True crime, jakiego jeszcze nie było. "Wormwood" – recenzja miniserialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
14 grudnia 2017, 22:00
"Wormwood" (Fot. Netflix)
Widzieliście "Making a Murderer" i "The Keepers" i wciąż Wam mało? No to proszę, przed Wami "Wormwood" – powiew świeżości na rynku true crime. Od jutra na Netfliksie.
Widzieliście "Making a Murderer" i "The Keepers" i wciąż Wam mało? No to proszę, przed Wami "Wormwood" – powiew świeżości na rynku true crime. Od jutra na Netfliksie.
Rok 1953. Frank Olson, naukowiec pracujący dla CIA, wypada przez okno z 13. piętra hotelu Statler w Nowym Jorku. Na początku wszystko wskazuje na samobójstwo, jednak nie wszyscy, w tym rodzina Franka, chcą uwierzyć w oficjalną wersję wydarzeń. O teorie spiskowe nietrudno, w końcu mówimy tutaj o CIA – agencji pełnej tajemnic, ale jednak scenariusz, w którym pojawiają się m.in. eksperymenty dotyczące kontroli nad ludzkim umysłem, brzmi już trochę jak science-fiction. A to tylko kolejny przykład na to, że najlepsze scenariusze zawsze pisze życie.
Errol Morris, twórca nagrodzonego Oscarem dokumentu "Mgły wojny: Jedenaście lekcji z życia Roberta S. McNamary" oraz uważanego za jeden z najlepszych dokumentów w historii "Cienka, niebieska linia", połączył tym razem siły z Netfliksem i zafundował nam kolejną produkcję true crime, o której może być głośno. Nie jest to zwykłe odcinanie kuponów od popularności gatunku – dostaliśmy serial wyróżniający się nie tylko mocną historią, ale także stylistyką. W końcu nie każdy twórca odważyłby się na stworzenie mieszanki dokumentu i psychologicznego dramatu ze szczyptą szpiegowskiego thrillera o psychodelicznym klimacie. Sam nie jestem pewien, czy to najlepsze określenie, bo "Wormwood" robi wszystko, aby schematom się wymykać i opowiadać historię na swój sposób, bez powielania sprawdzonych rozwiązań.
Odtwarzanie wydarzeń przez aktorów nie jest w produkcjach dokumentalnych absolutnie niczym nowym, ale nawet tutaj Morris próbuje działać po swojemu. Zapomnijcie więc o krótkich scenkach wypełnionych aktorami, o których zaraz nie będziecie pamiętać i którzy zwykle pojawiają się po to, aby robić za obrazek dla narratora i ani razu nie wypowiedzieć słowa. Tutaj zrobiono krok, a właściwie kilka kroków dalej. Otóż można powiedzieć, że "Wormwood" to dwa seriale i dwa gatunki w jednym. Z jednej strony mamy rasowy dokument, w którym Eric Olson opowiada o śmierci swojego ojca i o tym, jak powoli jego rodzina dowiadywała się prawdy. Z drugiej, wydarzenia z roku 1953 są ukazane, jakbyśmy oglądali serial fabularny, to coś dużo więcej niż zwykła filmowa rekonstrukcja.
Nie może być, skoro w obsadzie znaleźli się m.in. Peter Sarsgaard w roli Franka Olsona oraz Molly Parker (Jacqueline Sharp z "House of Cards") jako jego żona. Zwłaszcza Sarsgaard otrzymuje sporo okazji, by błyszczeć w swojej roli człowieka rozchwianego, z którym jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku. Gdy tylko Eric Olson zabiera nas w podróż do ostatnich dni swojego ojca, pałeczkę niejako przejmuje od niego Saarsgard. Odegranie ostatnich dni Franka właśnie w taki sposób pozwala nam na lepsze zrozumienie jego dramatu, a cały efekt zapewne nie byłby tak porywający, gdyby nie właśnie świetna gra Saarsgarda.
Z jednej strony może nieco przeszkadzać, zwłaszcza w początkowych odcinkach, że niemal cała historia opowiadana jest z punktu widzenia jednego człowieka – Erica Olsona. Czasami brakuje większego urozmaicenia, choć ono faktycznie pojawia się w drugiej połowie sezonu. Warto jednak zauważyć, że dzięki skupieniu się na Ericu, cała historia zyskuje bardziej osobisty wymiar. Nietrudno zresztą zacząć odczuwać wobec niego odrobinę sympatii – w końcu od tragicznej śmierci jego ojca minęły 64 lata, a on wciąż wytrwale szuka prawdy o tym, co się wydarzyło. Dla mnie to właśnie Eric jest cichym bohaterem "Wormwood" i cieszę się, że nie został przyćmiony przez fabularyzowaną część opowieści.
Zwłaszcza że ta przybiera bardzo charakterystyczny, momentami bardzo ciężki ton. Jest psychodelicznie, mrocznie, a także emocjonująco – w końcu jedyne, co o tej śmierci wiemy na pewno, to że Frank spadł z 13. piętra prosto na chodnik. Początkowo widz może nieco odczuwać dysonans, gdy serial dokumentalny krzyżuje ścieżki z serialem fabularnym, ale im dalej w las, im dalej fascynująca zacznie robić się ta historia, tym bardziej będzie się to wydawało naturalne. Naprawdę, ogromne ukłony należą się twórcy serialu za to, że przedstawiając historię w taki sposób udało mu się utrzymać odpowiedni balans.
Warto jednak pamiętać, że "Wormwood" to wciąż przede wszystkim serial dokumentalny – wszystkie sceny z udziałem Sarsgaarda i pozostałych aktorów to jedynie przedstawienie tego, o czym na bieżąco opowiada nam Erica Olson. Być może jednak ta formuła produkcji sprawi, że serial będzie łatwiejszy w odbiorze dla osób nie mających na co dzień styczności z dokumentami. Cieszy fakt, że Netflix, który ostatnimi czasy zbyt często stawia ilość nad jakość, zaangażował się w produkcję takiego miniserialu. Są emocje, są zwroty akcji, jest niesamowita, prawdziwa historia i oryginalny sposób na jej opowiedzenie. Nawet jeśli "Wormwood" świata nie zmieni, w końcu o żadnej rewolucji mimo wszystko nie może być tutaj mowy, ale z pewnością zawiesza innym serialom true crime poprzeczkę bardzo wysoko.
Recenzja jest przedpremierowa. "Wormwood" debiutuje na Netfliksie 15 grudnia 2017 o godz. 9:00.