Błądząc po zepsutym systemie. "Seven Seconds" – recenzja nowego serialu twórczyni "The Killing"
Michał Paszkowski
25 lutego 2018, 18:03
"Seven Seconds" (Fot. Netflix)
Nowy serial Netfliksa podejmuje tematy wprost z nagłówków gazet, opowiadając o brutalności policji i rasizmie systemu sprawiedliwości. Czy aktualna tematyka idzie w parze z wciągającym kryminałem?
Nowy serial Netfliksa podejmuje tematy wprost z nagłówków gazet, opowiadając o brutalności policji i rasizmie systemu sprawiedliwości. Czy aktualna tematyka idzie w parze z wciągającym kryminałem?
Młody policjant, pędzący do szpitala do ciężarnej żony, potrąca czarnoskórego nastolatka jadącego na rowerze. Za namową swojego przełożonego, który twierdzi, że chłopak na pewno nie żyje, a wiadomość o zdarzeniu wywołałaby protesty na tle rasowym, policjant opuszcza miejsce zbrodni, zostawiając wykrwawiającego się chłopaka w zaśnieżonym rowie. W "Seven Seconds" zdarzenie inicjujące całą tragiczną historię jest podane widzom jak na dłoni, nie pozostawiając żadnych wątpliwości w kwestii tego, co dokładnie się wydarzyło.
Przez kolejne dziesięć odcinków postacie w serialu będą już jedynie dopowiadać, usprawiedliwiać i interpretować zdarzenia z zimowego poranka w Parku Liberty State w Jersey City, a bezradne dążenie detektywa i prokurator do odkrycia prawdy będzie wywoływać wśród widzów pytanie nie o to co odkryją, ale kiedy w końcu im się to uda.
Wyłożenie większości kart na stół teoretycznie ma służyć bardziej szczegółowej obserwacji, jak systemowy rasizm w Stanach Zjednoczonych wpływa na śledztwo i następnie proces sądowy, a serial od razu daje do zrozumienia, że w portretowaniu tych procesów będzie brutalnie szczery. Jednak sama refleksja na temat kondycji współczesnego świata w "Seven Seconds" nie jest jednoznaczna z zaoferowaniem interesującej historii, której warto poświęcić dziesięć godzin życia.
Trudno oczekiwać, że serial Veeny Sud, który tak realistycznie podchodzi do bieżących problemów w USA, będzie oferował jakieś proste rozwiązania dla kompletnie niedziałającego systemu. Jednak jeśli jest jeden motyw, który wybija się w "Seven Seconds" jako przyczyna i zarazem pochodna obecnej sytuacji, to jest to toksyczna męskość, z którą kryminał zderza się w czasem mniej, a czasem bardziej udany sposób.
Najbardziej rzucający się w oczy przykład to postaci trójki policjantów, którzy pomagają w zatuszowaniu oryginalnego przestępstwa: DiAngelo (David Lyons), Osorio (Raul Castillo) i Wilcox (Patrick Murney). I tak jak rozumiem chęć ukazania na ich przykładzie zjawisk w amerykańskiej policji, które przyczyniają się do obecnej sytuacji – jak wszechobecna przemoc oraz rasizm i seksizm w czystej postaci – tak niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że scenarzyści prześcigali się w pomysłach, jak w najprostszy sposób sprawić, żeby tych bohaterów dało się nienawidzić jeszcze bardziej.
Ponieważ zbrodnia w "Seven Seconds" i zachowanie policjantów jest tak bezdyskusyjnie złe na poziomie moralnym (źródłem problemu jest raczej jej ewentualna interpretacja przez społeczeństwo: zwykły wypadek czy kolejny dowód na rasizm policji?), to ciężko stworzyć postaci antagonistów, które nie ocierałyby się o klisze, za to w jakiś sposób komplikowały sprawę. Być może nie było to po prostu intencją twórców, jednak spirala zbrodni, w jaką wpadają policjanci w kolejnych odcinkach, nie pozostawia wątpliwości co do oceny bohaterów, jednocześnie w żaden sposób nie czyniąc z nich intrygujących czy oryginalnych postaci.
Nieco bardziej problematyczna jest tu postać Pete'a Jablonsky'ego (Beau Knapp), czyli policjanta, który spowodował wypadek. Przez to, że wiemy, co dokładnie się wydarzyło, serial może jedynie próbować nas zwodzić, dodając więcej warstw do charakteru Jablonsky'ego, które jednak w żaden sposób nie zmieniają postrzegania tego, co zrobił. Serial zdaje się podsuwać pewnego rodzaju usprawiedliwienia (jak chociażby jego trudna przeszłość z ojcem) i nieustanne nas zapewnia ustami jego żony, że "Pete jest dobrym człowiekiem", ale jego wina w sytuacji wyjściowej pozostaje niezaprzeczalna. Relacje Jablonsky'ego z ojcem i jego rola jako rodzica małego dziecka z całą pewnością wpisują się w kolejny silnie akcentowany motyw "Seven Seconds", jakim jest ojcostwo, jednak próby pogłębiania jego postaci nigdy nie są do końca przekonujące.
Trochę więcej moralnej szarości serial gwarantuje swojej głównej bohaterce, prokurator KJ Harper (Clare-Hope Ashitey), która jak na protagonistkę kryminału przystało, heroicznie walczy z systemem skazującym ją na porażkę, jednocześnie zmagając się z własnymi demonami. Śledząc jej bezskuteczne starania o oddanie sprawiedliwości ofierze, w których pomaga jej detektyw Joe "Fish" Rinaldi (Michael Mosley), ciężko nie rozumieć ich frustracji z powodu systemowego rasizm i stanu publicznej dyskusji o problemach rasowych w Stanach.
Odpowiedzialność spoczywającą na barkach KJ czuje się tak samo ciężko jak wszechobecne w serialu poczucie, że nie ma nadziei na szczęśliwe czy chociaż sprawiedliwe wyjście z tej sytuacji. Chyba najsilniej serial ilustruje to faktem, że zamiast debatować nad czynem Jablonsky'ego publiczna dyskusja nad sprawą skłania się bardziej ku pytaniu, czy życie jego ofiary, Brentona Butlera, było w ogóle warte ratowania, kiedy pojawiają się podejrzenia, że mógł być członkiem gangu.
Ostatecznie wątpliwości co do jego członkostwa w gangu dotykają też rodziców Brentona, których wątek w "Seven Seconds" okazuje się najbardziej angażujący. Oczywiście, serialowych rodziców rozpaczających po dziecku było już w kryminałach bardzo dużo, ale Regina King i Russell Hornsby są w stanie znaleźć swój sposób na stworzenie poruszających kreacji cierpiącej matki i ojca, a to prywatne i rodzinne spojrzenie na tragedię okazuje się ważniejsze dla całej historii niż nawet samo śledztwo.
Przyglądając się relacjom w rodzinie Butlerów, serial analizuje motywy męskości i rodzicielstwa, a niedoskonała więź Brentona z ojcem znajduje swoją potężną kulminację w jednym z ostatnich odcinków, w fenomenalnej scenie, która wprowadza tak potrzebny emocjonalny aspekt do mozolnie odtwarzanego procesu sądowego. "Seven Seconds" to zdecydowanie serial ponury w swoich obserwacjach na temat współczesności, ale w kilku scenach właśnie z udziałem rodziny oferuje ostatecznie odrobinę nadziei.
Zaleta "Seven Seconds" jest taka, że serial świetnie wygląda i jest mistrzowsko wyreżyserowany (jeden z odcinków jest ostatnim reżyserskim dokonaniem zmarłego w zeszłym roku Jonathana Demme). Dziejący się głównie zimą sezon wizualnie lubuje się w szarości, choć niestety wobec niektórych postaci jest rozczarowująco czarno-biały.
Jeśli serial będzie w stanie zapoznać nowych widzów z niesprawiedliwościami i rasizmem amerykańskiego systemu prawnego, to prawdopodobnie twórcy już odnieśli jakiś sukces. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest to pierwsza produkcja poruszająca tę tematykę, a innych przykładów można szukać zarówno w wątkach serialów komediowych ("Black-ish"), jak i dramatycznych ("American Crime", "Shots Fired"). Oglądając "Seven Seconds", nie da się pozbyć wrażenia, że podobne produkcje widzieliśmy już wiele razy, a podobieństwa widać chociażby z poprzednim serialem Veeny Sud, "The Killing" (nawet Jablonski wygląda prawie jak Stephen Holder).
"Seven Seconds" bez wątpienia posiada swoje atuty – jak aktorska kreacja Reginy King, którą koniecznie muszę jeszcze raz wyróżnić – jednak rozciągnięcie serialu, tak pełnego schematów i oklepanych motywów, na ponad dziesięć godzin tylko szkodzi historii, która w bardziej skondensowanej formie mogłaby mieć silniejszy wydźwięk. Tematyka podjęta przez "Seven Seconds" zasługuje na zgłębienie w dłuższej formie, ale paradoksalnie przesadna długość odcinków (rekord to 80 minut) tylko zaszkodziła serialowi, sprowadzając go do roli bardzo nużącego kryminału.
1. sezon "Seven Seconds" jest dostępny w serwisie Netflix.