Przyszłość zaczyna się powoli. "Altered Carbon" – recenzja nowego serialu science fiction Netfliksa
Paulina Grabska
31 stycznia 2018, 22:02
"Altered Carbon" (Fot. Netflix)
Co by było, gdyby śmierć przestała być problemem? "Altered Carbon", cyberpunkowy serial Netfliksa, nie jest wolny od wad, ale i tak obejrzałam 10 odcinków jednym tchem. Recenzja bez spoilerów.
Co by było, gdyby śmierć przestała być problemem? "Altered Carbon", cyberpunkowy serial Netfliksa, nie jest wolny od wad, ale i tak obejrzałam 10 odcinków jednym tchem. Recenzja bez spoilerów.
"Altered Carbon" rozgrywa się w świecie oddalonym od naszych czasów o około 300 lat. Ludzkość znalazła receptę na nieśmiertelność. W stosach korowych (wyglądają jak kanciaste, futurystyczne tazosy) są zapisywane wspomnienia, świadomość oraz osobowość jednostki. Kto ma odpowiednie zasoby finansowe, może wszczepiać stosy do kolejnych ciał – tak zwanych powłok. Im zasobniejsze konto, tym bardziej zaawansowana i ulepszona powłoka. Skojarzenia z handlem odpustami w średniowieczu w pełni uzasadnione.
Główny bohater, Takeshi Kovacs, 250 lat spędził w przechowalni (potocznie mówiąc: na lodzie). Mężczyzna zostaje przywrócony do życia na życzenie Laurensa Bancrofta. Ten jest znudzonym i wpływowym przedstawicielem najwyższej klasy społecznej – Matów. Potrzebuje Kovacsa, by rozwiązać zagadkę. Otóż Bancroft został zastrzelony i choć policja orzekła, że było to samobójstwo, bogacz twierdzi, że ktoś go zamordował. Ponieważ kopia zapasowa Laurensa była zrobiona niemal 48 przed incydentem, mężczyzna nie pamięta dwóch ostatnich dni sprzed śmiertelnego strzału.
"Altered Carbon" jest dość wierną adaptacją książki Richarda K. Morgana (oryginał wydany w 2002, w Polsce jako "Modyfikowany węgiel" rok później). Niektóre sceny i dialogi przeniesiono wręcz dosłownie na ekran, ale część wątków oraz postaci została zmodyfikowana, raczej bez większych szkód dla adaptacji.
Już po zapowiedziach widać, że jedną z największych zalet serialu jest strona wizualna, w oczywisty sposób kojarząca się z "Blade Runnerem" czy "Ghost in the Shell". Im biedniejsze dzielnice, tym przedstawione są ciekawiej i z większą fantazją. Kolorowe światła i neony rozświetlające ponure przestrzenie świetnie kontrastują ze sterylnymi wnętrzami laboratoryjnymi bądź posiadłościami bogaczy.
Świat "Altered Carbon" jest okropny i obślizgły jak ciecz otaczająca wybudzane powłoki. Bay City to siedlisko złych ludzi, a najgorsi są ci, którzy znajdują się na szczycie hierarchii społecznej. Osoby posiadające jeszcze w miarę silny kręgosłup moralny, funkcjonują na marginesie, egzystują w niedopasowanych powłokach, przebywają w areszcie lub… są przedstawicielami sztucznej inteligencji.
Akcja rozwija się powoli. Na początku widz jest trochę jak Takeshi: zdezorientowany, podirytowany, spodziewający się zła czyhającego za każdym rogiem. Pełne informacje na temat głównego bohatera dostajemy bardzo późno. Dla niektórych może być to irytujące, jednak mnie się to podobało, ponieważ miałam czas, by zaangażować się w losy postaci, zrozumiałam znaczenie wydarzeń z przeszłości i mocniej wczułam się w osobisty dramat, kiedy mogłam połączyć dawne losy Kovacsa z tym, co dzieje się na bieżąco.
Twórców serialu koniecznie należy pochwalić za decyzje obsadowe. Joel Kinnaman, który gra główną rolę, bardzo dobrze oddaje niejednoznaczność swojego bohatera. Raz jest beznamiętnym twardzielem, cynicznym aż do stosu, by za chwilę pokazać bardzo pokrętnie skrywaną wrażliwość. Jest bardziej umięśnioną wersją poranionego wewnętrznie detektywa w długim trenczu z kina noir. Kinnaman stał się międzynarodową gwiazdą dzięki "The Killing", świetnie zaznaczył swoją obecność w "House of Cards", a w "Altered Carbon" pokazuje swój talent w pełnej krasie. Na miejscu Morgana byłabym zachwycona takim doborem aktora do roli Takeshiego.
Drugą gwiazdą serialu, przynajmniej w kolejności napisów, jest James Purefoy. Mam wrażenie, że jako Bancroft nie dostał za dużo czasu antenowego, jednak gra w taki sposób, że łatwo zapisuje się w pamięci. On i jego serialowa żona Miriam (Kristin Lehman) już samym spojrzeniem potrafią wywołać nieprzyjemne dreszcze.
Obsadową perełką jest Martha Higareda. Jej inspektor Kristin Ortega to stereotypowa policjantka idealistka walcząca z zepsutym systemem. Dzięki talentowi i urokowi Higaredy można jednak bezproblemowo docenić jej bohaterkę: ognistą, pełną pasji, lekko ekscentryczną, czułą, a jednocześnie cyniczną, opiekuńczą i zarazem bardzo niebezpieczną. Widać, że dla aktorki odgrywanie tej postaci musiało być prawdziwą frajdą.
Wśród innych postaci wyróżnia się także Chris Conner (Jeffrey Toobin z "American Crime Story") jako Poe oraz Tamara Taylor ("Kości") jako Oumou Prescott, prawniczka Bancrofta. Fani "Dollhouse" z pewnością ucieszą się z obecności Dichen Lachman.
W trakcie oglądania bardzo szybko zaczynamy swobodnie poruszać się w technologicznych terminach jak stos korowy, upowłokowienie, wirtual czy transfer strunowy, nawet bez wcześniejszej lektury książki. Możemy również bardzo dokładnie obserwować, w jaki sposób ludzkość po raz kolejny spaczyła technologię, która miała służyć szczytnym celom. "Altered Carbon" to nie "San Junipero", o czym wielokrotnie się przekonujemy.
Produkcja Netfliksa wypada blado, gdy zaczyna poruszać kwestie religii. Poświęcono im znaczną część jednego z odcinków, który jest zdecydowanie najsłabszy z całej dziesiątki. Myślę, że "Altered Carbon" właśnie za to powinno zebrać największe baty: serial nie radzi sobie dobrze z poważnymi tematami. Kiedy bohaterowie zaczynają poruszać kwestie moralności, oceniają rzeczywistość itd., posługują się frazesami, które spokojnie mogłyby znaleźć się na memopodobnych obrazkach w internecie.
Sceny walki w "Altered Carbon" robią wrażenie, są bardzo widowiskowe i ze świetną choreografią. Myślę jednak, że jak na cyberpunkowy serial zmieszany z kryminałem jest ich za dużo. Gdybym chciała oglądać potyczki w takim natężeniu, włączyłabym kino specjalizujące się w tym gatunku. Dużo jest także golizny. Czasami, podobnie jak w "Grze o tron", nagość nie jest uzasadniona narracyjnie. Zaskoczeniem na plus jest całkiem sporo humoru – inteligentnego, zero slapsticku.
Za ścieżkę dźwiękową "Altered Carbon" odpowiada Jeff Russo, który ostatnio komponuje do wszystkiego ("Legion", "Odpowiednik", "Star Trek: Discovery", "Waco", "Lucyfer", "Fargo", "Długa noc", by wymienić jego najnowsze dokonania). Przyznam, że muzyka, nawet ta z czołówki, w ogóle nie zapisuje się w pamięci. Pochwały należą się natomiast koordynatorom muzycznym za świetnie użyte utwory Daughter, The Kills czy PJ Harvey.
"Altered Carbon" pokazuje nieśmiertelność w odmienny sposób niż produkcje telewizyjne o wampirach, superbohaterach i szeroko pojęte fantasy – a tak głównie jest kojarzone to zagadnienie w ostatnich latach. Nowości Netfliksa bliżej do tonu "Westworld", choć oczywiście w przypadku serialu HBO mieliśmy do czynienia z androidami. Nieśmiertelność w adaptacji książki Morgana jest, podobnie jak w materiale źródłowym, chaotyczna, brudna, na pewno nie sexy. Marazm i znudzenie bogaczy brzydzi nawet ich samych.
Zastanawiający jest ruch Netfliksa, bo zaledwie trzy tygodnie po premierze "Altered Carbon" w serwisie pojawi się film "Mute" – bardzo podobny wizualnie, a do tego z jeszcze głośniejszymi nazwiskami na liście płac. Duncan Jones, reżyser "Moon", za kamerą, a w obsadzie Alexander Skarsgård, Paul Rudd i Justin Theroux. Czyżby luty był miesiącem thrillerów sci-fi z futurystyczno-neonowymi miastami?
Dla koneserów gatunku serial Netfliksa raczej nie okaże się przełomowy, jednak jeśli ktoś dopiero zaczyna przygodę z cyberpunkiem albo nie widział zbyt wiele tego typu produkcji, z pewnością zachwyci się konceptem oraz wizualną stroną dzieła. Podróż przez 10 odcinków odbywa się nie bez zgrzytów, jednak napięcie wciąż utrzymywane jest na takim poziomie, że oglądanie ciągiem nie sprawiło mi większych problemów. Nie mam wątpliwości, że "Altered Carbon" odniesie sukces – a wtedy stację-matkę będzie stać na ulepszenie powłoki w drugim sezonie.
1. sezon "Altered Carbon" będzie dostępny w całości od 2 lutego w serwisie Netflix.