Wspaniałe miasto Amsterdam. "Miniaturzystka" – recenzja miniserialu telewizji BBC
Kamila Czaja
30 grudnia 2017, 15:03
"The Miniaturist" (Fot. BBC)
Przekraczająca granice gatunków, pięknie nakręcona i obsadzona świetnymi aktorkami ekranizacja powieści Jessie Burton. Mimo paru wad ciekawa opowieść o XVII-wiecznym Amsterdamie.
Przekraczająca granice gatunków, pięknie nakręcona i obsadzona świetnymi aktorkami ekranizacja powieści Jessie Burton. Mimo paru wad ciekawa opowieść o XVII-wiecznym Amsterdamie.
Amsterdam roku 1686. Młoda dziewczyna, Petronella, wychodzi za mąż za bogatego kupca, Johannesa Brandta, żeby spłacić długi rodziny. Wprowadza się do pięknego domu, próbuje ułożyć sobie relacje z miłym, ale unikającym fizycznej bliskości mężem, religijną i ponurą szwagierką, egzotycznym służącym i przyjazną pokojówką. W prezencie ślubnym dostaje miniaturowy dom, a od tajemniczej miniaturzystki zaczyna otrzymywać niepokojące figurki, które w przerażający sposób wiążą się z kolejnymi wydarzeniami w życiu bohaterki.
Tyle fabularnego wstępu, żeby nie zdradzać zwrotów akcji. Szkoda byłoby zbyt dokładnie streszczać tę skomplikowaną historię. Jako że sama nie czytałam książkowego pierwowzoru Jessie Burton (w polskiej wersji "Miniaturzystka"), kilka razy dałam się zaskoczyć scenariuszowi proponowanej przez BBC ekranizacji. Wprawdzie chwilami można odnieść wrażenie, że trochę w "The Miniaturist" wszystkiego za dużo, a miniseria chce być równocześnie zbyt wieloma gatunkami: melodramatem, produkcją historyczną, opowieścią grozy, wnikliwym portretem społeczeństwa. Zwłaszcza druga część popada w schematy, które nieco obniżają ocenę całości. Ogólnie jednak ta nieco szalona mieszanka ostatecznie jest do obronienia, a miniserial ogląda się z przyjemnością.
Duża w tym zasługa obsady. Anya Taylor-Joy w roli głównej wypada wystarczająco niewinnie i dziewczęco, a równocześnie młodziutkiej aktorce udaje się przekonująco pokazać kolejne trudne decyzje i coraz większą samodzielność Petronelli. "The Miniaturist" moim zdaniem kradnie jednak Romola Garai (znana choćby z "Emmy" i nieodżałowanego "The Hour"). Z roli Marin, siostry Johannesa, Garai wyciąga maksimum, chwilami nasuwając na myśl przerażającą panią Danvers z "Rebeki" Alfreda Hitchcocka, ale pokazując też inne, mniej przewidywalne oblicza. Sceny z Garai to najmocniejsze punkty miniserialu i z większym napięciem oglądałam codzienne próby siły w domu Brandtów niż nawet najbardziej wystawne przyjęcia czy dramatyczne sceny sądowe, w których Marin nie brała udziału.
Słabiej wypada męska część obsady, ale w większości to efekt faktu, że to miniseria o nieprzeciętnych kobietach. Mężczyźni są gdzieś w tle i Geoffrey Streatfeild w roli zabiegającego o zysk mieszczanina Fransa czy Paapa Essiedu jako służący Otto nie mieli dużo do zagrania. Więcej można było jednak oczekiwać od Alexa Hassella, który miał szansę zrobić z Johannesa wielowymiarową postać, a skończyło się na długich przemowach i nieco przerysowanej mimice. Przez to tajemnice męża Petronelli nie intrygują wystarczająco. Nie są zresztą szczególnie trudne do rozszyfrowania, chociaż trzeba przyznać, że dodają "The Miniaturist" potrzebnego ciężaru.
Nieszczególnie wciąga też wątek miniaturowego domu, który wydawałby się kluczowy dla fabuły. Rozwiązanie tego sekretu wypada dość blado, więc może dobrze, że nadprzyrodzone elementy nie zdominowały opowieści.
O wiele ciekawsze są w "The Miniaturist" warstwy, które dotyczą XVII-wiecznego Amsterdamu. To miasto pełne ostentacyjnej religijności opartej na wyrzeczeniu, ale podszyte tłumionymi, co jakiś czas wybuchającymi pragnieniami. Zza fałszywej dewocji nieraz wyłania się ludzka małość i chęć uczynienia krzywdy bliźnim. Wszyscy nieustannie się obserwują. Już na wstępie Petronella dowiaduje się, że dostała w domu pokój z lepszym widokiem – lepszym widokiem na nią, żeby Amsterdam wiedział, jaką piękną żonę poślubił Johannes. A Amsterdam to nie tylko nachalne kaznodziejstwo, ale i pieniądze. W "The Miniaturist" zaskakująco wciągają wszystkie sceny związane z kupiectwem. Pozornie zwykła sprzedaż cukru nabiera jakiejś złowieszczej magii.
Miniseria BBC jest równocześnie opowieścią o – ograniczonej czasem i okolicznościami – emancypacji. Petronella, Marin i Johannes, każde na swój sposób, walczą o realizację pragnień, na przekór purytańskim więzom. Uczą się też ponoszenia odpowiedzialność za własne czyny. Jak wynika ze słów tajemniczej miniaturzystki: "Rzeczy mogą się zmienić", ale nie same, tylko dlatego, że ktoś je zmienia.
"The Miniaturist" mimo nagromadzenia wątków nie pędzi z zawrotną szybkością. Warto powoli smakować seans i zwracać uwagę przede wszystkim na drobiazgi, pojedyncze gesty i niuanse, często ciekawsze niż chwilami przedramatyzowana fabuła. Lepiej niż same wydarzenia wypada towarzyszący im klimat, trochę jak ze wspomnianego już filmu Hitchcocka, odrobinę jak z "Nie oglądaj się teraz" Nicolasa Roega (obie produkcje powstały na podstawie książek Daphne du Maurier), a częściowo jak z filmów, w których tworzeniu brał u dział Guillermo del Toro.
Jednak najważniejszy powód, żeby zobaczyć "The Miniaturist", stanowi mniej treść, a bardziej forma. Ten miniserial, zwłaszcza jego pierwsza część, został cudownie nakręcony. Wiele kadrów przypomina obrazy flamandzkich geniuszy, przede wszystkim Vermeera. Chyba od czasu "Dziewczyny z perłą" nie widziałam tak doskonałego wykorzystania tej konwencji na ekranie. Sceny mają dzięki temu nie tylko porażająco piękną kompozycję, ale i kilka planów, które należy wziąć pod uwagę. Momenty chwilowego zastygnięcia bohaterów w jakiejś pozie, "wchodzenie" kolejnych postaci w statyczne ujęcia, fenomenalne światło… Dla tych obrazów warto przymknąć oko na kilka dłużyzn, niekoniecznie przekonująco napisane przemowy i niespełniające wszystkich oczekiwań fabularne rozwiązania.