W poszukiwaniu następcy "Wikingów". "Templariusze" – recenzja nowego serialu historycznego
Marta Wawrzyn
6 grudnia 2017, 22:02
"Templariusze" (Fot. History)
Miało być guilty pleasure dla dużych chłopców, wyszły nudy na pudy przeplatane siekaniem mieczem. "Templariusze" ("Knightfall") nie dorastają do pięt swojemu znakomitemu poprzednikowi od History.
Miało być guilty pleasure dla dużych chłopców, wyszły nudy na pudy przeplatane siekaniem mieczem. "Templariusze" ("Knightfall") nie dorastają do pięt swojemu znakomitemu poprzednikowi od History.
"Wikingowie" kiedyś się skończą (niektórzy nawet twierdzą, że już powinni), a ponieważ przyroda nie znosi próżni, to telewizja History szykuje już następcę. Serial o Zakonie Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, czyli w skrócie templariuszach, w Polsce emitowany w HBO i HBO GO, teoretycznie ma wszystko, co trzeba, aby zostać następcą popularnej produkcji o wojownikach z Północy. W praktyce jego oglądanie śmiało możecie zakończyć na zwiastunie, który zawiera wszystkie w miarę dynamiczne i w miarę interesujące sceny z dwóch pierwszych odcinków, z którymi miałam wątpliwą przyjemność się zapoznać.
"Najpotężniejszy, najbogatszy i najbardziej tajemniczy zakon rycerski wieków średnich" – to cytat z informacji prasowej HBO – został tutaj sprowadzony do parunastu szablonowych postaci, częściowo historycznych, a częściowo fikcyjnych, które a to sięgną po miecz, a to wygłoszą kazanie, udające płomienną mowę, a to namieszają w relacjach pomiędzy wielkimi tego świata. Rzeczy wielkie, niezwykłe i fascynujące jakimś cudem udało się przemienić w serię banałów, przewidywalnych intryg i lekcji historii na poziomie podstawówki.
Jeśli widzieliście jakikolwiek serial historyczny, skupiający się w podobnym stopniu na wojaczce, co na przechadzaniu się w kostiumach po pałacach, już to znacie. Prawdopodobnie w znacznie lepszym wydaniu. Jeśli zaś liczycie na coś, co Wam umili czas oczekiwania na finałowy sezon "Gry o tron", na wszelki wypadek obniżcie oczekiwania. To nie jest produkcja, która dorównuje "Grze o tron" pod żadnym względem: rozmachu realizacyjnego, budżetu, scenariusza, aktorstwa itp., itd. I niestety nie jest to też godny następca "Wikingów", których nawet w słabszych momentach niesie znakomita obsada i charyzmatyczne postacie.
A zaczynają się "Templariusze" całkiem nieźle, bo bitwą w Ziemi Świętej i utratą Akki w 1291 roku. Dynamiczna scena goni dynamiczną scenę, a dodatkowo robi się ciekawie, kiedy tytułowym rycerzom/zakonnikom znika z pola widzenia Święty Graal, którego przysięgli strzec. I choć dialogi od początku porażają łopatologią, a konstrukcja postaci również nie wydaje się być mocną stroną serialu, to jednak można odnieść wrażenie, że to wciąż może być niezłe guilty pleasure dla fanów produkcji historycznych.
Problem w tym, że otwierająca odcinek bitwa ma się nijak do tego, co dzieje się później. Akcja przenosi się do Paryża i przeskakuje o 15 lat do przodu. Dzielny rycerz Landry (Tom Cullen, czyli lord Gillingham z "Dowtown Abbey"), którego poznaliśmy pod Akką, spędza czas we francuskiej stolicy, a to ucząc króla władania mieczem, a to mieszając się w intrygi, a to grzesząc na inne sposoby. Zgodnie z faktami historycznymi, templariusze za chwilę wplączą się w konflikt z królem Francji, Filipem IV Pięknym, który w 1307 roku praktycznie zakończy historię zakonu, oskarżając jego członków m.in. o herezję i w kolejnych latach zmuszając papieża do podjęcia jeszcze bardziej drastycznych kroków. Wielu templariuszy zginie na stosach albo poniesie równie okrutną śmierć, a my poznamy kulisy tych zdarzeń z punktu widzenia kilkunastu postaci, zarówno historycznych jak i fikcyjnych.
"Na papierze" to fascynująca historia, w której jest wszystko to co w "Grze o tron" i jeszcze więcej: polityczne knowania, szalone namiętności, wojna o władzę, konflikt z wiarą w roli głównej. A jednak na ekranie jakimś cudem to wszystko staje się bezzębne, nijakie i zwyczajnie nudne.
W pierwszych dwóch odcinkach przewijają się najważniejsze historyczne figury ówczesnej Europy: król Filip we własnej osobie (Ed Stoppard, "The Crown"), jego małżonka, Joanna z Nawarry (Olivia Ross, "Wojna i pokój"), ich córka Izabela (Sabrina Bartlett, "Demony DaVinci"), znana później w Anglii jako Wilczyca z Francji, a także papież Bonifacy VIII (Jim Carter z "Downton Abbey", który jako jedyny wyciska ze swojej roli maksimum).
A ponieważ każda opowieść o konflikcie sacrum z profanum musi mieć swojego cynika, nie zabrakło także Wilhelma de Nogareta (Julian Ovenden, również znany z tego, że zakochał się w Lady Mary w "Downton Abbey"), pragmatycznego doradcy króla, który mógłby być tutaj kimś w rodzaju Littlefingera czy też Varysa. Niestety, intrygi w "Templariuszach" nie są tak zmyślne i dobrze rozplanowane jak w "Grze o tron" – dominuje prostota, łopatologia i pomysły, które bez trudu pojmie każdy widz. Choć Nogaret ma akurat w sobie dość ikry, koniec końców trudno zachwycać się inteligencją czy charyzmą postaci, której gierki da się rozszyfrować w sekundę.
Znacznie bardziej nieprzenikniony wydaje się przebywający akurat z wizytą w Paryżu i oczywiście wplątujący się w tamtejsze konflikty papież Bonifacy, którego oglądanie sprawiało mi frajdę, zapewne też dlatego, że to przecież pan Carson w papieskich szatach. Nawet w starciu z dialogami rodem z polskich telenowel autorstwa Ilony Łepkowskiej Jim Carter jakimś cudem nie polega, sprawiając, że z miejsca jego papież wydaje się znacznie bardziej intrygującym graczem niż cała rodzina królewska razem wzięta.
Ponadto w serialu pojawia się Pádraic Delaney ("Dynastia Tudorów"), który gra Gawaina, członka templariuszy, który został kaleką, chroniąc w Akce Landry'ego; Simon Merrells ("Spartakus, Dominion") jako rycerz Tancred; Bobby Schofield ("Black Sea") jako Parsifal, chłopak, któremu nie będzie dane szczęśliwe życie wieśniaka, i Sara-Sofie Boussnine ("The Bridge") w roli Adeline, młoda Żydówki z charakterem (przynajmniej teoretycznie). Postacie historyczne spotykają się więc z tymi wymyślonymi na potrzeby serialu, a mnie po dwóch odcinkach trudno zdecydować, które zawodzą bardziej.
Pewne jest jedno: wszystkim krzywdę uczynili scenarzyści, którzy, nie wierząc w inteligencję widza, ciągle każą im tłumaczyć, kim są i o co chodzi w – nie tak znów skomplikowanej – fabule. Bohaterowie w dialogach objaśniają więc najoczywistsze fakty historyczne, czego efekty bywają wręcz komiczne. Tłumaczeń jest tyle, iż odnieść wrażenie, że wszyscy ci wspaniali królowie, księżniczki i rycerze nie mają bladego pojęcia, w jakim świecie żyją. Jeśli już twórcy serialu (Don Handfield i Richard Rayner) czuli potrzebę, aby wbijać widzom do głów oczywistości rodem z lekcji historii w szkole, mogli to załatwić za pomocą krótkiej planszy na początku odcinka z kilkoma zdaniami o zakonie. Bohaterowie tłumaczący sobie nawzajem rzeczy typu "templariusze to prywatna armia papieża, która obaliła trzech królów" prezentują się po prostu absurdalnie.
Brak finezji prawdopodobnie dałoby się "Templariuszom" wybaczyć, gdyby mieli do zaoferowania cokolwiek z tego, czym przyciągają nas przed ekrany chociażby "Wikingowie": charyzmatycznych bohaterów, choć trochę zmyślniejsze intrygi, zachwycające plenery. Nic z tego.
Owszem, kostiumy są więcej niż porządne (i niesamowicie bielusieńkie jak na tę epokę historyczną), a i średniowieczny Paryż prezentuje się przyzwoicie (mimo że również jest podejrzanie czysty, trochę jak Kraków w "Belle Epoque"), ale zdobycie Akki to w zasadzie jedyna scena, o której można powiedzieć, że została zrealizowana z jako takim rozmachem. Okazji do wyciągnięcia miecza w serialu nie brakuje, jednak mało znaczące lub/i bezcelowe potyczki w lesie nie robią wrażenia, podobnie jak niezbyt wyrafinowane akty przemocy. A już z pewnością nie są czymś, dla czego warto przebrnąć przez całe morze śmiertelnie nudnych, przewidywalnych knowań, z których tylko część ma podparcie w faktach historycznych.
"Templariusze" nie są ani namiastką "Gry o tron", ani tym bardziej nowymi "Wikingami". Są kolejnym powodem, dla którego History będzie przedłużać "Wikingów" w nieskończoność, i zarazem jednym z tych tytułów, których sama obecność w zazwyczaj ambitnej ramówce HBO jest niezrozumiała.
Recenzja jest przedpremierowa. "Templariusze" startują 7 grudnia w HBO GO i 8 grudnia o godz. 20:10 w HBO.