Nasz top 10: Najlepsze seriale stycznia 2018
Redakcja
12 lutego 2018, 22:33
"The End of the F***ing World" (Fot. Channel 4)
Za nami miesiąc powrotu "American Crime Story", totalnego szaleństwa w "Star Trek: Discovery" i zaskakującego światowego debiutu "The End of the F***ing World". Podsumowujemy to, co było najlepsze w serialach w styczniu.
Za nami miesiąc powrotu "American Crime Story", totalnego szaleństwa w "Star Trek: Discovery" i zaskakującego światowego debiutu "The End of the F***ing World". Podsumowujemy to, co było najlepsze w serialach w styczniu.
10. "Most nad Sundem" (powrót na listę)
Po udanym pierwszym odcinku kolejne styczniowe odsłony jednego z naszych ulubionych seriali kryminalnych nie trzymały równego poziomu – stąd stosunkowo niska pozycja na liście. Kolejne śledztwo Sagi i Henrika ma jednak na tyle dużo zalet, że 4. serii "Mostu nad Sundem" nie mogło całkowicie zabraknąć w naszym zestawieniu.
Sama zbrodnia, która w pierwszym odcinku zapowiadała się dość intrygująco, nieco rozmywa się przez nadmiar wątków, między innymi z powodu zapewne niezbędnych, ale póki co nużących scen związanych z miasteczkiem zarządzanym niczym sekta. Świetnie wypadają jednak te momenty, kiedy różne nawarstwione tropy zaczynają się ze sobą splatać, a Saga może przypomnieć, dlaczego mimo trudności w dostosowaniu się do wymogów społecznych jest bezcenna dla szwedzkiej i duńskiej policji. Nie brakuje też w nowym sezonie brutalnych zwrotów akcji, na jakie mało który serial by się odważył.
Dużo dzieje się też w życiu prywatnym bohaterów. Można odnieść wrażenie, że Saga i Henrik wciąż robią w swojej relacji krok do przodu i dwa kroki do tyłu, ale trudno oczekiwać, żeby z takim bagażem doświadczeń i przy dopracowanej w serialu psychologii postaci zaserwowano nam fabułę rodem z amerykańskich komedii romantycznych. Wprawdzie w tej serii chwilami zbyt wiele jest scen rodem z telenoweli, ale sezon się jeszcze nie skończył. Może ponownie twórcy "Mostu nad Sundem" dowiodą, że wszystko miało sens – a my będziemy mogli z czystym sumieniem umieścić ten serial na lepszym miejscu w lutym. [Kamila Czaja]
9. "Lovesick" (powrót na listę)
Netflix wie, jak uprzyjemnić widzom wejście w kolejny rok. Serwis nie tylko zapewnił nam radości (i kontrowersje) związane z udostępnieniem w Polsce wszystkich serii "Przyjaciół", ale 1 stycznia wypuścił także nowy sezon uroczej brytyjskiej komedii o innej szukającej miejsca w życiu paczce młodych ludzi.
Dylanowi właściwie skończyła się lista byłych dziewczyn, więc serial musiał znaleźć na siebie trochę inny pomysł. Udało się połączyć przeskoki czasowe z większa koncentracją na głównych bohaterach i ich romansach. Tu największym plusem tej serii "Lovesick" wydaje się przełamanie stereotypowego obrazu "tej drugiej". Abigail nie jest tylko przeszkodą na drodze do szczęścia Dylana i Evie, lecz wyrasta na ważną, interesującą postać, której łatwo kibicować. Pogłębiono też wątki Luke'a, któremu do pary dorzucono Jonesy, czyli jego żeńską wersję. Na tle przyjaciół nadal odstaje często raczej żałosny niż zabawny Angus, ale nie można mieć wszystkiego.
"Lovesick" nie udaje, że jest czymś więcej niż rozpisaną na kilka serii komedią romantyczną o młodych ludziach, którzy wzajemnie się wspierają w szukaniu sposobu na związki i dorosłość. Równocześnie jednak stworzono na tyle spójnych, miłych bohaterów i napisano na tyle błyskotliwe, mądre dialogi, że serial wyróżnia się na tle mniej przekonującej konkurencji. Coś w sam raz dla miłośników przyjemniej rozrywki, która poprawia humor, ale nie zabija przy tym szarych komórek. [Kamila Czaja]
8. "Odpowiednik" (nowość na liście)
Dowód na to, że od jednego J.K. Simmonsa lepszych jest tylko dwóch J.K. Simmonsów – i że znakomity aktor potrafi zamienić w złoto nawet historię, która w innym przypadku wydawałaby się pewnie trochę mniej interesująca. "Odpowiednik" to nowy serial telewizji Starz (w Polsce dostępny w HBO GO i od 16 lutego także w HBO), który łączy cechy thrillera szpiegowskiego z elementami science fiction. Głównym bohaterem jest niejaki Howard Silk – mało znaczący pracownik berlińskiego oddziału ONZ, który pewnego razu dowiaduje się o istnieniu świata równoległego i swojej mroczniejszej wersji.
Naszego zwykłego, szarego Howarda odwiedza drugi Howard – zupełnie inny, bo pewny siebie, energiczny i nieznoszący sprzeciwu – i tak zaczyna się ta intryga. Intryga, której najważniejsze elementy odsłaniane są stopniowo i systematycznie i w której istotną rolę odegra także leżąca w śpiączce żona Howarda, Emily (Olivia Williams), i jej odpowiedniczka z drugiej strony.
Takie historie już widzieliśmy, a i Berlin jako miejsce szpiegowskich pościgów miał prawo nam się znudzić. Ale "Odpowiednik" to coś więcej niż przeciętny serial o agentach i coś trochę innego niż "Fringe", z którym na pierwszy rzut oka może się kojarzyć. Rewelacyjne aktorstwo sprawia, że egzystencjalne pytania – w tym to podstawowe: kim byśmy byli, gdybyśmy zostali inaczej wychowani i przeszli inną drogę życiową? – wybrzmiewają rzeczywiście prawdziwie. Jest w tym napięcie, są w tym emocje, są bohaterowie, którzy szybko nabierają ludzkich cech, a do tego serial wspaniale wygląda i tak po prostu wciąga. Czego chcieć więcej? [Marta Wawrzyn]
7. "Na wylocie" (powrót na listę)
Po 1. sezonie "Na wylocie" ochrzciliśmy Pete'a Holmesa mianem najsympatyczniejszego komika świata i wystarczyła zaledwie chwila premierowego odcinka 2. serii, byśmy sobie przypomnieli, dlaczego tego faceta nie da się nie lubić. A potem było jeszcze lepiej, bo nowa odsłona komedii HBO do znanych zalet dodała kilka nowych punktów.
Dostaliśmy choćby pytanie o istnienie Boga, które wzbudziło w naszym bohaterze poważne wątpliwości. Była też przygoda na jedną noc z niejaką Ali (świetna Jamie Lee) zakończona zniszczeniem szklanego stolika (pamiętajcie, że są różne rodzaje szkła!) i sporych rozmiarów nieporozumieniem oraz wycieczka ulicami Nowego Jorku w towarzystwie Leifa (George Basil) – znakomitego w roli duchowego szerpy. A na koniec wpadł jeszcze Bill Burr, z którym Pete spędził nieco "męskiego" czasu. Tak jakby.
Jeśli komuś się wydawało, że gapowatość i nieporadność głównego bohatera szybko się nam znudzą, był w błędzie. Mimo że "Na wylocie" w 2. sezonie zmieniło się mniej więcej w takim stopniu, jak sytuacja mieszkaniowa Pete'a, serial nadal zaskakuje pomysłami i czaruje urokiem, jakiego nie ma żadna inna życiowa komedia. [Mateusz Piesowicz]
6. "Star Trek: Discovery" (powrót na listę)
Styczeń był w "Star Trek: Discovery" miesiącem odkrywania kart, potwierdzania się fanowskich teorii i twistów, których nawet najbardziej uważni widzowie nie mogli przewidzieć. A przede wszystkim tempa tak szalonego, że czasem trudno było nadążyć za wszystkimi sensacjami.
Wystarczy jednak powiedzieć, że cały miesiąc spędziliśmy wraz z bohaterami w Mirror Universe, a postawienie wszystkiego na głowie stanie się całkiem zasadne. Złowrogie Imperium Ziemskie, Cesarzowa Georgiou, a nawet kosmiczna wersja Donalda Trumpa – to przykłady tych pomniejszych atrakcji. Z większych dostaliśmy Klingona w ludzkiej skórze oraz kapitana Lorcę w nieco innej wersji, niż do tej pory znaliśmy. Aż trudno uwierzyć, że cała ta misterna konstrukcja nie posypała się jak domek z kart.
A jednak twórcy dali radę sensownie spiąć ze sobą wszystkie wątki, utrzymując przy tym wysokie napięcie i dodając do mieszanki sporo emocji i piekielnie trudnych konfliktów. Tych nie oszczędzono zwłaszcza biednej Michael Burnham (Sonequa Martin-Green pokazała w styczniowych odcinkach wielką klasę), a i pozostali musieli swoje przejść. Spodziewaliśmy się wprawdzie, że "Discovery" trzyma w rękawie kilka asów, ale takiego rollercoastera, jaki fundowano nam co tydzień, długo nie zapomnimy. [Mateusz Piesowicz]
5. "One Day at a Time" (powrót na listę)
Kręcone kilkoma kamerami sitcomy ze śmiechem publiczności nie należą do ulubieńców Serialowej, ale "One Day at a Time" podbił nas rok temu całkowicie. A potem było 12 miesięcy męczącego czekania. Ale warto było, bo drugą serię "One Day at a Time" pochłania się w jeden dzień i trudno sobie rozsądnie dawkować tę netfliksową perełkę. Kubańsko-amerykańska rodzina wróciła i jest w jeszcze lepszej formie niż w poprzednim sezonie.>
W tym roku serial kontynuuje to, co było w nim już wcześniej dobre, ale dodatkowo uczy się na własnych błędach. Dostajemy więc mniej typowo sitcomowych fabuł, za to więcej wątków rozciągniętych na kilka odcinków. Jeszcze mocniejszy akcent zostaje położony na kwestie tożsamości, zarówno tej związanej z orientacją seksualną (wątek Eleny nieakceptowanej przez ojca i przeżywającej pierwsze zauroczenia), jak i tej dotyczącej narodowej przynależności (starania Lydii i Schneidera o amerykańskie obywatelstwo). Do tego dochodzi fenomenalny odcinek "Hello, Penelope", czyli jeden z najlepszych w popkulturze portretów życia z depresją.
Komedia Glorii Calderon Kellet i Mike'a Royce'a świetnie łączy kwestie społeczne z problemami łatwych do polubienia postaci, przez co nie wypada niczym propagandowa pogadanka, a daje mocno do myślenia. Powaga tematów wywołujących silne emocje nie jest jednak przytłaczająca, bo "One Day at a Time" wciąż pozostaje przezabawną rodziną komedią, doskonale zagraną i dokładnie przemyślaną. Dzięki temu przekonuje nawet wtedy, gdy wkracza w nieco bardziej sentymentalne rejony. Przy dobrym scenariuszu, świetnej obsadzie i tak pozytywnej energii wszystko się tu świetnie broni. [Kamila Czaja]
4. "High Maintenance" (powrót na listę)
2. sezon "High Maintenance" (w polskiej wersji "W potrzebie") to jedna z najfajniejszych niespodzianek, jakie nas spotkały na początku tego roku. Ben Sinclair i Katja Blichfeld już w debiutanckim sezonie udowodnili, że mają zmysł obserwacji, potrafią w zajmujący sposób opowiadać niezwykłe historie zwykłych ludzi i świetnie czują się w klimacie kina niezależnego. "High Maintenance" to od początku serial niezobowiązujący, nie mający wielkich pretensji i pozwalający sobie tak po prostu się toczyć.
I świetnie, że HBO zamówiło go więcej, bo z przyjemnej ciekawostki ten kameralny komediodramat zaczyna przeradzać się w perełkę, w miarę jak nasz diler trawki, znany po prostu jako Guy, staje się świadkiem rzeczy coraz bardziej interesujących, szalonych i wyjątkowych. Bo "High Maintenance" to nie jest komedia o stonersach, to wielobarwny portret multikulturowego miasta, które nigdy nie śpi i w którym zawsze spotkasz kogoś wartego uwagi.
W styczniowych odcinkach, czyli "Globo" i "Fagin", najpierw przeżywamy surrealistyczny, depresyjny dzień z życia nowojorczyków – wszystko wskazuje na to, że jest to środa po wyborach, które wygrał Donald Trump – by na koniec uśmiechnąć się razem z przypadkowymi pasażerami wagonu metra, odbijającymi balonik. Następnie zaś czeka nas kompletnie absurdalna przygoda z wężem i cudownie przerysowanymi feministkami, która pokazuje, jak bardzo "High Maintenance" jest świadome tego, czym jest i w jakich kręgach się obraca.
Niezobowiązujący serialik HBO co tydzień opowiada historie, które są śmieszne, smutne, dziwne, wzruszające, zaskakujące, magiczne, irytujące itp., itd., przemieniając się na naszych oczach w jedną z najciekawszych obecnie antologii. Coś, czego bracia Duplassowie nie byli w stanie dokonać w "Pokoju 104", skromny diler marihuany, pomagający nowojorczykom w potrzebie, robi co tydzień niemalże od niechcenia, udowadniając, że nie trzeba wielkiej kasy, żeby stworzyć dobry serial. Wystarczy odrobina kreatywności. [Marta Wawrzyn]
3. "Zabójstwo Versace: American Crime Story" (powrót na listę)
Styczniowe odcinki 2. sezonu "American Crime Story" to właściwie dwa seriale w ramach jednego. Pierwszy i w niewielkim stopniu drugi są rzeczywiście opowieścią zgodną ze swoim tytułem, a więc olśniewającą wizualnie, pełną teatralnych gestów i wielkich słów historią o morderstwie Gianniego Versacego. Czyli dokładnie tym, czego należało się spodziewać po Ryanie Murphym, wykonanym w charakterystycznym dla niego stylu.
Potem jednak nasza uwaga zostaje skierowana z ofiary na napastnika, a pierwsze skrzypce w serialu zaczyna grać Andrew Cunanan (bez mała genialny Darren Criss). Przerażający psychopata i zagubiony chłopiec uciekający w rzeczywistość z fantazji. Wzbudzający odrazę morderca, a czasem człowiek, wobec którego można mieć sprzeczne odczucia. Nigdy jednak nie można oderwać od niego wzroku, bo przyciąga go z niemal magnetyczną siłą. Versace? No tak, on też jest w tej historii.
I z pewnością nie wypada źle, choćby dlatego, że Murphy jak zwykle trafił w dziesiątkę z obsadą. Edgar Ramirez jako jako Gianni i Penelope Cruz w roli Donatelli są znakomici, odtworzenie realiów ich niesamowitego świata z lat 90. także robi ogromne wrażenie. A jednak wystarcza, że na ekranie pojawia się pewien niepozornie wyglądający okularnik, a cały ten przepych przestaje istnieć.
Czy to źle? Skądże znowu. Może nawet odejście od rodziny Versace w przewrotny sposób pomaga opowieści, która nie wpada dzięki temu w monotonię. W towarzystwie Cunanana nie ma o niej mowy, bo cofając się coraz bardziej w przeszłość, poznajemy jego wcześniejsze ofiary, okoliczności tych zbrodni i niezwykłych ludzi, których w jakiś sposób one dotknęły. A przede wszystkim samego mordercę, którego podróż przez wspaniałą tylko na pierwszy rzut oka Amerykę jest w równym stopniu przerażająca, co fascynująca. [Mateusz Piesowicz]
2. "The End of the F***ing World" (nowość na liście)
Jak dotąd największe zaskoczenie tego roku. Serial pojawił się co prawda jesienią w brytyjskim Channel 4, ale wtedy przeszedł bez echa. Po styczniowym debiucie na Netfliksie zrobił furorę nie tylko w Polsce, w USA i innych krajach działo się to samo. I słusznie, bo "The End of the F***ing World" to rzecz świeża, niebanalna, rewelacyjnie napisana i jeszcze lepiej zagrana. I tylko trochę przypominająca inne niegrzeczne produkcje młodzieżowe Channel 4, jak "Skins" czy "Misfits".
Frapujący jest już punkt wyjścia, bo oto pojawia się niepozorny 17-letni chłopak, grany przez Alexa Lawthera z "Black Mirror: Shut Up and Dance" i oznajmia, że prawdopodobnie jest psychopatą. Zamordował już w życiu całe mnóstwo zwierzątek, teraz brakuje mu tylko człowieka na liście. Na swoją ofiarę wybiera Alyssę (Jessica Barden z "Penny Black"), nową dziewczynę w szkole, która ma charakterek i wydaje się idealna do wspólnej ucieczki od rzeczywistości, zakończonej w wiadomy sposób.
Dzieciaki uciekają z domu i od tego momentu niczego już nie da się przewidzieć. Ich wspólny road trip ma w sobie coś z "Urodzonych morderców", jak i "Bonnie i Clyde'a". Jest szalona miłość, są liczne przestępstwa i odjechane przygody, jest wspólne przekraczanie rozmaitych granic, także emocjonalnych, i końska dawka czarnego humoru. A gdzieś po drodze staje się jasne, że oglądamy bardziej tragiczną niż komiczną historię dzieci, które zmagają się z ogromnymi traumami i które dorośli zostawili samym sobie.
Prawie wszyscy obejrzeliśmy cały 1. sezon "The End of the F***ing World" w jedno popołudnie i z mieszanymi uczuciami patrzymy na wszelkie zapowiedzi 2. sezonu, bo to, co zobaczyliśmy, jest po prostu całością idealną. Pod każdym względem, także muzycznym, o czym więcej pisała Paulina w swojej recenzji. [Marta Wawrzyn]
1. "The Good Place" (powrót na listę)
Czy można zostać serialem miesiąca w styczniu, pomimo tego, że znakomity finał sezonu przypadł już na luty? Pewnie, że można, wystarczy być najoryginalniejszą komedią ostatnich lat, która zwala nas z nóg z taką regularnością i swobodą, jakby była to najprostsza rzecz na świecie.
Wybrnąć błyskotliwie z cliffhangera? Łatwizna. Zafundować nam i bohaterom kolejny (który to już?) reset i sprawić, że nie będzie w tym ani grama sztuczności? Żadne wyzwanie. Zabrać wszystkich do prawdziwego Złego Miejsca na misję niemożliwą, a potem postawić ich przed obliczem Najwyższej Sędzi zwanej Gen (Maya Rudolph)? Nazwałbym to piekielnie pomysłowym, ale jak w takim razie określić całą resztę wspaniałości, jakich byliśmy świadkami w ciągu ostatniego miesiąca?
"The Good Place" i wyobraźnia jego twórcy nie mają absolutnie żadnych ograniczeń i piszę to tym razem z pełną świadomością. Wszak przekroczyliśmy już granice dobrze nam znanej, fałszywej rzeczywistości, rzucając się wraz z Eleanor i resztą na o wiele głębszą wodę. Jednocześnie serial pozostał nadal tą samą historią o ludziach (i nie tylko), którzy zdecydowanie nie są doskonali, ale robią wszystko, by stać się lepszymi.
I wychodzi im to naprawdę nieźle, nie tylko na kolejnych lekcjach etyki, ale również w praktyce. A najlepsze jest to, że chce się każdemu z nich z całego serca kibicować, bo innej tak niezwykłej, a zarazem niesamowicie autentycznej serialowej ekipy ze świecą szukać. [Mateusz Piesowicz]