Po finale "Hell on Wheels": Co poszło nie tak?
Marta Wawrzyn
16 stycznia 2012, 22:07
"Hell on Wheels" miało być kolejną wielką rzeczą od AMC. Niestety, okazał się kolejnym pięknie zrealizowanym, schematycznym przeciętniakiem. Uwaga, możliwe spoilery na temat finału.
"Hell on Wheels" miało być kolejną wielką rzeczą od AMC. Niestety, okazał się kolejnym pięknie zrealizowanym, schematycznym przeciętniakiem. Uwaga, możliwe spoilery na temat finału.
Nietypowy, bo z założenia głębszy i ładniejszy od przeciętnych produkcji tego gatunku, western "Hell on Wheels" to serial, który miał wszelkie powody, żeby stać się kolejnym wielkim sukcesem AMC. Nie stał się nim jednak i raczej już się nie stanie. Co poszło nie tak? To pytanie nie dawało mi spokoju przez całą drugą połowę sezonu. Bo przecież jest to dzieło piękne i klimatyczne, pełne artystycznych zdjęć, wspaniałych kostiumów i świetnej muzyki. Aktorów też wybrano nie najgorszych, postaci wymyślono dla nich całkiem fajne, scenariusz… no właśnie, scenariusz…
Scenariusz okazał się najsłabszym ogniwem "Hell on Wheels". Wciąż czekałam na coś świeżego, oryginalnego, wciąż powtarzałam sobie, że to się dopiero rozkręca – i oglądałam dalej. Niestety, nie rozkręciło się. I nie chodzi o to, że działo się za mało. Nie, ja bardzo lubię, kiedy akcja się wlecze, dając bohaterom czas na wymianę cytatów, które potem lądują w specjalnej sekcji Wikipedii. Chodzi o to, że tutaj fabuła stawała się coraz bardziej banalna i schematyczna, a obozowisko budowniczych kolei coraz bardziej odrealnione.
Owszem, zdarzały się pojedyncze sceny, które zachwycały – ale całość okazała się zwyczajnie przeciętna. Nawalili bohaterowie, z założenia nieszablonowi, dalecy od czerni i bieli, a jednak zachowujący się w sposób do bólu przewidywalny. Bohannon to totalny nudziarz, jakich pełno pałętało się po westernach, podobnie zresztą jak Durant, spec od wygłaszania dyrdymałów. Świetnie zapowiadający się Szwed, wyznawca zasad niemoralnej matematyki, okazał się Norwegiem i, co gorsza, bezjajecznym przebierańcem. Nie wierzę, żeby kiedykolwiek poszedł na całość.
Najmniej zawiedli mnie Lily, złotowłosa dziewica Zachodu, która potrafi sięgnąć po to, co jej się należy, i pan Elam Ferguson, który jednak odrobinę zbyt szybko i zbyt łatwo dorobił się kapelusza oraz "pana" przed nie tylko imieniem, ale i nazwiskiem. Jednak i im daleko było do tego, co nazywam interesującymi postaciami.
Wynik ostatniego polowania Bohannona mnie nie zaskoczył, podobnie jak względy, którymi obdarzyła go Lily. Od połowy sezonu można się było domyślić, że te dwie zdesperowane duszyczki w końcu przylgną do siebie. Jestem pewna, że to właśnie wydarzy się w 2. sezonie. Kompletnie mnie nie obchodzi, jak mściciel z Południa wróci na budowę kolei i co zrobi Szwed, żeby się odegrać – fajerwerków po tym serialu już się nie spodziewam.
To, co zapowiadało się jako znakomita panorama piekła, okazało się zbiorem pustych obrazków. Owszem, pięknych i dających się oglądać bez zgrzytania zębami – tylko po co?