Lekarze to nie święci. "Rezydenci" – recenzja premiery nowego serialu medycznego
Paulina Grabska
22 stycznia 2018, 12:03
"The Resident" (Fot. FOX)
Serial FOX-a zadebiutował w prestiżowym slocie, po meczu, który wyłoni jednego z finalistów SuperBowl. Stacja wiąże duże nadzieje ze swoją produkcją i mają one szansę zostać spełnione. Niewielkie spoilery.
Serial FOX-a zadebiutował w prestiżowym slocie, po meczu, który wyłoni jednego z finalistów SuperBowl. Stacja wiąże duże nadzieje ze swoją produkcją i mają one szansę zostać spełnione. Niewielkie spoilery.
Akcja serialu "Rezydenci" rozgrywa się w Chastain Park Memorial Hospital w Atlancie. W szpitalu, zaraz przy wejściu, pacjentom przygrywa harfistka, więc przez moment można pomyśleć, że jesteśmy w pięciogwiazdkowym hotelu albo bardzo luksusowym centrum handlowym. Ciekawe, czy ma to związek z medialnością głównego chirurga tej placówki, ale o tym za chwilę.
Jak na serial dramatyczny, "Rezydenci" mają dość absurdalny, niemal gore'owy początek. Trwa operacja pod wodzą doświadczonego chirurga-celebryty, doktora Randolpha Bella (Bruce Greenwood). Podczas gdy lekarz próbuje ukryć przed podwładnymi drżące dłonie, młodzi doktorzy robią pamiątkowe zdjęcia pielęgniarce, która po raz pierwszy uczestniczy w operacji. I wtedy dochodzi do katastrofalnej w skutkach pomyłki Bella. Lekarz szantażuje pozostałych uczestników operacji, by ukrywali informację o jego błędzie i trzymali się oficjalnej wersji, co wydarzyło się z pacjentem. Odniosłam wrażenie, że nie jest to pierwsza tego typu sytuacja.
W pilocie jest jeszcze jeden moment z czarnym humorem. Chodzi o pacjenta z cukrzycą, oszczędzę jednak opisywania szczegółów. Ortodoksyjni widzowie mogą uważać, że na takie zabiegi w dramacie nie ma miejsca, jednak dla mnie było to dość niezłe przełamanie konwencji, dające "Rezydentom" chwilę oddechu od poważnego tonu. Scenę z pacjentem z Chorwacji dyskretnie przemilczę.
Wspomniany doktor Bell konkuruje z młodym, zdolnym i do tego czarującym doktorem Conradem Hawkinsem (Matt Czuchry), który swoją bufonadę rekompensuje świetnym talentem diagnostycznym oraz zaangażowaniem w losy pacjentów. Hawkins zostaje opiekunem młodego rezydenta, ambitnego Devona Pravesha (Manish Dayal), który właśnie opuścił mury Harvard Medical School i jest, delikatnie mówiąc, nieopierzony oraz zszokowany niekonwencjonalnym podejściem Conrada do zawodu. Pravesh może liczyć na wsparcie dobrodusznej, ale i mocno stąpającej po ziemi pielęgniarki Nicolette Nevin (Emily VanCamp).
Na największą gwiazdę pierwszego odcinka "Rezydentów" wyrasta oczywiście Matt Czuchry. Aktor znany z "Gilmore Girls" i "Żony idealnej" gra postać, którą doprowadził już do perfekcji: to uroczy blondyn, bardziej przypominający kapitana drużyny futbolowej niż poważnego pana doktora. Jego Conrad jest arogancki i nie znosi sprzeciwu (szkoda, że nie sprzeciwił się mu człowiek, który robił bohaterowi tatuaż na plecach). Gdybyśmy spotkali takiego gościa na naszej drodze, z pewnością nazwalibyśmy go bucem. Nie można mu jednak odmówić wiedzy. A że dzieli się nią w niekonwencjonalny sposób… Cóż, bezczelny geniusz to dosyć ograny motyw serialowy, jednak daje on twórcom wiele możliwości na rozwój bohatera.
Kolejnym elementem obowiązkowym dla układanki zwanej serialem medycznym musi być skomplikowana relacja bohatera z piękną pielęgniarką. I tu wchodzi (niemal cała na biało) Nicolette Nevin, czyli Emily VanCamp z "Zemsty". Niestety w pierwszym odcinku Nic zostaje sprowadzona do roli kochanki, pocieszycielki oraz autorki metafor o mechanikach samochodowych i sentencji w stylu: "Medycyny nie praktykują święci. To biznes". Mam nadzieję, że postać VanCamp będzie bardziej zniuansowana w kolejnych odcinkach.
Pierwszym bohaterem, którego mamy okazję lepiej poznać, jest Devon Pravesh, w rolę którego wciela się znany z "Halt and Catch Fire" Manish Dayal. To przykład typowego pilnego studenta, który poszedł do jednej z najlepszych szkół medycznych w kraju – Harvard Medical School – z czego zresztą jego opiekun będzie wiele razy żartował w odcinku (stawiam, że później okaże się, że Conrad miał bardzo pod górkę, bo nie mógł liczyć na tak prestiżową edukację itd.). Idealista, z piękną, do bólu idealną partnerką u boku (serio, była kilkanaście sekund na ekranie i już zdążyła mnie zirytować swoją doskonałością), z bardzo wysokimi oczekiwaniami wobec zawodu, który będzie wykonywał, błyskawicznie zalicza zderzenie z brutalnymi realiami szpitala. Och, niech się cieszy, że nie został rezydentem na przykład w Polsce – przeszło mi przez głowę.
Jak wspomniałam wcześniej, "Rezydenci" nie uchronili się przed kliszami seriali medycznych, ale proponują też kilka ciekawych zabiegów fabularnych. Fakt, że to doktor Bell wyrasta na główny czarny charakter – lekarz nad zdrowie pacjentów przekłada własny PR oraz dumę – jest miłą odmianą, bo zwykle tę rolę pełnili pracownicy administracji bądź złowieszczy dyrektor lub dyrektorka. Chirurg-celebryta potrafi skutecznie zastraszyć pracowników. W pierwszym odcinku szantażuje chirurg Minę Okafor (Shaunette Renée Wilson, która w pilocie jest najbardziej intrygującą postacią), że jeśli ta nie spełni jego żądań, nie dostanie od niego papierów umożliwiających przedłużenie wizy pracowniczej. Obawiam się, że doktor Bell w kolejnych odcinkach dopuści się jeszcze wiele złego. A biorąc pod uwagę jego stan zdrowia, powinien natychmiast oddać fartucha.
W "Rezydentach" otwarcie mówi się o ciemnych stronach zawodu medyka. "Błędy lekarzy to trzecia w kolejności przyczyna zgonów w USA po raku i chorobach serca" – słyszymy w pewnym momencie z ust Nicolette. Hipochondrycy się wystraszą, sceptycy stwierdzą, że takie zdanie brzmi zbyt podobnie do śmiałych tez Patryka Vegi w "Botoksie", jednak showrunnerzy – Amy Holden Jones (scenarzystka m.in. "Mystic Pizza" i "Beethovena"), Hayley Schore i Roshan Sethi – zapewniają, że wszystkie przypadki prezentowane w serialu są z życia wzięte.
Scena, która najbardziej zostaje w pamięci, to gdy Devon rozpaczliwie reanimuje młodą narkomankę. Conrad każe mu przerwać, jednak początkujący lekarz nie poddaje się. Nagle pojawia się upragniony dźwięk – dziewczynie zaczyna znów bić serce. W typowym serialu medycznym mielibyśmy radość z uratowania dziewczyny i heroicznego gestu lekarza, który postawił się bardziej doświadczonemu przełożonemu. Jednak tu coś nie gra. Hawkins bierze swojego podopiecznego na bok i mówi, że mózg dziewczyny nie miał tlenu przez 26 minut, jest więc praktycznie martwa, a sztuczne podtrzymywanie przy życiu tylko niepotrzebnie rozbudza nadzieje rodziny. Tego nie uczyli na Harvardzie, ma na końcu języka Pravesh, ale później jego opiekun oznajmia: "Gdyby to było takie proste, wszyscy bylibyśmy lekarzami, bo to mimo wszystko najlepsza praca na wszystko. Właśnie przez to wszystko".
O tym, czy "Rezydenci" zagoszczą na antenie dłużej, albo czy trafi do panteonu medycznych sław pokroju "Ostrego dyżuru", "Chirurgów" albo "Dr. House'a", wyrokować za wcześnie. Na pewno jest to serial o klasę wyżej niż "pod prasowanie" (raczej nie "do kolacji", chyba że nie przeszkadza Wam widok krwi i organów wewnętrznych). Po pilocie daję "Rezydentom" kredyt zaufania, jednak moje życie nie stałoby się uboższe, gdyby ten serial nie powstał. Z pewnością najbardziej spodoba się tym, którzy lubią medyczną dramę z naciskiem na relacje między lekarzami i pacjentami oraz tym, którzy stęsknili się za Mattem Czuchrym oraz/lub Emily VanCamp. Obok "The Good Doctor" to jedna z ciekawszych medycznych nowości ostatnich lat.