Nasz top 10: Najlepsze seriale grudnia 2017
Redakcja
13 stycznia 2018, 22:00
"Black Mirror: Hang the DJ" (Fot. Netflix)
Dziwnie wracać do seriali z grudnia po podsumowaniach rocznych, ale nasza "lista przebojów" nie może mieć przerwy. Podsumowujemy więc serialowe ostatki z zeszłego roku. Połowa zestawienia to seriale z Europy!
Dziwnie wracać do seriali z grudnia po podsumowaniach rocznych, ale nasza "lista przebojów" nie może mieć przerwy. Podsumowujemy więc serialowe ostatki z zeszłego roku. Połowa zestawienia to seriale z Europy!
10. "The Miniaturist" (nowość na liście)
Spore pozytywne zaskoczenie. Dwuodcinkowa miniseria, z którą po opisie nie wiązałam wielkich nadziei, okazała się jednym z przyjemniejszych seansów w okresie świątecznym. Trudno wprawdzie mówić w tym wypadku o ciepłym, rodzinnym klimacie w sam raz na Boże Narodzenie, ale "The Miniaturist" ma parę innych zalet.
W opowieści o Amsterdamie końca XVII wieku największe wrażenie robi warstwa wizualna. Nakręcenie tej historii tak, żeby kadry przypominały flamandzkie obrazy, to świetny pomysł. Chwilami aż trudno oderwać wzrok. Fantastycznie wypadają zwłaszcza sceny z udziałem Marin (Ramola Garai), ale Anya Taylor-Joy w roli głównej też doskonale sobie radzi. Jest równocześnie niewinna i zdeterminowana jako młodziutka Petronella, która wychodzi za bogatego kupca, wikłając się w nietypowe relacje i zostając gospodynią domu skrywającego liczne sekrety.
W "The Miniaturist" najmniej udany okazuje się wątek, od którego pochodzi tytuł miniserialu (a wcześniej jego literackiego pierwowzoru). Tajemnica figurek i rekwizytów przysyłanych przez miniaturzystkę to zaledwie tło dla społecznych realiów miasta, w którym wszyscy się wzajemnie obserwują i czyhają na cudze grzechy, równocześnie próbując ukryć własne. Mimo słabszych momentów, mało wyrazistych postaci męskich i nie do końca przekonującego wątku nadnaturalnego produkcja BBC sprawdza się jako wciągająca i pięknie nakręcona opowieść o uprzedzeniach, dewocji, namiętnościach i emancypacji. [Kamila Czaja]
9. "Wormood" (nowość na liście)
Na tle innych netfliksowych dokumentów poświęconych zbrodniom sprzed lat "Wormwood" wyróżnia się pod wieloma względami. Nieoczywista forma, hipnotyczne rekonstrukcje zdarzeń z udziałem znanych aktorów i autorskie podejście dokumentalisty Errola Morrisa zaowocowało wyjątkowo intrygującą pozycją dla fanów gatunku i nie tylko, która łatwo mogła umknąć w natłoku rocznych podsumowań, a jednak zdecydowanie zasługuje na uznanie.
Sprawa upadku pracownika CIA Franka Olsona z 13. piętra nowojorskiego hotelu w 1953 roku jest w "Wormwood" opowiadana przez jego syna Erica, który podporządkował całe swoje życie próbom odkrycia, co dokładnie było przyczyną śmierci ojca. Sześcioodcinkowy serial dokumentuje jego trwające ponad pół wieku starania w dotarciu do prawdy, którą amerykański rząd na wiele sposobów starał się zataić, tłumacząc się nieudanymi eksperymentami z LSD czy nawet oferując rodzinie Olsonów przeprosiny od samego prezydenta Forda, choć bez sprecyzowania za co dokładnie przeprasza. Opowiadanie tej skomplikowanej historii-zagadki daje też okazję do zaprezentowania fascynującego portretu samego Erica Olsona i jego obsesyjnego wręcz zabiegania o oddanie sprawiedliwości ojcu.
To, co najbardziej wyróżnia "Wormwood" spośród innych pozycji z gatunku true crime, to przede wszystkim forma kolażu, którą Errol Morris wykorzystuje do opowiedzenia tej zawiłej historii. Powtarzające się rekonstrukcje wydarzeń przeplatane są fragmentami programów telewizyjnych, nagłówków gazet, raportów czy też scen z adaptacji "Hamleta" (z którym to Eric Olson identyfikuje się w swojej misji pomszczenia ojca) w reżyserii Laurence'a Oliviera. Mozaika wszystkich tych elementów dodatkowo wzbogaca ten oryginalny i wielowarstwowy dokument, który usilnie stara się dociec prawdy, jednocześnie stawiając pytania o to, czy jest to w ogóle możliwe. [Michał Paszkowski]
8. "Brooklyn 9-9" (powrót na listę)
O "Brooklyn 9-9" w ostatnich miesiącach nieco zapomnieliśmy, ale 99. odcinek to dobra okazja, żeby sobie o tej gromadce oryginałów przypomnieć. Bo serialowi Mike'a Schura – którego ostatnio bardziej lubimy za "The Good Place" – udało się ostatnio zaliczyć kilka naprawdę niezłych odcinków.
Ten o numerze 99 miał swój urok już choćby dlatego, że to pierwszy chyba serial, który hucznie obchodził nie 100., a właśnie 99. odcinek. I zrobił to świetnie, w swoim wdzięcznym stylu miksując totalne wygłupy, odrobinę nostalgii i całkiem poważne przesłanie o sile przyjaźni tej fantastycznej, zgranej ekipy. W praktyce dostaliśmy w pigułce to wszystko, za co wciąż "Brooklyn 9-9" uwielbiamy, poczynając od charakterystycznego humoru, a kończąc na prawdziwych emocjach, związanych z przywiązaniem do tych bohaterów.
A najciekawsza w tym wszystkim okazała się zainspirowana prawdziwym coming outem Stephanie Beatriz historia miłosna Rosy Diaz, która była kontynuowana tydzień później. "Game Night" i reakcja rodziców Rosy na to, że ich córka nie jest "normalna", to kolejna po "Moo Moo" (odcinkiem z Terrym paskudnie potraktowanym przez innego policjanta) próba zmierzenia się z poważnym tematem w komediowych ramach. Próba bardzo udana i zapadająca w pamięć, bo znów oszczędzono nam lukru i wybrano bardziej realistyczne rozwiązanie, w którym zamiast uścisków i szybkiej akceptacji jest szok i trudne zmagania z prawdą. [Marta Wawrzyn]
7. "Mr. Robot" (spadek z 2. miejsca)
Wszystko, co najlepsze w 3. sezonie "Mr. Robot" miało wprawdzie miejsce do 8. odcinka włącznie, ale to nie znaczy, że końcówka nie zasługuje na docenienie. Bo choć obyło się w niej bez fajerwerków scenariuszowych czy realizatorskich (może za wyjątkiem pewnej, zaskakująco krwawej sceny) i tak możemy mówić o satysfakcjonującym zakończeniu i intrygującym rozłożeniu klocków na kolejny sezon.
Co ciekawe, odbyło się to w raczej nietypowy dla Sama Esmaila sposób, czyli bez fabularnych twistów, lecz z naciskiem na zrozumienie konsekwencji działań bohaterów i próbę ich odwrócenia. Dotyczy to przede wszystkim Elliotta, który wreszcie doszedł do porozumienia z samym sobą (warto tu po raz kolejny docenić Ramiego Maleka znów wspinającego się na najwyższy aktorski poziom), odkrywając, że jego złowrogie alter ego może jednak nie być takie złe. Musicie przyznać, że taka konkluzja to jedna z ostatnich rzeczy, jakich można się tu było spodziewać. Dojrzał nam ten bohater bardzo, a serial zrobił to razem z nim.
Widać to również po reszcie, która całą sprawę przeżyła na swój własny sposób. Zdruzgotanej i oszukanej Angeli, boleśnie zranionej Darlene czy przerażonej Dom, które ze skutkami swoich (i nie tylko) działań będą się dopiero mierzyć. Nie mam absolutnie żadnej pewności, że wyjdą z tego cało, ale najważniejsza informacja jest taka, że kontynuacji ich losów znowu wyglądam z niecierpliwością – a tego o "Mr. Robot" nie mogłem powiedzieć już od jakiegoś czasu. [Mateusz Piesowicz]
6. "Peaky Blinders" (awans z 10. miejsca)
Steven Knight zapowiadał, że 4. sezon "Peaky Blinders" będzie najlepszy ze wszystkich, i słowa dotrzymał. Gra toczyła się tym razem rzeczywiście o najwyższą stawkę, a od samych nazwisk osób, które przewinęły się przez te sześć odcinków, można było dostać zawrotu głowy. Niszowy niegdyś brytyjski serial o stylowych gangsterach z czasów międzywojennych przemienił się w superprodukcję, gdzie po ekranie przechadzają się nonszalancko Adrien Brody i Tom Hardy, a w mniejszą rólkę wciela się Aidan Gillan z "Gry o tron". Jakby tego było mało, pojawiły się także atrakcyjne niespodzianki muzyczne, w tym cover "Red Right Hand", który specjalnie dla "Peaky Blinders" nagrał Iggy Pop.
I to wszystko nie są tylko piękne piórka. Wszyscy ci fantastyczni ludzie rzeczywiście mieli co grać, bo 4. sezon to historia dosłownie wypchana fabularnym mięchem najwyższej jakości. Były więc mafijne pojedynki na szczycie, zwroty akcji, romanse i pełne czarnego humoru dialogi, w których najlepsi ścierali się z najlepszymi. A w ostatnich odcinkach Knightowi udało się kilka razy wyprowadzić mnie w pole, co jest sporym sukcesem, bo mówimy o serialu, który znam po czterech latach na wylot.
4. sezon "Peaky Blinders" pokazał, co to znaczy mieć pomysł na ciekawą, oryginalną historię i go od początku do (prawie już) końca zrealizować dokładnie tak, jak się chciało. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy, a Wam radzę serial nadrobić, jeśli jeszcze nie mieliście okazji. Gwarantuję, że takiego klimatu jeszcze nie widzieliście. [Marta Wawrzyn]
5. "Howards End" (awans z 6. miejsca)
Zachwycamy się tą ekranizacją powieści E.M. Forstera już drugi miesiąc, bo jest czym. Finał czteroodcinkowej miniserii wypadł na początku grudnia, więc mamy kolejną okazję, by jeszcze raz zachęcić do obejrzenia tej bardzo udanej adaptacji BBC. Wprawdzie po scenariuszu nagrodzonego Oscarem za "Manchester by the Sea" Kennetha Lonergana i reżyserii doświadczonej Hettie MacDonald ("Doctor Who", "Fortitude") należało się spodziewać dobrego efektu, ale przecież zawsze coś mogło pójść nie tak.
Ostatnia odsłona miniserialu nie rozczarowała. Udało się utrzymać równowagę między słodko-gorzką wymową opowiadanej historii a takim ukazaniem losów rodzin Schleglów i Wilcoksów, żeby przywiązani do bohaterów widzowie nie cierpieli zanadto. Nie zaburzono realiów epoki i nie zignorowano społecznych ograniczeń, głównie płciowych i klasowych, jednak udało się większości postaci zapewnić jeśli nie idealny, to przynajmniej godny finał.
Nowe "Howards End" jest produkcją pełniejszą, bliższą odbiorcy w porównaniu z bardziej znaną filmową wersją z 1992 roku. To coś więcej niż klimat początku XX wieku, piękna scenografia i świetne kreacje aktorskie (przede wszystkim Hayley Atwell, ale także Matthew Macfadyena, Julii Ormond czy – pokazującego tu inne oblicze niż w "The End of the F***ing Word" – Aleksa Lawthera). Dostajemy emocje i szansę poczucia, że bohaterowie sprzed stulecia są nam bliscy, a ich problemy okazują się ważne także dziś. To miniseria elegancka, stylowa, ale przy tym pełna błyskotliwych dialogów i akcentująca uniwersalność pewnych postaw. Prosimy o więcej tej klasy adaptacji. [Kamila Czaja]
4. "Dark" (nowość na liście)
"Dark" wygrało Wasze głosowanie na Serial Roku 2017, co tylko w pewnym stopniu było dla nas zaskoczeniem. Redakcyjnego zachwytu wystarczyło na 4. miejsce w grudniu – naszym zdaniem bardzo wysokie, zważywszy, że niemiecki serial musiał zmierzyć się z gigantami i pewną bardzo nietypową komedią, który zeszłej jesieni z odcinka na odcinek zachwycała nas coraz bardziej.
"Dark" to 10 godzin fajnej, świeżej, opartej na intrygującym koncepcie rozrywki, w której czuć europejskiego ducha i europejską lekkość. Amerykanie czegoś takiego nigdy by nie zrobili, ale na szczęście Netflix zaufał niemieckim twórcom. Serial stworzony przez ekipę stojącą za filmem "Who am I. Możesz być kim chcesz" to zgrabne, wciągające połączenie kryminału z najróżniejszymi elementami fantastycznymi i pełną twistów historią obyczajową. To także hołd złożony popkulturze, od "Twin Peaks", przez "Doktora Who" i "Stranger Things", aż po europejskie kryminały.
Nie dziwi mnie gigantyczny sukces tego tytułu w Polsce, bo takich seriali wciąż jeszcze brakuje, zwłaszcza w mainstreamie. "Dark" – podobnie jak "Most nad Sundem", "Pustkowie", "Les Revenants" i inne europejskie seriale – stanowi świetną odtrutkę na amerykańską łopatologię, a i jego bohaterowie z wielu względów są nam bliżsi niż postacie z seriali zza oceanu. Dodajmy tego twisty, które każdego potrafią zamienić w detektywa, i mamy jeden z największych hitów zeszłego roku. [Marta Wawrzyn]
3. "Crazy Ex-Girlfriend" (awans z 9. miejsca)
W grudniu tylko jeden odcinek, i to taki, który pewnie nie trafiłby na listę największych osiągnięć naszej ulubionej musicalowej tragikomedii. Ale o klasie "Crazy Ex-Girlfriend" może świadczyć to, że w kontekście serialowego miesiąca tak wysoko oceniamy odcinek, który nie przyniósł żadnego wielkiego przełomu.
Rebecca Bunch tym razem na drugim planie pracuje nad postępami w terapii, więc gwiazdą została Paula – i rewelacyjna odtwórczyni tej roli, Donna Lynne Champlin. Powrót do rodzinnego miasta i spotkanie z dawnym chłopakiem, czyli wątek, który mógł okazać się całkiem banalny, rozegrano z interesującymi przesunięciami. A przede wszystkim podarowano nam jeden z najbardziej wpadających w ucho hitów w historii "Crazy Ex-Girlfriend": "First Penis I Saw".
Nawet rozstanie Darryla i White Josha nie popsuło nam humoru, zwłaszcza że zostało dojrzale uzasadnione i przeprowadzone. Grudniowy odcinek przygód Rebeki (chociaż może należałoby napisać "przygód Pauli"), to udane, lekkie preludium do styczniowych dramatów i radości, których możemy się spodziewać na drodze do niepokojąco już bliskiego lutowego finału. 3. sezon liczy bowiem zaledwie 13 odcinków. A przecież chętnie zobaczylibyśmy ich jak najwięcej. [Kamila Czaja]
2. "Black Mirror" (powrót na listę)
Przed premierą 4. sezonu netfliksowej antologii byliśmy gotowi w ciemno zakładać, że serial Charliego Brookera zmiecie konkurencję i wygra nasz grudniowy ranking w cuglach. Tak pięknie jednak nie jest, a to z prostego powodu – dwa świetne odcinki na sześć to za mało, by w pełni nas do siebie przekonać.
Jasne, można dyskutować, czy "Metalhead" to udany eksperyment, czy nie, albo czy "Black Museum" zasługuje na większe uznanie z powodu mnóstwa umieszczonych w nim nawiązań. Chyba jednak wszyscy się zgodzimy, że ani one, ani "Crocodile" i "Arkangel" nie są odcinkami, o których chciałoby się godzinami dyskutować i oglądać w nieskończoność.
Najbliżej tego stanu są "USS Callister" i "Hang the DJ", które zaskoczyły nas swoją pomysłowością i oczarowały realizacją w niemal takim stopniu, jak najlepsze odcinki z poprzednich sezonów. Specyficzna space opera zamieniająca się w studium frustracji i rozprawkę o władzy, jakiej żaden człowiek nie powinien posiadać oraz urocza, słodko-gorzka alegoria współczesnego randkowania to "Black Mirror" w pełnej okazałości. W jednej chwili porywająca opowiastka, w drugiej najgorszy z możliwych koszmarów, który odczuwa się całym sobą, nawet jeśli rozgrywa się w wirtualnej rzeczywistości.
Gdyby tak cały sezon trzymał podobny poziom, nie mielibyśmy wątpliwości, że to jeden z najlepszych seriali całego roku. Do tego miana "Black Mirror" jednak daleko, choć pamiętajcie, że to ciągle telewizja lepsza od większości rzeczy, które widzieliśmy w grudniu i choćby nie robiła takiego wrażenia jak kiedyś, nadal stanowi absolutnie obowiązkową pozycję. [Mateusz Piesowicz]
1. "The Crown" (powrót na listę)
O ile miesiące, w których trudno wybrać zwycięzcę z kilku kandydatów, zdarzają się dość często, o tyle takie, gdy na horyzoncie nie widać żadnego zdecydowanego lidera to rzadkość. Grudzień był jednak na tyle specyficzny, że wygrał go serial, który był tylko (i aż) najrówniejszy ze wszystkich, choć wcale nie mamy przekonania, że lepszy od swojej poprzedniej odsłony.
Bo "The Crown" w 2. sezonie jest w dużej mierze powtórką z olśniewającej rozrywki, choć z nieco inaczej rozłożonymi akcentami. Te przechylają się bowiem wyraźnie na korzyść osobistych wątków Elżbiety, Filipa i Małgorzaty, kosztem politycznych rozgrywek i zmieniających się realiów w świecie wkraczającym śmiało w nową epokę. Ma to swoje lepsze i gorsze strony, ale nie da się zaprzeczyć, że ciągle świetnie wypada na ekranie, sprawiając, że ciężko oderwać od niego wzrok.
Także dlatego, że twórcy starali się jak mogli, by urozmaicić nam zabawę, a to zabierając w męską wyprawę dookoła świata z Filipem; a to fundując na przemian drapieżny i subtelny romans Małgorzaty z Tonym Armstrongiem-Jonesem (doskonały Matthew Goode); a to wracając do królowej i jej rozterek o miejscu swoim i staroświeckiej monarchii w pędzącej naprzód rzeczywistości. Gdzieś pośrodku znalazło się też miejsce na zaskakujący, najlepszy w tym sezonie odcinek "Vergangenheit", skupiony na mrocznej przeszłości Edawrda VIII.
Nie zabrakło też polityki na najwyższym szczeblu, gdy prawdziwie królewska para spotkała się z prezydencką ani czasu poświęconego młodemu następcy tronu, Karolowi, którego dzieciństwo rzuciło sporo światła na jego przyszłe losy. O tych jednak w kolejnych sezonach, które przyniosą znaczące zmiany obsadowe i choć uwielbiamy "The Crown" z całego serca, wydają się one nadchodzić w najlepszym dla serialu momencie. Przy ciągle wysokim poziomie, ale i pewnym spowszednieniu, do którego nie chcielibyśmy się przyzwyczajać. [Mateusz Piesowicz]