Słabe wersety. "Living Biblically" – recenzja nowego sitcomu telewizji CBS
Kamila Czaja
28 lutego 2018, 18:02
"Living Biblically" (Fot. CBS)
Co się dzieje, gdy krytyk filmowy postanawia, że będzie żył całkowicie zgodnie z nakazami z Biblii? Powstaje banalny, nieśmieszny sitcom w obsadzie, która zasługuje na coś lepszego.
Co się dzieje, gdy krytyk filmowy postanawia, że będzie żył całkowicie zgodnie z nakazami z Biblii? Powstaje banalny, nieśmieszny sitcom w obsadzie, która zasługuje na coś lepszego.
Nie wiążę szczególnych nadziei z sitcomami CBS-u ze śmiechem w tle, ale przecież zawsze można doznać pozytywnego zaskoczenia. Wprawdzie sama od paru ładnych lat nie oglądam już "The Big Bang Theory", ale mogę zrozumieć, że kogoś nadal bawi cotygodniowa dawka nerdowskich klimatów. "Living Biblically", które zadebiutowało w poniedziałek, nie jest jednak przykładem miłej niespodzianki.
Fabuła na pierwszy rzut oka nieco różni się od standardu. To nie "dorosłe dziecko wraca do rodzinnego domu", "macho traci pracę i musi zająć się domem" ani nawet "grupa przyjaciół w barze/pracy". Chip Curry (Jay R. Ferguson, Stan z "Mad Men"), po tym jak zmarł jego najlepszy przyjaciel, chce zmienić swoje życie. Na dodatek dowiaduje się, że jego żona Leslie (Lindsay Craft, "Grace and Frankie") jest w ciąży. Uznaje więc, że najlepszy sposób na zostanie lepszym człowiekiem i uporządkowanie egzystencji to życie w pełni zgodne z Biblią.
Pomysł może się wydawać trochę wydumany, ale podobno w książce A.J. Jacobsa, na której oparto serial, ta koncepcja działa. Zresztą cel Chipa: "Jestem ogólnie całkiem porządnym człowiekiem, ale chciałbym być świetnym" ma potencjał. Dałoby się postawić ciekawe pytania o naturę wiary, o wpływ światopoglądowych wyborów jednej osoby na całe otoczenie, o to, co się przez wieki zmieniło, a co nie. Można by podkręcić moralne dylematy i pogłębić postacie, równocześnie nie rezygnując z komediowości. Wystarczy przypomnieć "The Good Place". Ale w przeciwieństwie do genialnego Michaela Schura twórca "Living Biblically", Patrick Walsh ("2 Broke Girls"), nie zadał sobie trudu, żeby wyjść poza sitcomowe schematy.
Dostajemy więc całą opowieść o nawróceniu Raya podaną łopatologicznie zaraz na początku, w rozmowie z księdzem (Ian Gomez, "Cougar Town"). Przy czym motywacja głównego bohatera, chociaż podana wprost, zupełnie nie przekonuje, trzeba więc przyjąć ją, nomen omen, na wiarę. Podobno Chip ma skłonność do "małych obsesji" i robienia wszystkiego na 100%, więc wszyscy uważają, że to po prostu kolejna faza, ale jako że z perspektywy widza bohater serialu jest póki co bardzo niewyrazisty, to i tu musimy przyjąć same deklaracje.
Żona Chipa w pilotowym odcinku ma niewiele do roboty. Opowiada żarty o kupie i chorobach wenerycznych. Ogłasza, że jest w ciąży. Poza tym jej rola polega na byciu niereligijnym kontrapunktem dla nagle religijnego Chipa, czyli także wygłaszanie banalnych prawd z gatunku, że na świecie są nie tylko rzeczy piękne, ale i okropne, więc czemu Bóg miałby je stworzyć.
Ale jeszcze gorzej wypadają wątki związane z pracą Chipa. Otóż Chip jest krytykiem filmowym w gazecie, która wprawdzie ma problemy i zwalnia ludzi, ale najwyraźniej jak na kondycję tradycyjnej prasy działa trochę jak w poprzednim stuleciu – w każdym razie nawrócony bohater dostaje szansę, by opisywać tam swoje doświadczenia. Podobno jest najlepszym autorem tego periodyku, co naprawdę słabo świadczy o poziomie reszty.
Trudno jednak rzetelnie oceniać ich poziom dziennikarski, bo praca nieszczególnie kogoś tam zajmuje. Jest Gary, którego rola to mieć żonę i kochankę, przez co Chip zastanawia się, czy go nie wydać. Dylemat rozwiązany zostaje zresztą zgodnie z Biblią, w scenie chyba najbardziej idiotycznej w całym odcinku. Jest kumpel Chipa, Vince (Toby Rock, "Everybody Hates Chris"), absolutnie bez wyrazu. Szefowa (Camryn Manheim, znana między innymi z "The Practice" i "Zaklinacza dusz") to kolejna karykaturalna postać w tym zestawie. Chociaż trochę zabawna jest tylko Cheryl (Sara Gilbert, "Roseanne"), ale i ona może się znudzić po kilku odcinkach, bo ile można się skradać?
Śmiech w "Living Biblically" słychać nieustająco – niezależnie od poziomu dowcipu, który jest zwykle bardzo niski. Właściwie serial dałoby się od biedy oglądać, gdyby oddać głos wyłącznie postaciom drugoplanowym: Cheryl, rabinowi (David Krumholtz, "Wzór", "Kroniki Times Square"), matce Raya (zasłużona June Squibb) lub ekspedientce w księgarni, Grace (Carla Renata, "Hart of Dixie"). Te postacie niewiele mówią, ale w swoich paru kwestiach są znacznie zabawniejsze niż cały wątek główny, a zwłaszcza Chip z żoną. Ewentualnie można by też oglądać "Living Biblically", gdyby zamiast 20 minut tej fatalnej opowieści dano nam 20 minut nabijania się z białego garnituru Chipa, bo akurat te kwestie były dość zabawne.
Poza bardzo nielicznymi wyjątkami dialogi i gagi to standard sitcomowy sprzed lat. Aż żal, że wmieszano w to słabe aluzje do "The Wire" i "Przyjaciół". Może i Chip wygląda jak business casual ghost, ale właściwie cały serial to taki duch przeszłych seriali. I to tych słabych . Wszystko – scenografia, żarty, kreowanie postacie – jest jak z minionej telewizyjnej epoki. Chwilami miałam wrażenie, że jeszcze trochę i cofniemy się do czasów biblijnych… Najbardziej w "Living Biblically" ciekawi to, jak ściągnięto taką świetną obsadę do tak słabego sitcomu. Odradzamy seans, szkoda życia.