Nowoczesna gangsterka. "McMafia" – recenzja nowego brytyjskiego serialu
Mateusz Piesowicz
4 stycznia 2018, 20:02
"McMafia" (Fot. BBC)
Odrzucić dziedzictwo swojej rodziny to nie taka prosta sprawa, zwłaszcza gdy jest nią żyjąca na wygnaniu rosyjska mafia. Alex Godman próbował, ale i jego dopadła przeszłość. Spoilery.
Odrzucić dziedzictwo swojej rodziny to nie taka prosta sprawa, zwłaszcza gdy jest nią żyjąca na wygnaniu rosyjska mafia. Alex Godman próbował, ale i jego dopadła przeszłość. Spoilery.
Tak mniej więcej kształtuje się zarys fabuły "McMafii", nowej międzynarodowej produkcji BBC (powstała we współpracy z AMC), która wyraźnie bazuje na fali sukcesu "Nocnego recepcjonisty" i nie jest bez szans w próbie jego powtórzenia. Serial oparty na powieści non-fiction autorstwa dziennikarza Mishy Glenny'ego to również thriller o globalnym zasięgu, a największa różnica pomiędzy nim, a poprzednikiem polega na tym, że szpiegów zastępują w nim gangsterzy. No i Tom Hiddleston zamienił się w Jamesa Nortona.
Czy to zamiana w skali jeden do jednego zależy już od Waszych indywidualnych upodobań, choć mam wrażenie, że znany z roli Sidneya Chambersa w "Grantchester" Norton będzie stał na straconej pozycji, przynajmniej dopóki nie pokaże swoich pośladków. To jednak tylko drobny szczegół estetyczny, więc może jednak go zostawmy. Skupmy się na fabule, która zabiera nas do świata współczesnej gangsterki, gdzie ponurych panów rządzących ulicami miast zastąpili pływający w bogactwie biznesmeni prowadzący swoje nielegalne interesy jak świat długi i szeroki. Warunki wprost stworzone dla bankiera, czyż nie?
A właśnie takim jest Alex Godman, syn rosyjskiego mafioza, który jednak nie ma już wiele wspólnego ani z rodzinnym krajem, ani profesją. Do tego stopnia, że bardziej niż Rosjaninem czuje się Brytyjczykiem, a o przestępczym świecie może posłuchać co najwyżej na rodzinnych obiadkach. Do czasu rzecz jasna, bo w końcu jego pochodzenie daje o sobie znać, niemal rujnując do tej pory świetnie prosperującą firmę inwestycyjną. Jak widać świat finansjery nie przepada za powiązaniami z kryminalistami, nawet tylko domniemanymi. A może zamiast pakować się w wielkie pieniądze, trzeba było otworzyć piekarnię?
Teraz jednak już i tak na to za późno, bo przeszłość dopadła go z nieoczekiwanej strony, wplątując w sam środek mafijnej wojny i zmuszając do zstąpienia w najniższy krąg gangsterskiego piekła. A właściwie to do Wersalu, bo gdzie indziej miałby imprezować rosyjski przestępca numer jeden, Vadim Kalyagin (Merab Ninidze)? Wyjaśnijmy jeszcze tylko jedno: to właśnie on był odpowiedzialny za wygnanie rodziny Alexa z Rosji i teraz, czując się zagrożony, najchętniej pozbyłby się swoich rywali w ostateczny sposób. Cała nadzieja w naszym młodym bankierze, który wprawdzie zapewnia o swojej uległości i prosi o wybaczenie, ale w tajemnicy już rozgryza mechanizmy funkcjonowania kryminalnego świata i stopniowo pozbywa się ostatnich wątpliwości w sprawie poznania ich od środka.
Bo chyba nikogo z Was nie zdziwi, że to, czego Alex unikał przez całe życie, zaczyna go szybko wciągać. Zwłaszcza gdy idą za tym konkretne korzyści pozwalające łatwiej się uporać z resztkami moralności. Ot, choćby wizja postawienia własnej firmy na nogi, a w dalszej perspektywie zemsta na człowieku, który zniszczył życie twojej rodziny. Kuszące. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy niewiele się różni od normalnego zajęcia Alexa. Zawiera tylko znacznie więcej prania pieniędzy i okazjonalne spotkania z dość specyficznymi ludźmi. Bo jednak nowa, korporacyjno-biznesowa gangsterka nie wyparła jeszcze w stu procentach starego świata, w którym noże do kawioru służą również do mniej przyjemnych celów niż podstawowa funkcja.
Alex odbywa jednak przyspieszony kurs adaptacji do nowych dla siebie warunków i oczywiście dość szybko ogarnia zasady panujące w mafijnym świecie. Niemal jak współczesny Michael Corleone. Wprawdzie "McMafia" drugim "Ojcem chrzestnym" nie zostanie, ale potencjał na skutecznie przyciągającą do ekranu historię ma i wykorzystuje go naprawdę nieźle. Twórcy (Hossein Amini i James Watkins) dobrze odnajdują się zarówno w swoim wiodącym motywie, czyli globalizacji współczesnej przestępczości, jak i bardziej tradycyjnej historii o człowieku, który nie może uciec od swoich korzeni, nieważne jak bardzo by się starał. Dodajmy jeszcze do tego szczyptę akcji, trochę napięcia, dobrze napisany, nieprowadzący za rękę, ale też wystarczająco klarowny scenariusz, a otrzymamy serialowy blockbuster w brytyjskim wydaniu. Nic tylko dać się porwać i podziwiać kolejne przemykające przez ekran z prędkością światła atrakcje.
A tych nie brakuje, bo po zaledwie dwóch odcinkach można stwierdzić, na co poszła większość ogromnego budżetu (kilka milionów funtów na odcinek). Londyn, Zagrzeb, Bombaj, Praga, Kair, Moskwa, Tel Awiw, Belize, Katar – nie są to lokacje, na które stać pierwszych lepszych filmowców, a tutaj wcale nie wyczerpują listy. Rozmach bywa wręcz przesadny, bo czasem wydaje się służyć tylko efekciarskiemu pokazaniu swoich możliwości (a teraz skoczymy na Kajmany, by wykonać przelew), a nie konkretnemu fabularnemu celowi. Zwykle jednak po prostu robi ogromne wrażenie, jak w historii młodej Rosjanki porwanej w Kairze i doprowadzonej wprost w ręce pewnej, znanej nam postaci. Wprowadzenie pobocznych wątków w taki sposób, by nie sprawiały wrażenia tylko i wyłącznie odwracających uwagę zapychaczy to wyzwanie, na którym poległo wiele seriali – "McMafia" na razie radzi sobie z nim wzorowo.
Historia Alexa jest zatem podstawą, ale kierunki, w jakie od niej odchodzimy, świetnie się z nią komponują. Korupcja w Indiach, handel kobietami w Egipcie, fałszerstwo na masową skalę w Czechach – to tylko do tej pory, bo na pewno jeszcze nie skończyliśmy. Skalę zjawiska międzynarodowej przestępczości działającej dziś na dokładnie tych samych zasadach, co biznesowe franczyzy (stąd tytuł serialu) udało się oddać w stu procentach i mam wrażenie, że przynajmniej póki co wypada ono nawet lepiej od głównego wątku. Bo Alex poznający tajniki gangsterskiego fachu bywa jednak średnio przekonujący i to pomimo dobrej kreacji Jamesa Nortona.
Ten jest wyjątkowo niejednoznaczny, dryfując gdzieś pomiędzy zagubionym w nieznanym świecie niewiniątkiem, a kryminalnym geniuszem o pokerowej twarzy. Rozgryzanie tego człowieka sprawia czystą przyjemność, nawet jeśli jego losy wydają się raczej przesądzone, zwłaszcza po tym, jak ujrzał wrak człowieka, którym stał się jego ojciec (Aleksey Serebryakov). O reszcie obsady w gruncie rzeczy również trudno powiedzieć złe słowo. Wzrok przyciąga magnetyczny David Strathairn w roli izraelskiego gangstera Semiyona Kleimana, Juliet Rylance sprawdza się jako narzeczona, a zarazem moralna przeciwwaga dla Alexa, a każdą scenę kradnie dla siebie fantastyczny David Dencik grający Borisa. Szkoda, że tak krótko.
Czy to wystarczy, by utrzymać naszą uwagę przez sześć kolejnych odcinków? Na razie nie widzę przeciwwskazań. "McMafia" to serial, który wielkie ambicje chowa bez oporów do kieszeni, stawiając na dobrze skonstruowaną i seksowną rozrywkę, wycodząc na tym co najmniej przyzwoicie. Widzowie też nie powinni mieć na co narzekać, choć ogromnych emocji raczej się tu nie spodziewajcie. Mimo wszystko jednak, są znacznie gorsze sposoby na rozpoczęcie nowego serialowego roku niż brytyjski telewizyjny popcorn na zadowalającym poziomie.
Serial "McMafia" jest dostępny w serwisie Amazon Prime Video. Kolejne odcinki co poniedziałek.