Netflix mi udowodnił, że żyję w świecie "Black Mirror", za pomocą jednej kartki papieru
Marta Wawrzyn
20 stycznia 2018, 15:02
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
Stacje telewizyjne prześcigają się w pomysłach na promocję seriali, ale jeszcze nigdy nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak skromna kartka papieru od Netfliksa.
Stacje telewizyjne prześcigają się w pomysłach na promocję seriali, ale jeszcze nigdy nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak skromna kartka papieru od Netfliksa.
Nie jesteśmy w internecie anonimowi, a to, co opublikowaliśmy 10 lat temu albo uważamy za dostępne tylko dla naszych najbliższych znajomych, może w każdej chwili wypłynąć i zaszkodzić nam czy to w karierze, czy to w relacji z jakąś osobą. To banał, który sama powtórzyłam prawdopodobnie kilkadziesiąt razy, kiedy pisałam dla Gadżetomanii.
Banał, którego prawdziwość czasem mnie uderzała na przykładach różnych bliższych i dalszych osób, szczerze żałujących czegoś, co pod wpływem chwili opublikowały na Faceooku czy gdziekolwiek indziej. Ja w pewnym momencie podjęłam świadomą decyzję i przestałam wrzucać prywatne zdjęcia do sieci – choćbyście bardzo chcieli, nie dowiecie się, gdzie ostatnio pojechałam na wakacje, z kim byłam na imprezie albo co robię, kiedy nie oglądam seriali.
Nie sądzę zresztą, żeby ktokolwiek chciał. Interesująca ma być moja praca, nie moja osoba – dlatego możecie mnie zobaczyć w wywiadzie na Dziennik.pl, w klipach na Onecie czy gdzieś na stronie Polskiego Radia, bo ostatnio zapanował szał na robienie gościom zdjęć przed programem. Prywatnych fotek znajdziecie bardzo, bardzo niewiele, a ogromna większość pochodzi z czasów "10 lat i 15 kilo temu". Wtedy chwaliłam się czym popadnie, teraz podchodzę do takich spraw ostrożniej.
Czemu o tym wszystkim piszę? Bo dopadł mnie Netflix. Wczoraj dostałam tajemniczą kopertę, zawierającą kartkę, zatytułowaną "Akta osobowe". Akcja związana jest z promocją serialu "Black Mirror", do którego hasło "Miło cię widzieć, nawet gdy o tym nie wiesz" pasuje idealnie.
Na pierwszy rzut oka to nic wielkiego. Ot, parę mniej lub bardziej aktualnych informacji o tym, gdzie mieszkam, co robię w życiu, jakieś foty z czasów, kiedy jeszcze wrzucałam takie rzeczy na Facebooka. Nic specjalnie dziwnego ani zaskakującego. Zmroziło mnie, kiedy dotarłam do sekcji "Dodatkowe informacje". Wiek? Hm, Facebookowi tego nie powiedziałam. Lektura dalszej części przekonała mnie, że ktoś z Netfliksa dotarł do mojego prywatnego profilu – gdzie nie jestem podpisana imieniem i nazwiskiem! – w pewnym zagranicznym serwisie, niemającym nic wspólnego z serialami, po czym ładnie go przetłumaczył, wydrukował i tym samym zaśmiał mi się w twarz.
Nie wiem, jak Netflix to zrobił. W serwisie, z którego pochodzą "informacje dodatkowe", nie figuruję pod nazwiskiem. Znajomych mam z różnych krajów na świecie, nie ma to żadnego związku z moją pracą. Nie da się do tego dotrzeć, jeśli samemu nie jest się członkiem – treść profili widoczna jest tylko po zalogowaniu. Byłam przekonana, że nie tak łatwo mnie tam znaleźć. A tu proszę.
Akcja Netfliksa nie dotyczy tylko mnie, takie "akta" dostało wielu dziennikarzy. Jedni byli mniej, inni bardziej zdziwieni tym, jakie prywatne informacje na ich temat można znaleźć w sieci. A znaleziono np. imiona dzieci, małżonków, zwierzątek domowych itp. Ewidentnie postanowiono coś nam udowodnić i dotrzeć tam, gdzie nie sądziliśmy, że ktokolwiek może dotrzeć bez naszej zgody. Chyba że wie naprawdę dokładnie, czego szuka. W moim przypadku raczej tak nie było, bo nie przypominam sobie, żebym zwierzała się komukolwiek z Netfliksa, jakie prywatne konta mam w anglojęzycznym internecie.
W tym momencie wypada mi już tylko pogratulować Netfliksowi udanej akcji i zastanowić się nad sobą jeszcze bardziej niż dotychczas. A także wykorzystać prezent, który mi przysłano – zasłonę na kamerę internetową 'a la "Black Mirror". I nieważne, że nie mam do ukrycia tyle co chłopak z odcinka "Shut Up and Dance". Sama myśl, że ktoś nas może podglądać, powinna wystarczyć, byśmy zmienili swoje zwyczaje i przemyśleli, czy aby na pewno chcemy wrzucać do internetu zdjęcia swoich domów, znajomych i członków rodziny.
Ale nawet jeśli przestaniemy pozbywać się swojej prywatności w nierozważny sposób, czy to znaczy, że jesteśmy bezpieczni? Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie wrzucam zdjęć z imprez, ale zawsze może to zrobić bez mojej wiedzy jakiś znajomy. Pewnych informacji na swój temat nie ujawniam, ale to nie znaczy, że nie zrobi tego ktoś za mnie. Możliwości jest całe mnóstwo – musielibyśmy sprowadzić naszą egzystencję do siedzenia w czterech ścianach, w samotności i milczeniu, żebyśmy uchronili się przed takimi niespodziankami, jaką znalazłam wczoraj w kopercie od Netfliksa.
Żyjemy w świecie "Black Mirror". Netflix właśnie mi to udowodnił za pomocą jednej kartki papieru.