z dala od kamer (ale na oczach Rachel), więc jej szanse są w tym momencie odrobinę większe niż zerowe. Co powinno uczynić rozgrywkę na poziomie panna – producentki bardziej emocjonującą niż ta z poprzedniego sezonu.
Znacznie gorzej wypadają wszelkie sprawy niezwiązane z nowym sezonem "Everlasting", które są podaną całkowicie na serio mieszanką wątków osobistych prosto z opery mydlanej z jeszcze większymi absurdami dotyczącymi kulis programu. Krwawa przysięga Rachel, Quinn, Cheta i Jeremy'ego, że nie pisną ani słówka o idiotycznych morderstwach z końcówki poprzedniego sezonu, to prawdopodobnie najgłupsza scena w całym serialu, nie tylko dlatego, że krew Cheta najpierw wypadałoby przetestować. Oczywiście, że przysięga zostanie prędzej czy później złamana, a przede wszystkim czy nie lepiej by było, gdyby wszyscy zmieszani w sprawę po prostu milczeli zamiast co chwila do niej wracać na naszpikowanym kamerami planie programu?
Jeremy (Josh Kelly) co prawda ogolił się i przestał pić, ale widać wyraźnie, co zgubi na pewno jego, a może i kogoś jeszcze: ślepa miłość, a właściwie obsesja na punkcie Rachel. Ta zaś – co również wydaje się średnim pomysłem w sytuacji, kiedy wszyscy powinni stąpać ostrożnie – zgodnie z przewidywaniami zaczyna zerkać w kierunku jednego z uczestników programu, wyraźnie skrojonego pod jej gust. O tym, żeby wszyscy robili swoją pracę i szli do domu, zahaczając po drodze o terapeutę, nie ma mowy. Kulisy "Everlasting" to była i jest jedna wielka "Moda na sukces", która z sezonu na sezon coraz chciwiej zjada własny ogon.
"UnReal" od początku stanowiło mieszankę mocno nietypową, bo z jednej strony oferowało brutalny wgląd w kulisy telewizji i fajne, wyraziste postacie antybohaterek, a z drugiej, bez cienia samoświadomości i dystansu wikłało te kobiety w sytuacje rodem z klasycznej opery mydlanej. To rodziło problem pod tytułem: dla kogo właściwie ma być ten serial? W 1. sezonie udało się go w miarę zgrabnie obchodzić, w drugim twórcy niestety postanowili pójść na całość, w trzecim – który powstawał pod okiem nowej showrunnerki Stacy Rukeyser – wyraźnie chcą w to dalej brnąć. To nie wróży najlepiej na przyszłość.
I jednocześnie nie zmienia to faktu, że odcinek "Oath" – może pomijając tytułową przysięgę i wszystko, co dotyczyło nieszczęsnego wypadku – oglądało mi się dobrze. W przeciwieństwie do kawalera z zeszłego sezonu, którego imienia już nie pamiętam, Serena wygląda na dziewczynę z pazurem. A i wiadomość, że do wyrazistej kobiecej obsady dołączyła Caitlin FitzGerald, która zdecydowanie tutaj ma co grać, taka najgorsza nie jest.
Nie sądzę, żeby "UnReal" miało wrócić do dawnej świetności, ale nie widzę powodu, żeby nie zaakceptować serialu z pewnymi wadami, które stały się jego immanentną częścią. Ja nowy sezon na pewno obejrzę cały, i to nie tylko dla Quinn i Rachel, ale także dla Sereny. Ta dziewczyna prawdopodobnie już wie, iż znalazła się pułapce, którą przyszykowała sama na siebie, ale to nie znaczy, że zaakceptuje zasady gry. Jej chęć narzucania wszystkim swoich reguł to jedyna rzecz, która w tym momencie może zapewnić nieprzewidywalny sezon "UnReal" – i przy okazji także uratować "Everlasting".
Mam wrażenie, że w tym wątku wszystko się może zdarzyć, włącznie z jakimś rodzajem happy endu, bo Serena i finansista z brytyjskim akcentem wyglądają na parę nie tyle nawet dla siebie stworzoną, co idealnie dopasowaną. Pochodzą z tego samego świata, mówią tym samym językiem, on ma coś, czego on chce – i na odwrót. W świecie "UnReal" brzmi to jak przepis na "i żyli długo i szczęśliwie na okładkach magazynów". Jestem szczerze ciekawa, jak to się skończy, i daję "UnReal" mały kredyt zaufania w tym sezonie – przynajmniej dopóki kogoś nie uśmiercą w malowniczy sposób.