Mniej znana historia. Rozmawiamy ze Stephenem Poliakoffem, twórcą serialu "Na usługach wroga"
Mateusz Piesowicz
26 stycznia 2018, 12:32
"Na usługach wroga" (Fot. BBC)
"Na usługach wroga", które obejrzycie na kanale Epic Drama, to brytyjski serial kostiumowy osadzony w realiach powojennego Londynu. Zapraszamy do lektury naszej rozmowy z twórcą.
"Na usługach wroga", które obejrzycie na kanale Epic Drama, to brytyjski serial kostiumowy osadzony w realiach powojennego Londynu. Zapraszamy do lektury naszej rozmowy z twórcą.
Akcja "Na usługach wroga" ("Close to the Enemy") rozgrywa się tuż po zakończeniu II wojny światowej. Główny bohater, oficer wywiadu, kapitan Callum Ferguson (Jim Sturgess) dostaje specjalne zadanie: ma przekonać niemieckiego naukowca, Dietera Koehlera (August Diehl) do współpracy z brytyjskim lotnictwem przy projektowaniu silnika odrzutowego. Nie będzie to jednak proste zadanie, bo czasu jest mało, a zainteresowanych osobą naukowca nie brakuje.
Intrygujących wątków w serialu Stephena Poliakoffa, uznanego brytyjskiego dramaturga, scenarzysty i reżysera jest całe mnóstwo, a wszystkie je łączy wyjątkowy klimat stopniowo otrząsającego się z wojennej zawieruchy Londynu i zachowanego pośród ruin hotelu, który stanowi centrum akcji. Znakomita obsada, w której znajdują się m.in. Freddie Highmore, Alfred Molina, Angela Bassett i Alfie Allen; rozbudowana historia i towarzyszący temu wszystkiemu jazz – czego chcieć więcej? Tego dowiecie się z naszej rozmowy z twórcą serialu.
"Na usługach wroga" nie opowiada powszechnie znanej historii – skąd wziął Pan pomysł na ten scenariusz?
Prawie wszystko w serialu jest oparte na faktach, ale rzeczywiście mało znanych. Ja zainteresowałem się nimi, gdy usłyszałem, że alianci – nie tylko Brytyjczycy, bo to samo robili Amerykanie i Rosjanie – po wygranej wojnie zaczęli przechwytywać niemieckich i austriackich naukowców. Często wbrew ich woli dosłownie wyciągali ich z łóżek w środku nocy. Naukowców, przemysłowców, czasem agentów wywiadu. Ci z nich, którzy byli szczególnie przydatni z naszego punktu widzenia, na przykład mający informacje na temat Rosjan, otrzymywali nowe tożsamości, a ich śmierć była pozorowana. Nie miało wówczas znaczenia, co ci ludzie robili w przeszłości, nawet jeśli inne organizacje ścigały ich za zbrodnie wojenne. Zafascynowały mnie te dwie strony medalu, zwłaszcza że do tej pory nikt o tym nie mówił.
A to nie jedyna mniej znana historia z tamtego okresu, którą wykorzystał Pan w serialu.
Tak, mało kto słyszał choćby o tym, jak Brytyjczycy przegapili okazję, by wesprzeć niemiecki zamach stanu z 1938 roku, jeszcze przed układem monachijskim. Przecież to znakomity temat, gdyby im się udało, mogło w ogóle nie dojść do wojny! Słynny jest motyw późniejszego zamachu na Hitlera, ten z "Walkirii" z Tomem Cruise'em, ale o fakcie, że znacznie wcześniej od władzy próbowali go odsunąć członkowie Abwehry i Wehrmachtu, nie mówi nikt. Stąd właśnie w serialu wziął się wątek bohatera granego przez Alfreda Molinę.
Nietypowy jest też okres, w jakim rozgrywa się akcja "Na usługach wroga". Dlaczego wybrał Pan akurat ten czas, pomiędzy II wojną światową, a zimną wojną?
To specyficzny okres. Z jednej strony dla całej Zachodniej Europy, która nie otrząsnęła się jeszcze z traumatycznego przeżycia wojennego, a już szykowała się na następne – tym razem bez użycia broni. Z drugiej dla ludzi próbujących wrócić do rzeczywistości, która bardzo się zmieniła. Z niektórymi rzeczami było nawet gorzej, niż w czasie wojny. W Wielkiej Brytanii chociażby z powodu biedy wprowadzono racjonowanie żywności, a kraj musiał spłacać olbrzymi dług Stanom Zjednoczonym.
Ludzie żyli więc wtedy w zupełnej nieświadomości, że kolejna wojna toczy się tuż pod ich nosem. Na przykład w normalnie wyglądającym hotelu, który stanowi centrum szpiegowskiej operacji i w którym zabawia się istotnych z punktu widzenia kraju nazistów.
Skoro jesteśmy przy hotelu – nie pierwszy raz osadził Pan swoją historię w takiej scenografii. Co czyni ją wyjątkową?
Racja, dokładnie rzecz biorąc, to już trzeci raz, gdy używam hotelu. Ale ten jest zupełnie inny od poprzedniego – hotelu Imperial z "Dancing on the Edge". Tamten był w pełni rozkwitu i pasował do historii o czarnym jazzbandzie wzbudzającym sensację wśród brytyjskiej arystokracji. Hotel Connington w "Na usługach wroga" cudem ocalał pośród ruin, ale i tak jest w rozsypce. Nie jest symbolem luksusu i domem dla bogaczy, jak w latach 30. Jest tak samo zdruzgotany, jak świat dookoła niego, pasuje do tego krajobrazu. Mogą się w nim spotkać ludzie z kompletnie różnymi historiami, a także wojskowi czy oficerowie służb wywiadowczych.
Czyli ktoś taki jak kapitan Callum Ferguson. Co napędza tego bohatera teraz, gdy wojna się skończyła?
Dwie rzeczy. Po pierwsze, jego przeszłość jeszcze sprzed wojny, gdy jako inżynier był zaangażowany w prace nad silnikiem odrzutowym. Callum wspomina utraconą szansę, gdy w latach 30. oficjele odrzucili pomysł Franka Whittle'a [angielski konstruktor i twórca silnika turboodrzutowego – M.P.], a Brytyjczycy stracili przewagę technologiczną, która mogła się potem przysłużyć podczas wojny. Właśnie dlatego tak bardzo zależy mu, by nakłonić do współpracy Dietera. Nie chce, by sytuacja się powtórzyła.
Drugą motywacją jest dla niego oczywiście wojenny koszmar, który zobaczył na własne oczy. Przeżył horror, który pozostawił w nim trwały ślad oraz całe pokłady adrenaliny. Ludzie uczestniczący w tamtych wydarzeniach nie mogli ich tak po prostu wyrzucić z pamięci, ani przestawić się, jak za pstryknięciem przełącznika, na życie w cywilu. Callum przez kilka lat żył w ekstremalnych warunkach i widział niewyobrażalną przemoc, a teraz nagle wrócił do kompletnie innego świata. Nic dziwnego, że jest zmotywowany, by nadal działać.
Jest w "Na usługach wroga" pewnego rodzaju optymistyczna, powiedziałbym, że nawet lekka nuta. Czy od początku chciał Pan opowiedzieć tę historię w taki sposób?
Absolutnie tak. Myślę, że w całej Europie po zakończeniu wojny zapanował wielki entuzjazm, który objawił się wybuchem kreatywnej energii. Tej, która wcześniej nie mogła znaleźć ujścia, bo nie było ku temu możliwości. Chciałem to wyrazić za pomocą muzyki i poezji, które do hotelu wnieśli Amerykanie i Rachel, grana przez Charlotte Riley.
Rzeczywiście czuć w tej opowieści, jakby wszystkim spadł z serca wielki kamień.
Oczywiście i widać to nie tylko w serialu. W Polsce, nawet pomimo komunizmu, mieliście eksplozję wspaniałego kina. Podobnie w Wielkiej Brytanii, której kinematografia przeżyła swój prawdopodobnie najlepszy okres zaraz po wojnie, dzięki filmom Davida Leana, Carola Reeda, Powella i Pressburgera czy Laurence'a Oliviera. "Trzeci człowiek" albo "Henryk V" powstały przecież w okresie kilku lat od zakończenia walk. Nawet Festiwal Filmowy w Edynburgu rozpoczął się w tamtym okresie. Chciałem przekazać ten entuzjazm w serialu – że spomiędzy ruin wyglądają ludzie śmiało patrzący w przyszłość i dostrzegający w niej inne wartości, niż zabijanie się nawzajem.
Jest Pan zarówno scenarzystą, jak i reżyserem. Łatwo pogodzić te dwie funkcje?
Oddzielam je niemal kompletnie. Gdy piszę scenariusz, staram się umieścić w nim jak najwięcej detali, bo mam całą historię bardzo wyraźnie przed oczami. A jako reżyser próbuję rozgryźć, co miałem na myśli, gdy to pisałem. Czas nie jest wtedy twoim sprzymierzeńcem – w telewizji jest go znacznie mniej, niż na przykład przy hollywoodzkich blockbusterach. Musisz więc mieć żelazną wolę, by skupiać się na tym, co naprawdę istotne i odrzucać rzeczy, które można poświęcić. Taka już rola reżysera.
Jak twórca pracujący w telewizji od niemal 40 lat postrzega zachodzące w niej dziś zmiany? Idziemy w dobrym kierunku czy wręcz przeciwnie?
Bez wątpienia telewizja ma za sobą wspaniały okres. Nie znam oczywiście produkcji z całej Europy, ale myślę, że możemy powiedzieć, iż telewizyjne dramaty stały się dominującą kreatywną siłą w zachodniej kulturze. Widać to nie tylko po takich produkcjach jak "Gra o tron", która jest przecież większym hitem niż jakikolwiek film, ale również po skandynawskich kryminałach albo "Downton Abbey". Serialach, które przyciągają masy na całym świecie, niezależnie od różnic kulturowych.
Myślę jednak, że ta międzynarodowa ekspansja wiąże się też z zagrożeniem dla tradycyjnej brytyjskiej telewizji, która zawsze lubiła o sobie myśleć jak o potędze. Dziś jej znaczenie maleje, bo największe talenty są dosłownie wykupywane przez ludzi mających do wydania miliardy, jak Netflix czy Amazon. Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi, ale obawiam się, że skromne, bardziej osobiste, europejskie produkcje mogą być w najbliższych latach poważnie zagrożone.
Premiera "Na usługach wroga" na kanale Epic Drama w piątek, 26 stycznia o godzinie 20:45.