"Sherlock" (2×03): Bach, Grimm, Holmes, Moriarty
Bartosz Wieremiej
19 stycznia 2012, 13:36
"The Reichenbach Fall" to świetnie napisane, doskonale zagrane i porządnie zrealizowane 90 minut telewizyjnej produkcji. I nawet dumny powrót nudnego "Staying Alive" grupy Bee Gees wzbudził we mnie ogromną radość.
"The Reichenbach Fall" to świetnie napisane, doskonale zagrane i porządnie zrealizowane 90 minut telewizyjnej produkcji. I nawet dumny powrót nudnego "Staying Alive" grupy Bee Gees wzbudził we mnie ogromną radość.
Niezależnie od stopnia znajomości sherlockowskiej tradycji, praktycznie każdy widz miał świadomość, że finał 2. sezonu "Sherlocka" oparty został o m.in. "The Final Problem" – opowiadanie, w którym nieco zmęczony Conan Doyle uśmierca swojego bohatera tylko po to, aby móc zająć się "poważną" literaturą, bez sukcesów zresztą. Oczywiście jakiś czas później dzielny detektyw wraca do łask, a jego zgon okazuje się być jedynie mistyfikacją.
Tak jasno zdefiniowany koniec powoduje, że aby uniknąć prostej wędrówki do wiadomej konfrontacji, scenarzyści postanowili zapewnić widzom swoistą "przejażdżkę życia" po elementach, z których słynie produkcja stacji BBC. Już tytuł odcinka, "The Reichenbach Fall", odsyła nas w wiele ciekawych stron. W realnym świecie jest nazwą szwajcarskiego wodospadu, miejsca docelowego dorocznych pielgrzymek fanów Holmesa. Przyczyna spotkań wydaje się być prosta: to właśnie przy tym wodospadzie w "The Final Problem" doszło do śmiertelnego pojedynku między Moriartym a słynnym detektywem. W serialu wykorzystano z kolei tak samo nazwany obraz Turnera, odzyskanie którego przyczyniło się do sławy "współczesnego" Sherlocka oraz stanowiło inspirację do przetłumaczenia tytułu na język angielski i stworzenia w ten sposób imienia i nazwiska pewnego aktora.
W finałowym odcinku znaleźć można nie tylko mnożenie znaczeń, ale również wymagającą dość dużego skupienia przedziwną wyliczankę nazwisk, wydarzeń i detali. Wykorzystano w niej zasoby historii literatury, filmu, muzyki i wszystkiego, co było pod ręką. Średnio co kilka minut odnosi się wrażenie, że ktoś porozumiewawczo mruga okiem albo właśnie dana scena komentowana jest np. uwerturą do 'Sroki złodziejki" Rossiniego czy obecnym już w zwiastunie epizodu "Sinnermanem" Niny Simone.
Dodatkowo od początkowych minut dość swobodnie i subtelnie postanowiono zabawić się poszczególnymi wątkami. Przykładowo to nie Sherlock (Benedict Cumberbatch) próbuje za wszelką cenę złapać Jima Moriarty'ego (Andrew Scott), a to ten drugi uknuł intrygę, której efekt przypomina nieco skandaliczne rewelacje z "The Seven-Per-Cent Solution". Z kolei w trakcie spotkania na Baker Street 221b, Holmes będzie całkowicie przygotowany na wizytę swojego gościa: szlafrok zamieni na garnitur, przygotuje herbatę i powita gościa ze skrzypcami w dłoniach.
http://youtu.be/981I153BSXY
Nie mogło oczywiście zabraknąć uwspółcześnień: zamiast powozu, głównego bohatera próbuje potrącić samochód, zamiast listu z ostatnią wolą – rozmowa przez telefon, do tego jeszcze mityczne wręcz linijki kodu otwierające wszelkie drzwi oraz współczesne media, które przez 120 lat od premiery opowiadania awansowały od kilkuzdaniowej wzmianki Watsona do jednego z głównych narzędzi w arsenale bohatera tytułowanego jako consulting criminal.
Należy wspomnieć jeszcze o elementach komediowych – jak chociażby kolejnych rozważaniach na temat słynnego nakrycia głowy oraz drobnych gestach i grymasach twarzy, a także o pozornie nie mających znaczenia rozmowach na temat Bacha. Tak wiele drobnych rzeczy dziejących się na ekranie powoduje, że bardzo łatwo można dać się zwieść i zostać co najmniej dwukrotnie zaskoczonym w trakcie finałowej konfrontacji . Szczerze mówiąc – warto.
Finałowy odcinek "Sherlocka" zwyczajnie zachwyca. Zgromadzono elementy, które do siebie pasują, mimo że nie powinny. Widz jest zarówno płynnie przerzucany o całe miesiące, jak i zostaje unieruchomiony na kilka minut realnego czasu w jednym gabinecie. Świetnie wypadają szczególnie sceny, w których rozmowy prowadzi zaledwie dwójka bohaterów, jak chociażby Mycroft (Mark Gatiss) z Watsonem (Martin Freeman) w słynnym "The Diogenes Club", Lestrade (Rupert Graves) z sierżant Sally Donovan (Vinette Robinson) oraz Sherlock z Molly Hooper (Louise Brealey).
Jest wreszcie aktorski pojedynek pomiędzy Cumberbatchem a dotychczas dość nieprzyjaźnie przeze mnie traktowanym, Andrew Scottem. Obydwaj aktorzy w końcu mają możliwość dłuższego wspólnego przebywania na ekranie. O ile Holmes Cumberbatcha zostaje wzbogacony o kilka elementów, jak np. dość nerwowe reakcje, to tak naprawdę dopiero teraz po części zrozumiałem serialowego Jima Moriarty'ego.
Nie ulega wątpliwości: wciąż jest tym niekanonicznym, wybuchowym szaleńcem, mającym obsesje na punkcie Sherlocka, o irytacji czym wspominałem 2 tygodnie temu. Tym razem jednak widać również, że owo przerysowanie jest konieczne, by z absurdalną wręcz przebiegłością i zadziwiającym poświęceniem mógł dokończyć swoją opowieść o Holmesie. Ten groteskowy, niby niepasujący, Moriarty z łatwością przechodzi od widocznej satysfakcji, przez szaleństwo, biznesową wręcz powagę, odgrywany na życzenie paniczny lęk, aż do morderczej nonszalancji. Nawet jego milczenie jest wymowne. I jeszcze ta cudowna scena w mieszkaniu Kitty Riley…
Dzięki edukacyjnemu wręcz charakterowi rozmowy na dachu szpitala, będący całkowitym odrzuceniem książkowo-filmowej tradycji Jim Moriarty do ostatnich chwil bezwzględnie i paradoksalnie zgodnie z tradycją, wciela w życie swój plan. Zamiast zabić, chce nakłonić do samobójstwa, zamiast poddać się – znajduje ostatnie rozwiązanie umożliwiające mu potencjalne zwycięstwo, ukończenie jego wersji baśni w stylu braci Grimm o dzielnym rycerzu i zmuszenie Sherlocka do skoku. Profesorska wersja bohatera zwyczajnie nie byłaby w tych działaniach wiarygodna, obecna wersja wydaje się przez większość czasu górować nad Holmesem.
Stosunkowo niespodziewana odpowiedź na pytanie "jak to zrobią?" spowodowała że kończyłem oglądać finał "Sherlocka" z poczuciem, że obydwu bohaterom i ich konfliktowi oddano sprawiedliwość. Pomogła w tym także trauma Watsona i jego wizyta w wiadomym gabinecie, a następnie na cmentarzu, bo chciałoby się, by w kolejnym sezonie główni bohaterowie znaleźli się w poważnym konflikcie.
Finał 2. sezonu, jak i cała seria w każdym elemencie przewyższyła moje oczekiwania. Cumberbatcha i Freemana czeka teraz długa wycieczka po Śródziemiu, a tego pierwszego również zwiedzanie kosmosu z J.J. Abramsem. Widzom niestety pozostaje tylko cierpliwie odliczać miesiące powrotu aktorów z wojaży po srebrnym ekranie.